Przy założeniu, że przewidywania spełnią się chociaż trochę. Liście drzew żółkną w ekspresowym tempie, a pomniejsze krzewy więdną w oczach. Przydałby się nam retencja, ale przecież są ważniejsze sprawy. Retencja, to gromadzenie i przechowywanie wody opadowej przez dłuższy czas. Gdzie?
W glebie, zbiornikach wody, wszelakich mokradłach. Jak długo? Im dłużej, tym lepiej. Retencja łagodzi powodzie i hamuje lokalne katastrofy powiązane z nagłymi opadami jakich dzisiaj wiele. Z retencją mamy w Polsce olbrzymie problemy. Retencja w wersji mikro może być bardzo skuteczna i bardzo tania. Najlepiej i najszybciej można powiększać naturalne zdolności chłonne lasów. Wystarczą miniaturowe tamy na najdrobniejszych nawet strumyczkach. Budowanie od samej góry co kilkadziesiąt metrów. Banalnie proste przegrody z kilku bali drewna wspartymi na pionowych palach. Materiał brany lasu z uschniętych czy trzebionych drzew. Wybudowanie jednego spiętrzenia zajmuje dwuosobowej ekipie z piła łańcuchowa, łopatą i kilofem trzy kwadranse.
Deszczówka spływa powoli, powstają miniaturowe oczka wodne, wreszcie woda wsiąka w leśna glebę jak w gąbkę. I o to chodzi. Rośnie poziom wód gruntowych, a katastrofalne fale powodziowe duszone są u samych źródeł.
