Taką osobą bez wątpienia był Jacek Żaba, młody opozycjonista z Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Krakowie. Kiedy 5 lutego 1989 r., kierowany więzienną traumą wyskoczył z okna swego mieszkania na 8. piętrze bloku na os. Przy Arce w Nowej Hucie, miał niespełna 26 lat.
Przecięte paski klinowe
Cała tragedia Jacka Żaby rozpoczęła się nieco ponad trzy lata wcześniej. Chłopak pracował wówczas jako elektromonter w krakowskim MPK. W zajezdni autobusowej w Czyżynach zatrudniony był również - ale jako kierowca - Kazimierz Krauze, działacz „Solidarności” i Konfederacji Polski Niepodległej.
To on uznał, że władzy należy przypomnieć, iż w narodzie nie umarł duch walki z komunizmem. Jak wspominał później, Żaba jak nikt inny nadawał się do tego, bo mówił niewiele, a rwał się do pomocy. Spędził w areszcie pięć miesięcy po szarpaninie z milicjantem, w którą wdał się podczas demonstracji zorganizowanej w rocznicę porozumień sierpniowych - 31 sierpnia 1982 r.
- To, co się wtedy działo wokół nas, wołało o pomstę do nieba. PZPR robiło, co chciało - wspominał później Krauze.
Nocą z 12 na 13 grudnia 1985 r., a więc dokładnie w czwartą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, Krauze i Żaba przecięli paski klinowe napędzające kompresory powietrza w 30 autobusach stojących na terenie zajezdni w Czyżynach. Cel ich działania był prosty - unieruchomić pojazdy, które rano miały zawieźć ludzi do zakładów pracy w Krakowie.
Pech jednak chciał, że wykrył to jeden z kierowców, który jeszcze w nocy chciał przejechać ikarusem do warsztatu. Natychmiast powiadomiono milicję i Służbę Bezpieczeństwa. A paski klinowe od razu wymieniono na nowe.
„Krauze i Żaba nie wiedzieli, że dzień wcześniej krakowskie MPK otrzymało pierwszą od pół roku dostawę pasków klinowych. Rano wszystkie autobusy wyjechały planowo” - pisali w „Tygodniku Powszechnym” Michał Olszewski i Maciej Gawlikowski. Ten ostatni - w okresie PRL-u działacz KPN - był pierwszym, który po latach przypomniał Jacka Żabę. Nie ma wątpliwości: - To była postać tragiczna.
Zamach i sabotaż
Śledczy uznali incydent w zajezdni za „zamach terrorystyczny”. Sprawa dostała kryptonim „Klin”. Krauze wpadł w ręce SB na przełomie stycznia i lutego 1986 r., ktoś na niego doniósł. Miesiąc później siedział już też Jacek Żaba. Sądzono ich za sabotaż. Inicjator akcji dostał 5 lat, jego pomocnik - półtora roku.
Na Montelupich Jacek Żaba najpierw siedział w celi z więźniami politycznymi, później ze zwykłymi kryminalistami. Wcześniej chorował psychicznie, szybko wyczuli jego słabość. Był bity, poniżany, być może wykorzystywano go seksualnie. Wychowawcy więzienni twierdzili, że to „wykolejeniec i debil”. Przeżył prawdziwe piekło.
„(...) Stał się strzępem człowieka. Nie panował nad czynnościami fizjologicznymi. Środki farmakologiczne kompletnie wyniszczyły organizm. Gdy popadł w stupor, odwieziono go do szpitala dla psychicznie chorych w Kobierzynie” - pisała na łamach „Dziennika Polskiego” dr Cecylia Kuta, historyk z Oddziału IPN w Krakowie.
W październiku 1986 r. wyszedł na przepustkę ze szpitala; to, że do niego nie wróci, obiecał mu sam Jacek Kuroń, goszczący w tym czasie w Mistrzejowicach. Nakaz powrotu przyszedł jednak na początku lutego 1989 r. Jacek Żaba wybrał inną drogę...
- Ohydztwa, które kazali nam jeść w dzieciństwie. Pamiętacie?
- Trwa budowa prywatnego akademika, zajrzeliśmy do środka
- Szkieletor zmieni się nie do poznania [ZDJĘCIA]
- Imponująca budowa zakopianki, wkrótce nią pojedziemy!
- W te miejsca polecisz z Krakowa za mniej niż 100 zł
- Kolejki do lekarzy. Tyle poczekasz na wizytę, badanie i operacje w Małopolsce
WIDEO: Krótki wywiad
