Baca jest stary jak dziad. Tak przynajmniej sam o sobie mówi. Starszego w okolicy się nie znajdzie. - Djobeł mnie nawet nie chce, bom uwędzony i zapiecony bardziej niż on - śmieje się. Baca jest figlarz: - Tyś niewydana, ja niewżeniony, jesce do księdza pójdziem - mruga do mnie. I bajarz też z niego niezły, bo żonę ma, tylko ją w domu trzyma (bo najlepse gołki tam, gdzie baby nie ma).
Baca ma też jasny obraz świata. Piłka nożna? Cygaństwo. Polityka? Też cygaństwo. Właściwie wszystko to cygaństwo! Prócz baciarzenia. Bo to świętość jest. I to tak wielka, że się nią Andrzej Zięba Gal dzielić z jakąś kobitą z miasta nie ma zamiaru. Dlatego od owiec, pasienia, dojenia i mleka mi wara.
- Sić tu przy dutkach i pilnuj - od razu mnie ustawia. Siedzieć to bym i posiedziała, bo do Doliny Chochołowskiej, gdzie najstarszy baca na Podhalu wypasa owce, trochę trzeba było nogi wyciągać. Tylko jak siedzieć w tej budzie, skoro dymi jak cholera.
- Ale dymi - mówię. - To po co żeś się tu brała? - słyszę. No to siedzę jak tłumok jakiś. Od tego dymu, co mnie żre i gryzie, oczy mi na wierzch wychodzą. - Ja to lubie kobity urodne, wesołe, nie takie tumoki - słyszę. No to zbieram się w sobie, żeby jak najmniej mi z tego tłumoka zostało. A baca mleko przelewa, dolewa, kręci chochlą w kadzi, wyciąga ser, w rękach pucy, trzyma go, raz do jednego wiadra, raz do drugiego z tajemnymi cieczami wkłada. - Nie widzem sie pani? - pyta, wyciskając na gołkach tajemnicze znaki. Gołki to takie oscypki. - Widzicie - zapewniam.
Po te gołki co rusz przychodzą turyści. No to biorę od nich kasę i pilnuję, jak mi szef kazał.
Ten mój baca to nie jakiś tam pierwszy lepszy. Portki góralskie ma jak z muzeum, kapelusz też. - Baca to musi być mocny cłek - poucza mnie. - O czwartej wstaje, a potem do północy cały czas robota.
Śpi w budzie przy owcach. - No bo jak inaczej - dziwi się. - A jak wilk przyjdzie i niedźwiedź, to co? Dolina se rady nie da.
Dolina to pies. Jest jeszcze Beło i Zbójek. Ale ze Zbójkiem to też chyba bajka. Niby w izbie z tyłu bacówki siedzi i plilnuje, ale nikt go nie widział. - Jak cie uźre w dupe, to go zoboczysz - ostrzega.
Ze zwierząt baca to ma jeszcze 120 owiec, jałówkę Bystrą i cielaka Burka. Z niezwierząt ma juhasa Miro, co owiec pilnuje. - Ale się ich nie tyka, bo kursów na bacę żodnych nie ma - mówi. Tylko bacy wolno tykać wszystkiego. - Tu mleko do pucery wlewam, tu oszczepie, kłade do ognia - wyjaśnia, a ja nic z tego nie rozumiem i pojęcia nie mam, co to "pucera". - Najlepse gołki tam, gdzie baby nie ma. Może do figlowania, ale do owiec?! Kłótnia i zwada i od razu wszystko spieprzone - komentuje baca.
Dlatego od maja do października Andrzej Zięba Gal tylko turystki ogląda. Na obiad bundza zje, na wieczór konserwę turystyczną z chlebem. Na herbatę nie ma co liczyć, bo w bacówce prądu nie ma. Nie narzeka, choć "dupa boli od siedzenia" i jak czasami leje, to go "nerw łapie". Przyzwyczaił się. - Wujek baciarzył i ojciec, wypasali het pod samym Wołowcem, tom przywykł - opowiada.
Nie ma na Podhalu człowieka, który go nie zna. To żywa legenda. W książce nawet o nim napisali. - A przez to, że tu u mnie na bacówce papież był w 1983 - wspomina. - Co to się działo, tydzień wcześniej gronia obstawiali, chodzili wojskowi, sprawdzali wszystko. Na pamiątkę tej wizyty na kolibie wisi tablica. Wszyscy sobie robią przy niej zdjęcia, a potem do mnie, po oscypki. Rośnie mi kupka pieniędzy. Na coś się przydałam. Ale kolejnego stopnia wtajemniczenia nie będzie. Po tygodniu zezwoliłby mi krowy z łańcucha spuścić, po roku machać patykiem na owce. - Nie po to się szkoliłem, by nieuconego wpuszczać - mówi kategorycznie.
Prędzej by padł, by kogo takiego jak ja do owiec dopuścić. Nawet Mirowi, choć z nim piąty rok wypasa, pozwala co najwyżej mleko w kańkach nosić i przelewać z wiader. - Mają te wasze owce jakie imiona? - pytam. - Te są siwe, te białe, te czarne - wymienia. Jeden pieron. Srają i beczą tak samo. Cały czas. Ale na czas dojenia stawiają się punktualnie. Skubańce. Z krowami tak samo. - Tresowane? Na tak durne pytanie odpowiedzi nie będzie. Ma zresztą dość tłumoka z miasta, co to po góralsku ni w ząb. - Idźcie już, bo mi się nudzicie. Ino, Kaśka, nie płac za mną, bom stary dziad. No to idę, a w głowie mi zostają bacowe złote myśli i rady. O problemach na przykład ma taką: Mosz jakiś problem? Jak cie sracka goni, to ić się wysrać i koniec. O młodych taka: Prawdziwych baców już nie ma. Kształcom się na motory, auta, nie na bacówkę. No i o sobie samym na ostatek: Jakbyk nie baciarzył, bym zdzicoł.
PS. Przepraszam wszystkich górali za błędy. Pisałam tak, jak słyszałam.