Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kasia Moś, pół góralka, pół Ślązaczka: Trzeba mieć twardą skórę, by śpiewać

Paweł Gzyl
Fot. Mikolaj Suchan / Polskapres
Znana jest z „Must Be the Music”, z festiwalu w Opolu. Teraz debiutuje własną płytą - „Inspiration”. Rozmowa z Kasią Moś o muzycznej rodzinie, amerykańskiej przygodzie, a także o lęku przed publiczną oceną

Podobno jesteś w połowie góralką, część Twojej rodziny wywodzi się z Mszany Dolnej?

To prawda. Mój dziadek się tam urodził i wychował. Teraz odwiedzamy naszą rodzinę, która wciąż tam mieszka. Te strony kojarzą mi się z dzieciństwem. Właśnie tam spędziłam najpiękniejsze chwile mojej młodości.

Masz w sobie cechy typowe dla górali?
Nie wiem czy to góralska cecha, ale jestem bardzo wybuchowa. Zresztą cała moja rodzina taka jest. Spokój, spokój i nagle eksplozja i to konkretna (śmiech). Co więcej? Górale lubią śpiewać - i to mnie z nimi też mocno łączy.

Druga strona Twojej rodziny pochodzi ze Śląska. Bardziej czujesz się Ślązaczką?
Sama nie wiem.

Twój tata najpierw grał w cenionym Kwartecie Śląskim, a teraz prowadzi słynną orkiestrę Aukso. Dlaczego nie poszłaś w jego ślady i nie zostałaś muzykiem klasycznym?
Żeby stać się wirtuozem instrumentu, trzeba poświęcać temu wiele godzin codziennej pracy. Ja nigdy nie lubiłam ćwiczyć na wiolonczeli. Sięgałam po nią tylko przed egzaminami, aby się jakoś przecisnąć z klasy do klasy (śmiech). To nie była moja pasja.

Dlaczego śpiew tak Cię zafascynował?
Jako młoda dziewczynka namiętnie oglądałam MTV. Znałam wszystkie piosenki i teledyski. Najpierw uwielbiałam Michaela Jacksona, potem słuchaliśmy z bratem na okrągło Backstreet Boys. Zachwycało nas to, jak są z sobą zgrani wokalnie.

Tata nie był rozczarowany tym, że porzuciłaś wiolonczelę?
Nie. Rodzice są rozsądnymi i mądrymi ludźmi, którzy rozumieją, że trzeba pozwolić dzieciom podążać własną drogą. Pamiętam tylko, że kiedy chciałam zrezygnować ze szkoły muzycznej, namawiali mnie, abym ją jednak skończyła, bo wykształcenie muzyczne może mi się w przyszłości przydać.

Kiedy pierwszy raz zaśpiewałaś publicznie?
Miałam 16 lat. Z The Stetsons zagraliśmy support przed orkiestrą Aukso, z którą grali Wojciech Karolak i Andrzej Dąbrowski. Ten ostatni powiedział mi coś w stylu: „Super czujesz muzykę”. Miło usłyszeć coś takiego od świetnego wokalisty i perkusisty.

Dwa lata później pojawiłaś się w telewizyjnych eliminacjach do konkursu Eurowizji, śpiewając piosenkę Roberta Jansona. Jak Ci się spodobał polski show-biznes od podszewki?
Najcięższe było dla mnie przyjęcie fali krytyki. Wiadomo - jeśli człowiek pokazuje się gdzieś publicznie, musi się liczyć z różnymi opiniami na swój temat. Zmierzenie się z tym po raz pierwszy w życiu było bardzo trudne. Przepłakałam wiele nocy. Z czasem jednak trochę do tego przywykłam. Zdałam sobie bowiem sprawę, że chcąc wykonywać ten zawód, trzeba mieć twardą skórę.

W którym momencie uwierzyłaś, że śpiewanie w Twoim wykonaniu ma sens?
Podczas mojej przygody w Stanach Zjednoczonych. Zrozumiałam, że skoro potrafiłam zostać tam zauważona, to znaczy, że poziom mojego śpiewania jest raczej... poprawny (śmiech). To był zbieg okoliczności - ale dał mi pozytywnego kopa życiowego.

Opowiedz o amerykańskich doświadczeniach.
Pojechałam tam na wakacje i w Las Vegas koleżanka namówiła mnie, abym zaśpiewała w jednym z barów karaoke. Los chciał, że na sali była jedna z tancerek z zespołu Matta Gossa. Podeszła do mnie - i poprosiła, abym po powrocie do Polski nagrała i przesłała jej demo z moimi piosenkami. Tak też zrobiłam - i miesiąc później byłam na przesłuchaniach, a kilka tygodni później śpiewałam w Viper Roomie w Los Angeles.

Kasia Moś: Staram się robić swoje. Jeśli piosenka mi się podoba, to ją spiewam

Jakie wrażenie zrobił na Tobie amerykański show-biznes?
Poznałam tam wspaniałych ludzi. Robin Antin, która mnie zaprosiła do współpracy z The Pussycat Dolls Burlesque Review, bardzo mi pomogła. Mieszkałam razem z jej asystentką Michelle, która zajęła się mną jak własną siostrą, wszędzie mnie woziła, wszystko pokazywała i objaśniała. Czułam się więc bardzo bezpiecznie. Te chwile dały mi wiarę, że w życiu wszystko jest możliwe. Trzeba tylko dużo pracować i... mieć sporo szczęścia.

W Ameryce łatwiej się przebić niż w Polsce?
Często zastanawiam się nad naszym rodzimym rynkiem muzycznym. Wkurza mnie, że jest u nas tylu młodych artystów, którzy robią wspaniałe rzeczy, a nie gra ich radio i nie pokazuje telewizja. Tak niebywale trudno jest się im przebić.

Dlaczego wróciłaś do Polski?
Człowiek jest takim dziwnym stworzeniem, że gdy coś się w naszym życiu zmienia, na początku jesteśmy tym maksymalnie podekscytowani, potem jednak emocje opadają i wszystko powszednieje. Zaczyna się wtedy tęsknić za życiem, które było przedtem: za domem, rodziną i przyjaciółmi, których zostawiło się w kraju.

Nigdy nie żałowałaś tej decyzji?
Wiele razy! Staram się jednak przekonać samą siebie, że nic się nie dzieje bez przyczyny. Powinnam więc była wrócić do Polski - i próbować swoich sił tutaj. Poza tym nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Może wyląduję w Niemczech i będę tam śpiewała schlagery?! (śmiech).

Po powrocie do kraju wzięłaś udział w „Must Be the Music” i dotarłaś do finału. To też dodało Ci wiatru w skrzydła?
Obiecywałam sobie, że za skarby świata nie pójdę do takiego programu, bo bałam się publicznej oceny. Wiedziałam, że wystarczy, że będę miała zły dzień, nie wyjdzie mi występ, a mogę zostać bezceremonialnie skreślona. Zostałam jednak pozytywnie oceniona - i było to dla mnie bardzo krzepiące.

No, ale mimo że byłaś w finale programu, po jego zakończeniu nie wydarzyło się nic spektakularnego.
Dokładnie. I byłam tym trochę rozczarowana. Najbardziej dziwiło mnie, że po programie nie zagrałam w Polsce ani jednego koncertu!

W końcu zwróciłaś na siebie uwagę. Pojawiłaś się na festiwalu w Opolu, wystąpiłaś na Przystanku Woodstock. Gdzie widzisz swoje miejsce: w mainstreamie czy w alternatywie?
Staram się robić swoje. Jeśli piosenka mi się podoba - to ją śpiewam. Na nagranie pierwszej płyty poświęciłam mnóstwo pracy i czasu. Tworząc ten materiał ciągle zastanawiałam się, co to za gatunek. W końcu stwierdziłam, że mam to w nosie - najważniejsze, żeby piosenki były dobre.

***

Katarzyna Moślat 28, piosenkarka, finalistka trzeciej polskiej edycji programu Must Be the Music. Tylko muzyka. Podczas półrocznego kontraktu w USA współpracowała m.in. z Kelly Osbourne, Mýą i Carmen Electrą, a także z aktorką Evą Longorią

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska