https://gazetakrakowska.pl
reklama
18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Historia tatrzańskiego misia

Marek Lubaś-Harny
TOMASZ HOŁOD
Jeszcze przed stu laty podhalańscy górale nie wymazali jego imienia, żeby go czasem nie wywołać z lasu. Mówili o nim "On", przejęci lękiem, że może usłyszeć i zemścić się przy najbliższej okazji. Trzeba przyznać, że miałby za co. Były to bowiem czasy bezwzględnego tępienia tych drpaieżników. O tatrzańskich niedźwiedziach.

Kolejny niedźwiedź z Tatr źle wyszedł na zbyt bliskich kontaktach z ludźmi. Zastrzelony tydzień temu w Jaworzynie Spiskiej osobnik to prawdopodobnie ten sam, który w poprzednich tygodniach trzykrotnie atakował ludzi bez wyraźnej przyczyny. Najpierw poturbował dwóch słowackich pracowników leśnych. Jeden z nich, ugryziony w kark i poraniony pazurami, przeżył jedynie dzięki szybkiemu przewiezieniu do szpitala.

Następnie niedźwiedź przeszedł przez potok do Polski i niedaleko Łysej Polany zaatakował konia w obecności drwali, którym udało się, choć z niemałym trudem, odgonić zwierza przy pomocy pił mechanicznych. W ostatnich latach podobne przypadki się nie zdarzały, nic więc dziwnego, że dyrekcje parków narodowych, polskiego i słowackiego, zgodnie uznały, że z agresywnym drapieżnikiem trzeba coś zrobić. Z tym, że Polacy postanowili go odłowić, a Słowacy zastrzelić. Miał pecha, że dał się dopaść po słowackiej stronie. Tak, życie tatrzańskiego niedźwiedzia nie jest łatwe.

"On" - król puszczy
Jeszcze przed stu laty zabobonni podhalańscy górale nie wymawiali jego imienia, żeby go czasem nie wywołać z lasu. A słowiański "niedźwiedź" jest takim zamiennikiem i oznacza "tego, który wyjada miód".
Górale byli jeszcze ostrożniejsi i nawet miodu mu nie wypominali. Mówili o niedźwiedziu "On", przejęci lękiem, że może usłyszeć i zemścić się przy najbliższej okazji. Trzeba przyznać, że miałby za co.

Były to bowiem czasy bezwzględnego tępienia tych drapieżników. Robili to "panowie", uznający łowy na niedźwiedzia za "pańską" rozrywkę. Robili i górale, dla których upolowanie "Onego" oznaczało dużo mięsa, co na głodnym Podhalu bardzo się liczyło. Polował więc na niedźwiedzie Henryk Sienkiewicz, i najsławniejszy z górali Sabała. Ten ostatni zabił ich ponoć równo trzynaście.

W tamtych czasach niedźwiedzie brały niekiedy srogi odwet na swych prześladowcach. Dawne kroniki zanotowały, że w roku 1927 na Spiszu poraniona przez żelazne "oklepce" niedźwiedzica zabiła dwie osoby, najpierw Bogu ducha winną dziewczynę zbierającą jagody, a kilka dni później juhasa. Były to ostatnie udokumentowane przypadki śmiertelnego poturbowania ludzi przez niedźwiedzie w rejonie Tatr. Później jeszcze nieraz, choć w łagodniejszej formie "One" przypominały różnym pechowcom, kto tu naprawdę rządzi. Jednak nader rzadko robią to niesprowokowane.

Górale tradycyjnie czuli dla nich nie tylko respekt, ale i szacunek. Przypisywali im wiele cech ludzkich. Niektórzy wierzyli nawet, że nieślubne dzieci to robota "Onego". Mimo więc szerzącego się aż do czasów współczesnych kłusownictwa, nie dali całkiem wyginąć swym leśnym "kumotrom". Już w roku 1938 niedźwiedzie zostały objęte w Polsce ochroną gatunkową, która trwa do dziś.

Obecnie więcej żyje ich w Bieszczadach i Beskidzie Niskim, jednak właśnie te tatrzańskie są najbardziej znane. Co prowadzi do konfliktów. - Najwięcej szkody wyrządzają niedźwiedziom ich miłośnicy - uważa Krzysztof Cudzich, który 25 lat był leśniczym w Morskim Oku i choć od roku nie pracuje już w TPN, o niedźwiedziach wie dużo.
Płacz po Magdzie
To właśnie on przed laty złowił i wysłał do zoo Magdę, tatrzańską niedźwiedzicę, która ludzką miłość przypłaciła życiem. Zaczęła przychodzić do schroniska w Roztoce jeszcze przed Cudzichem, kiedy leśniczym w obwodzie był Krzysztof Albrzykowski. Była wczesna wiosna, ktoś ulitował się nad głodnym misiem i nakarmił. I to był początek tragedii Magdy. Stała się turystyczną atrakcją. Gdy dostała słoik z dżemem próbowała wsadzać do słoika łapę, potem język. Kiedy to nie pomagało, kładła się na plecach, brała słoik i próbowała wytrząsnąć sobie zawartość do pyska. Turyści pokładali się ze śmiechu.

Jednak Magda dorosła i zaczęła traktować schronisko w Roztoce jak swoją prywatną spiżarnię. Potrafiła w nocy rozwalić łapą drzwi do kuchni i wyżreć zapasy. Co gorsza, uczyła tego procederu kolejne roczniki swoich dzieci. Skończyły się żarty. Niedźwiedzie domagały się jedzenia coraz natarczywiej. Zaczęły też odwiedzać leśniczówkę na Wancie.

- Kiedy zacząłem pracę w Morskim Oku, leśniczówka nie była jeszcze ogrodzona elektrycznym pastuchem i niedźwiedzie prawie co noc dobijały się do drzwi - wspomina. - Pamiętam, obchodziłem moje pierwsze imieniny w leśniczówce, a tu nagle drzwi się otwierają, a w nich stoi niedźwiedź. Wszystkim mowę odjęło, patrzą na mnie.

Chcąc nie chcąc, krzyknąłem na miśka, a ten wtedy wycofał się tyłem. Patrzę przez okno, a tam jeszcze trzy małe chodzą. Takie było moje zapoznanie z Magdą. W roku 1991 dyrekcja parku doszła do wniosku, że niedźwiedzie stały się zbyt groźne. Zapadła decyzja, że trzeba je odłowić. Klatka z wyłożonym jedzeniem stanęła na podwórzu leśniczówki. Cudzich własnoręcznie pociągnął przez okno za sznur, zatrzaskując pułapkę.

Magdę i troje jej dzieci wywieziono do zoo we Wrocławiu. Nie potrafiła żyć w niewoli. Pewnego dnia, w obecności ekipy telewizyjnej programu "Z kamerą wśród zwierząt", przesadziła fosę, co przez poprzednie 30 lat nie udało się żadnemu niedźwiedziowi. Trafiona pociskiem usypiającym, już się nie obudziła.

Jej syn Mago wyrósł na agresywnego niedźwiedzia. Został zamknięty w betonowym bunkrze, w którym spędził dziesięć lat. Co do przyczyn jego uwięzienia, są dwie wersje. Pierwsza, że zaatakował pracownika zoo, druga, że na wybiegu krył własną siostrę. Dopiero po medialnej awanturze w roku 2007 wrócił na wybieg.

Smutny koniec Kuby
Miłośnicy przyrody często posługują się argumentem: To niedźwiedzie są w Tatrach u siebie. Nie jest to do końca prawda. Jeszcze przez co najmniej kilkanaście lat po ostatniej wojnie, po polskiej stronie Tatr ich nie było.

Czasem się jakiś zabłąkał ze Słowacji, ale nie gawrowały tu i nie wyprowadzały młodych. Plotki mówią, że po utworzeniu w r. 1954 Tatrzańskiego Parku Narodowego jego ambitni dyrektorzy, chcąc pochwalić się, że też mają niedźwiedzie, przywabiali je na swoją stronę, wywożąc wiosną pod tatrzańskie przełęcze padlinę, co dla wygłodniałych po zimie drapieżników było nie lada zachętą. - Takie przypadki na pewno miały miejsce - uważa Krzysztof Cudzich. - Kiedy zaczynałem pracę w parku, słyszało się gadki, że jeszcze niedługo wcześniej wyprowadzano stare konie pod Czubę Roztocką, tam strzelano je i zostawiano dla niedźwiedzi.

Kiedy po polskiej stronie pojawiło się więcej niedźwiedzi, gospodarze schronisk pierwsi zaczęli je ochoczo dokarmiać. Już kilka lat przed Magdą z Roztoki głośno było o Kubie Kondrackim, który pod koniec lat 70. ubiegłego wieku stał się stałym "klientem" bufetów, początkowo na Polanie Strążyskiej, a potem na Hali Kondratowej, przy dolnej stacji kolejki krzesełkowej w Kotle Goryczkowym i na Myślenickich Turniach. Tak zasmakował w "ludzkim" żarciu, że nie zapadł w sen zimowy, co w efekcie skończyło się dla niego tragicznie.

W zimie nie miał za bardzo innej możliwości zdobycia pożywienia, jak dostać je od ludzi. Domagał się tego coraz natarczywiej. Wreszcie w lutym 1980 roku zaczął napastować turystów na drodze z Kuźnic na Kondratową tak skutecznie, że dwóch z nich zapędził na drzewo. Z odsieczą przybył parkowy strażnik Marian Weron, który w obliczu niedźwiedzia nieco spanikował i postrzelił go ze służbowego pistoletu. Trafiony "na miękkie" Kuba poszedł w las i zdechł prawdopodobnie dopiero po kilku dniach.
Niedźwiedź to nie Puchaś
Pod koniec kwietnia 2007 r. zdobyła rozgłos niedźwiedzica Siwa, która pojawiła się w Kuźnicach wraz z dwoma młodymi, a pewnego dnia wzbudziła nawet sporą sensację, pożywiając się na polanie tuż przy ruchliwej drodze wiodącej od ronda. W odróżnieniu od swej słynnej poprzedniczki sprzed lat, Siwa nie zaczepiała ludzi, ale też się ich nie bała. A powinna, bo ludzie, kiedy zobaczą z bliska niedźwiedzia, zaczynają głupieć. Wkrótce ktoś zobaczył w Tatrach siwą niedźwiedzicę, ale tylko z jednym młodym.

Natychmiast pewien wysokonakładowy dziennik ogłosił akcję "Gdzie jest miś Puchaś!", inspirując dzieci i młodzież do szukania po Tatrach "zaginionego" Puchasia. Na szczęście, tym razem obyło się bez ofiar.
Jednak już w październiku tego samego roku brak bojaźni przed ludźmi doprowadził do zguby młodego niedźwiadka, zabitego przez turystów w Dolinie Chochołowskiej. Może to właśnie był "zaginiony" Puchaś?

Prawdę mówiąc, tego nikt wiedzieć nie może. Po imieniu znają niedźwiedzie tylko turyści i dziennikarze, nawet pracownicy TPN z całą pewnością rozpoznają tylko te, którym wcześniej założyli obroże telemetryczne. W każdym razie był to niedźwiedź, który nie bał się zbliżyć do turystów, a ci potraktowali go kamieniami i na koniec wrzucili do potoku. W sądzie tłumaczyli się, że zatłukli i utopili niedźwiadka, bo się go przestraszyli.

- To akurat jest dla mnie przykład ewidentnego barbarzyństwa - mówi Krzysztof Cudzich. - Ten młody niedźwiedź nie był w stanie zrobić im krzywdy. Jednak w przypadku dorosłego samca, którego zastrzelili Słowacy, sprawa wygląda zupełnie inaczej. Prawdę mówiąc, jakie było wyjście? Zwierzę, które jest takie agresywne, musi zostać usunięte. Myśmy za Magdą strasznie płakali, ale co z tego? Odsyłanie do zoo też nie jest dobre, zresztą w ogrodach zoologicznych niedźwiedzi jest za dużo, żaden ogród ich nie chce.
Czy jest więc jakieś dobre wyjście? Były leśniczy z Morskiego Oka raczej nie ma złudzeń.

- Ruchu turystycznego i całkowitej swobody dla niedźwiedzi pogodzić się nie da - mówi. - Trzeba by po prostu zamknąć Morskie Oko. Propozycje ograniczania liczby turystów są bez sensu. Niedźwiedziom wszystko jedno, czy drogą do Morskiego Oka przechodzi dziennie dziesięć tysięcy ludzi, czy tylko pięć tysięcy. Jedyny sposób, to zamknięcie ich na ograniczonych obszarach, gdzie będą żyć zgodnie z naturą, bez kontaktu z ludźmi. Trzeba pilnować, żeby nie miały dostępu do nienaturalnego pożywienia, a w razie potrzeby odstraszać. Elektryczne pastuchy i gumowe kule są bardzo skuteczne. No tak, tylko wtedy niedźwiedzi w Tatrach nie zobaczymy. A my przecież tak lubimy misie.

Wybrane dla Ciebie

Wisła walczy o dobre miejsce przed barażami. Bruk-Bet Termalica już świętuje, ale…

Wisła walczy o dobre miejsce przed barażami. Bruk-Bet Termalica już świętuje, ale…

Będą kolejne zmiany na drodze do Morskiego Oka. Czy zwiększą bezpieczeństwo turystów?

Będą kolejne zmiany na drodze do Morskiego Oka. Czy zwiększą bezpieczeństwo turystów?

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska