FLESZ - Zima 30-lecia w Polsce, zasypie nas śnieg
Pod koniec grudnia ciało Jana P. spoczęło na cmentarzu parafialnym w Przeczycy. Sąsiedzi, którzy na co dzień widywali mężczyznę i dobrze go znali, przez ostatnie tygodnie modlili się, aby wrócił do zdrowia. Lekarze robili co mogli, aby go uratować. Obrażenia były jednak tak duże, że mężczyzna skonał na szpitalnym łóżku.
- Od razu mówili, że jest z nim kiepsko. Każdy miał jednak nadzieję, że z tego wyjdzie - wzdycha jeden z sąsiadów zmarłego. - Nie wiem co wstąpiło w Staszka, że zrobił coś takiego. To się w głowie nie mieści! - dodaje.
Pomocni, bezproblemowi
Jan od dziecka mieszkał w niewielkim, drewnianym domku w centrum Kamienicy Dolnej, nieopodal drogi krajowej nr 73. Gdy kilka lat temu zmarła jego matka, w domu pozostał ze swoim młodszym o pięć lat bratem, Stanisławem. Mężczyźni dawniej prowadzili gospodarstwo. Mieli konia zaprzęgowego, którym wykonywali różne usługi dla okolicznych rolników. - Byli bardzo pomocni, nie sprawiali żadnych problemów - przekonuje kolejny z mieszkańców Kamienicy Dolnej.
Ale nasi rozmówcy przyznają, że z czasem mężczyźni coraz częściej sięgali po alkohol. Podpici sprzeczali się między sobą. Kłótnie przeradzały się często w bijatyki. Szczególnie agresywny miał być Stanisław. Ludzie słyszeli, że nie raz okładał starszego brata. Awantury przerywali dopiero sąsiedzi, którzy rozdzielali bijących się.
Odcisk buta na plecach
W sobotę 7 grudnia wieczorem jeden z sąsiadów braci P. przechodził obok ich domu. Słyszał krzyki dobiegające z tamtego kierunku. Domyślił się, że Jan i Stanisław znowu się kłócą. W pewnym momencie wrzaski ucichły.
Mieszkaniec wioski zobaczył, że drzwi domu są otwarte oścież. Postanowił wejść do środka. W jednym z pomieszczeń zobaczył Jana. Leżał nieprzytomny na podłodze w kałuży krwi. Stanisław siedział obok na krześle. Nic nie mówił, wyglądał na bardzo spokojnego.
- Ponieważ świadek zdarzenia nie posiadał przy sobie telefonu komórkowego, pobiegł do nieopodal położonego domu, gdzie poinformował swoją rodzinę o zdarzeniu - relacjonuje Mirosław Michno, zastępca Prokuratora Rejonowego w Dębicy.
Kilka minut później na miejscu pojawiła się załoga pogotowia ratunkowego. Po chwili przyjechali również policjanci z komisariatu w Brzostku. Zaczęli rozpytywać Stanisława o to co się stało. Na gumofilcach, które miał ubrane mężczyzna i na odzieży widoczna była krew. - Nie potrafił jednak wyjaśnić, co się stało - podkreśla prokurator Michno.
Gdy ratownicy medyczni zabierali nieprzytomnego na nosze, na jego plecach zobaczyli ślad odbitej podeszwy. Wyglądał jak ślad z butów, które miał na sobie Stanisław. 58-latek został zatrzymany.
Walczyli o życie
Jan P. został przewieziony do szpitala w Dębicy. Miał liczne obrażenia ciała. Stwierdzono u niego m.in. złamanie sześciu żeber, wiele krwiaków, w tym mózgowy krwiak podskórny, rozległe stłuczenia mózgu oraz złamany nos. Stan pacjenta z każdą chwilą się pogarszał. Po kilku godzinach spędzonych na oddziale intensywnej terapii dębickiego szpitala został przetransportowany do specjalistycznej lecznicy w Rzeszowie. Tam lekarze przez dwa tygodnie walczyli o jego życie. W sobotę 21 grudnia mężczyzna zmarł.
Gdy jeszcze trwały starania o utrzymanie Jana przy życiu, jego brat został przesłuchany przez prokuratora. - Złożył krótkie wyjaśnienia, ale nie przyznał się do winy - twierdzi zastępca Prokuratora Rejonowego w Dębicy. Śledczy są jednak pewni, że 58-latek okładał swojego brata rękami i kopniakami.
Dwa dni po zdarzeniu przedstawili mu zarzut spowodowania u brata ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Grozi za to do 15 lat pozbawienia wolności. Śledczy skierowali też wniosek o zastosowanie tymczasowego aresztu dla podejrzanego. Sąd Rejonowy w Dębicy przychylił się do wniosku i umieścił Stanisława P. na trzy miesiące w areszcie.
Zmienione zarzuty
Po informacji o zgonie 53-latka prokuratura zmieniła kwalifikację czynu. Stanisław P. odpowie za spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, którego następstwem była śmierć. Bratobójcy grozi nawet kara dożywotniego więzienia.
