Męskie zakony radzą sobie lepiej. Powód jest prosty: tylko jeden z nich - kameduli - jest klauzurowy, więc bracia nie mogą pracować na zewnątrz. A żeńskich klauzurowych jest bez liku. Dobrze też sobie radzą te zgromadzenia, które mają co wynająć lub sprzedać. Bo zakony bez ziemi i budynków na zbyciu mają ciężko.
Tyniec jedzeniem stoi
Klasztor oo. Benedyktynów w Tyńcu, jeden z najstarszych w Polsce (XI w.), kilkadziesiąt lat temu był ruiną. Kardynał Sapieha oddał go w 1939 r. benedyktynom i zaczęła się mozolna odbudowa. W nową, kapitalistyczną rzeczywistość zakonnicy wkroczyli więc bez obciążenia zabytkową ruiną - ich klasztor był już odremontowany.
Dziś mają w Tyńcu restaurację, sklepik ze słynnymi wyrobami benedyktyńskimi (można je kupić w delikatesach w całej Polsce) i potrafią ściągać pieniądze z zewnątrz. W 2008 roku uzyskali z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Ekofunduszu 2,3 mln zł na system pomp i kolektorów słonecznych, które stanęły w ogrodzie. Zastąpili w ten sposób drogie piece elektryczne i gazowe. Dziś klasztorne mury są ciepłe, a kościół w Tyńcu jest jednym z najcieplejszych w Krakowie (+14 st. C w największe mrozy).
Sami włożyli w ogrzewanie około 210 tys. złotych. Starali się o dotację przez dwa lata. Opat, o. Bernard Sawicki, podkreśla, że bardzo ważne jest dobre sformułowanie wniosku o dotację. - Długo szukaliśmy, parę razy się nacięliśmy na firmy, które je przygotowują. Cały czas się uczymy. Wnioski piszą nam osoby z zewnątrz - podkreśla.
Utrzymanie klasztornego kompleksu kosztuje, według jego szacunków, około 2-3 mln złotych rocznie. Zakonnicy składają pieniądze na ten cel z wielu funduszy: dochodów z rekolekcji i wynajmu pokoi gościnnych w odremontowanym budynku tzw. Wielkiej Ruiny, udzielanie posług duszpasterskich - ślubów, pogrzebów i rekolekcji wyjazdowych. Wspiera ich też założona przez nich jednostka gospodarcza Benedicite, która zajmuje się sprzedażą tradycyjnych produktów benedyktyńskich. - Gdyby nie ona, musielibyśmy się zadłużyć. A tak, płacimy rachunki na bieżąco - mówi opat.
Zakonnicy doprowadzili też do odbudowy Wielkiej Ruiny, w której mieści się teraz m.in. Centrum Kultury Benedyktyńskiej i 80 nowoczesnych pokoi gościnnych. - Tyniec to marka. Ludzie lubią tu przyjeżdżać, znają ją - mówi opat. Tłumaczy jednak, że trzeba o tę markę dbać i odpowiednio reklamować. Organizują więc różnorodne rekolekcje w klasztorze - postne, św. Hildegardy (z dietą oczyszczającą na orkiszu) oraz tzw. wakacje dla zapracowanych biznesmenów.
Sponsor albo pielgrzymi
Opat ma swoją teorię na temat funkcjonowania klasztorów. - Mogą to robić albo w ciszy, bez starań. Wtedy niezbędny jest sponsor. Albo muszą próbować wejść w obieg społeczno-gospodarczy, przyciągać pielgrzymów i próbować się z tego utrzymać. My postawiliśmy na ten drugi model - podkreśla opat Sawicki.
Takie wyjście podpowiadają klauzurowym ss. benedyktynkom ze Staniątek, których klasztor znajduje się w tragicznej sytuacji finansowej. Kilka sióstr ma skromne renty, reszta nie ma dochodów. Brakuje im wszystkiego, a zabytkowy obiekt popada w ruinę. Na ścianach grzyb, dach przecieka, ściany się sypią. Ściany podmakają od dołu - klasztor jest zbudowany bez podpiwniczenia, a teren jest podmokły, leży między stawami. - Budynki przez lata nie były remontowane. Wszystko niszczało, siostry łatały tylko to, co najpotrzebniejsze - mówi siostra Stefania, przełożona klasztoru. Przyszła do niego trzy lata temu i próbuje ogarnąć sytuację.
Siostry dostają co prawda pomoc od kilku instytucji na konserwację zabytkowego obiektu, ale to kropla w morzu. - Przez 20 lat zostały odrestaurowane polichromia i ołtarz w kościele, za pieniądze z Ministerstwa Kultury i od wojewódzkiego konserwatora zabytków. W ubiegłym roku przyznał też 100 tys. złotych na remont celki aptecznej z XVII wieku - mówi matka Stefania. Jednak bez potężnej pomocy z zewnątrz się nie obędzie. By obiekt doprowadzić do porządku, trzeba, jak szacuje przełożona, ok. 5-6 mln złotych.
Benedyktyni z Tyńca pomagają siostrom i namawiają do rozbudowania pokoi gościnnych. Na razie siostry mają ich 21, ale większość bez łazienek, więc pobierają opłaty co łaska. Latem zaczęły hodowlę pomidorów i chryzantem w szklarni, zarybiły też staw karpiami. Wyrosną za trzy lata. Oszczędzają na ogrzewaniu. Dzięki wpłatom ludzi, którzy o ich niedoli dowiedzieli się m.in. z mediów, udało im się kupić węgiel na kolejne półtora miesiąca.
Dzięki ofiarom ludzi utrzymują się też klauzurowe siostry klaryski z Krakowa. 36 zakonnic szyje i wyszywa szaty liturgiczne, kilka zakonnic ma skromne renty, pomagają im rodziny. Siostry wynajmują też kilka pomieszczeń na biura. - Grosik do grosika. Najgorzej jest w zimie, brakuje pieniędzy na ogrzewanie, bo to nawet 30 tys. zł miesięcznie. Piszemy prośby o pomoc i często ją dostajemy. Choć czasem musimy pożyczyć pieniądze - mówi siostra Barbara, przełożona.
Ich klasztor, położony przy ul. Grodzkiej, jest w trakcie remontu, do którego dokłada się SKOZK. Do końca roku będą musiały założyć system przeciwpożarowy (300 tys. zł). - Piszemy wniosek o dotację do Ministerstwa Kultury - dodaje przełożona.
Żebraczy sponsoring
Pieniądze z dotacji dostają krakowscy franciszkanie. - Pokrywamy z nich do 30 proc. kosztów remontów - szacuje o. Łukasz Brachaczek, szef ds. remontów w klasztorze. Na sam remont barokowej bazyliki dostali pół miliona złotych od SKOZK, a w latach 2009-10 1,2 mln złotych na renowację XVI-wiecznej części klasztoru. O. Łukasz sam pisze wnioski o dotacje Ministerstwa Kultury i europejskie. - W tym roku dziewięć. Robię to od sześciu lat, przechodziłem w tym celu kursy i szkolenia.
Dziś w klasztorze bez człowieka, który się tym zajmuje, nie da się przeżyć - podkreśla. - Nie uciekamy też od tego, co nazywam żartobliwie "żebraczym sponsoringiem". Pisze się listy do firm, czy nie mogłyby nam podarować np. materiałów budowlanych. Jedne nie odpowiadają, drugie dają, a trzecie sprzedają po niższej cenie - wylicza o. Łukasz. Bieżące utrzymanie klasztoru to ok. 2 mln zł rocznie. W zimie ogrzewanie pochłania ok. 30 tys. zł miesięcznie. - Balansujemy na krawędzi, ale utrzymujemy równowagę - mówi gwardian franciszkanów, o. Stanisław Glista. Ratunkiem jest dla nich parking przy klasztorze, który wynajmują za 50 tys. zł miesięcznie. - Bez niego musielibyśmy chyba zamknąć klasztor - mówi o. Glista.
O tym, że nieruchomości są często ratunkiem w potrzebie, przekonali się również oo. kameduli z Bielan. To zakon klauzurowy, więc możliwości zarobku mają ograniczone. To, że mają wreszcie odremontowane pół klasztoru i są w stanie opłacić rachunki, zawdzięczają dotacjom z zewnątrz i dochodom z dzierżawy 10 ha ziemi wraz z budynkami winnicy Srebrna Góra. - Z pieniędzy, które za to dostajemy, pokrywamy dużą część bieżących wydatków - mówi o. Marek Szeliga, przeor na Bielanach.
Klasztor, który 6 lat temu był w złym stanie finansowym, a budynki nadawały się do gruntownej renowacji, stanął na nogi.
Dzięki dotacjom wyremontowano zabytkowe eremy, tzw. schindlerówkę i dom kontemplacji. Pisanie wniosków o dotacje bracia zlecają na zewnątrz. Ponadto, śladem benedyktynów, urządzają też rekolekcje indywidualne w pokojach dla gości. Na razie za "co łaska".
Wybierz Wpływową Kobietę Małopolski 2012 Zobacz listę kandydatek i oddaj głos!
Która stacja narciarska w Małopolsce jest najlepsza? Zdecyduj i weź udział w plebiscycie
Ferie zimowe 2012. Zobacz, jak możesz je spędzić w Krakowie!
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!