Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Groniec: Cieszę się tym, co mam

Paweł Gzyl
Katarzyna Groniec jest śpiewającą aktorką. Czy to znaczy, że ciągle ukrywa się za maską? Dlaczego śpiewa o mrocznych stronach życia? Jaka jest naprawdę? Czy córka pójdzie w jej ślady? Tego dowiecie się z naszej rozmowy - Pawła Gzyla z popularną artystką. Właśnie sprezentowała ona swym fanom płytę "Wiszące ogrody" z coverami klasyków piosenki literackiej.

Jak narodził się pomysł na "Wiszące ogrody"?
Przygotowałam go na Przegląd Piosenki Aktorskiej w zeszłym roku. I na graniu koncertów miało się skończyć. Ale publiczność po występach zazwyczaj pyta o piosenki, które słyszała przed chwilą, gdzie je można znaleźć, na której płycie. Ponieważ nie było ich na żadnej i powoli wyczerpywały mi się argumenty, dlaczego ich nie nagrywam - postanowiłam je zarejestrować.

Nie chciała Pani nagrać albumu koncertowego z tym programem?
Nie, bo już mam taki w swojej dyskografii. Dlatego po prostu weszliśmy do studia i zarejestrowaliśmy wszystko tak jak jest grane na koncertach. To jednak nagrania studyjne - więc zupełnie inna jakość. Płyta ukazała się dokładnie w rok po występie we Wrocławiu.

Nie brakowało Pani w studiu tej koncertowej energii, jaka wytwarza się między Panią a publicznością?
Jasne, ale w studio też są emocje. Zrezygnowałam z kilku piosenek, w efekcie czego na płycie znalazła się tylko połowa recitalu. Nagrałam wszystkie utwory, ale niektórych postanowiłam nie wykorzystywać, dlatego, że tracą bez publiczności. To są te bardziej teatralne piosenki, które pozbawione oprawy scenicznej, atmosfery spektaklu i reakcji widowni, w mojej ocenie, nie nadają się do odsłuchiwania wyłącznie z płyty.

Nagrania są bardzo różnorodne: jest tu miejsce na jazz i swing, ale też na blues, rock czy nawet elektronikę. Taki ma Pani szeroki gust?
To prawda, piosenki, które wybrałam do "Wiszących ogrodów", są bardzo różnorodne. Ta różnorodność pomagała mi w stworzeniu dramaturgii koncertu i to dzięki niej koncert jest tak dynamiczny. Szukaliśmy też nowych odsłon dla tych utworów, innych brzmień - po to, aby móc je choć trochę odświeżyć. Ale uważaliśmy też, by nie zrobić im krzywdy, bo to są znakomite kompozycje. Ponieważ na początkowym etapie pracy nie zakładałam, że wydam płytę, myślałam innymi kategoriami. Stąd wtedy najważniejsze było, aby te utwory dobrze się słuchały, aby można je było na tyle mocno przekazać, żeby na nowo dotarły do publiczności. Kiedy spojrzałam na ten materiał z dalszej perspektywy, nadawanie im jednorodności stylistycznej wydało mi się słabym zabiegiem. Zostały zatem w takich aranżacjach, w jakich gramy je na koncertach.

Wydaje się, że na żywo wykonuje je Pani bardziej ekspresyjnie, a na płycie - raczej w stonowany sposób.
Wchodząc do teatru umawiamy się, że ktoś coś będzie zmyślał dla nas, a my to uznamy za prawdziwe, bo po to tam przychodzimy. To jest więc zupełnie inna rozmowa. Bardzo mi zależało, aby ten album można było włożyć do odtwarzacza i prowadzić samochód, nie zastanawiając się, dlaczego nagle nic nie słychać, bo jest jakaś długa pauza. Taka pauza będzie odpowiednia w teatrze - ale na płycie już nie. Stąd wybrałam najbardziej nośne i niewymagające teatralnej interpretacji piosenki.

"Mandalay" ma już siedemdziesiąt lat. Inne kompozycje też pochodzą z odległych czasów. Najnowsza to "Trup Joe" Nicka Cave'a, która powstała na początku lat 80. Dzisiaj nie pisze się już dobrych piosenek?
Pisze się, pewnie, że się pisze. Jednak Brel, Brecht czy Conte to klasyka. Powoli klasykami stają się też Cave, Waits czy Costello. Piosenki Cave'a już wielokrotnie były śpiewane na przeglądzie piosenki aktorskiej, zresztą nawet był osobiście zaproszony, kiedy był grany spektakl z jego piosenkami. Tym razem sięgnęłam po takie utwory, które dla mnie są klasyką, na których się wychowałam. Odkrywałam je jako młoda dziewczyna, dlatego mają dla mnie ogromnie emocjonalne znaczenie.

Po premierze poprzedniego albumu powiedziała Pani: "Kolejne płyty coraz więcej mnie kosztują". Z tą też tak było?
Miałam na myśli swoje autorskie płyty. Po prostu czasem wydaje mi się, że docieram do ściany. Cóż, jedyne, co można wtedy zrobić, to odwrócić się i szukać nowych możliwości, nie wywracając do góry nogami wszystkiego tego, co się zrobiło do tej pory. A to jest bardzo trudne - odnaleźć za każdym razem coś innego, by zawód, który się wybrało, był nadal pasją i nie dopuszczając do tego, żeby pasja stała się po prostu zawodem. Dlatego chcąc być zawsze w stosunku do siebie uczciwą, muszę się trochę pomęczyć. Nie chcę bowiem wypuszczać składanek ani nagrywać symfonicznych wersji swych piosenek (śmiech).

Teksty z "Wiszących ogrodów" układają się w dosyć gorzką wizję ludzkiego życia, daleką od tej, która obowiązuje w dzisiejszej popkulturze. To był celowy zabieg?
Ja nie obracam się w kręgu muzyki pop. Tam na pewno jest więcej optymizmu i balangi. Teksty piosenek, które wybrałam, pokazują w większości mroczne strony życia. Ale przecież nie z samych ptaszków i kwiatuszków składa się nasz żywot. Moim zdaniem, trudne sprawy, przez które musimy przejść, są w gruncie rzeczy solą tego życia. Poza tym odnajduję w tych piosenkach nadzieję, obietnicę, że w najgorszym miejscu na ziemi może zakwitnąć piękno. Tak je czytam.

Prywatnie jest Pani pesymistką?
Jeśli pan pyta o to słynne przysłowie ze szklanką, to zawsze widzę ją do połowy pustą. Ale w gruncie rzeczy cieszę się, że druga połowa jest pełna (śmiech).

Zawsze gorzko wypowiada się Pani o miłości. W tych piosenkach również.
Miłość to najlepsze, co nam się może w życiu przytrafić. Z reguły nie wypowiadam się o niej gorzko. Może czasem trochę smutno. Szczególnie, kiedy przemija. Gdzie pan znalazł gorycz?A choćby w "Przetańczyłam już wszystko". Dla mnie jest to piosenka o pogodzeniu się z sobą. I jest śliczna. Znalazłam ją na pięć minut przed wejściem do studia, bo nie śpiewałam jej na koncercie. Ponieważ zauroczyła mnie, to nie zastanawiając się długo o czym jest, postanowiłam ją zaśpiewać.

I co Pani czuje wykonując ten utwór?
Kiedy śpiewam te tytułowe wersy, to nie myślę, że nie mam już nic do roboty. Raczej myślę, że ponieważ przetańczyłam już wszystko, mogę wreszcie odetchnąć i... żyć.

Ma Pani opinię kobiety silnej i chłodnej. To tylko na publiczny użytek?
Jestem silna. Chłodna też bywam. To pewnego rodzaju pancerz, w którym czuję się bezpieczniej. Nakładam więc tę zbroję - i rozmawiam z panem.

A jaka jest prawda?
Prawda jest taka, że nikt nie jest jednowymiarowy.

To poczucie siły jest większe, kiedy Pani występuje?
Przed koncertami zawsze trzęsę się jak galareta. Ten rodzaj tremy, który mi zawsze towarzyszył, wcale nie mija, chociaż wiele osób mówiło, że przejdzie z czasem (śmiech). Występy dają mi jednak poczucie szczęścia. Ładują moje baterie. Każdy, kto ma pasję, na pewno wie o co chodzi. Nie ukrywam jednak, że z biegiem lat coraz ciężej się pracuje na te magiczne momenty. Bo na magię pracuje wszystko - ciśnienie na zewnątrz, ludzie, którzy przyszli, nasza dyspozycja i nastrój. To są tak ulotne rzeczy, że wszystko dzieje się tylko przez chwilę i jest szalenie nietrwałe. Ale jak śpiewał kiedyś Dżem - "W życiu piękne są tylko chwile". Tego się więc trzymam i łapię te chwile, które dają mi radość.

Oglądając Pani występy czy nawet okładki płyt, widać, że bardzo pilnuje się Pani, by nie postrzegano Pani przez pryzmat kobiecej cielesności. Skąd ten purytanizm?
Nie sprzedaję bielizny, tylko nagrywam piosenki.

Dojrzałe artystki zawsze się pyta w wywiadach o to, czy się nie boją upływu czasu...
... a one zawsze odpowiadają, że nie (śmiech). Pewnie, że się boją, i ja też się boję, i pan pewnie też. Proces starzenia się nie jest bowiem niczym przyjemnym. Chociaż na turystycznych folderach zawsze widać uśmiechniętych emerytów jeżdżących na wycieczki po świecie. No, ale to są zazwyczaj niemieccy staruszkowie. Polscy emeryci wydają całą emeryturę w aptece. Może potem mają jeszcze na bułkę. Z czego się więc cieszyć?

Podobno po czterdziestce człowiek staje się spokojniejszy, bo ma większy dystans do świata. Odczuła to Pani?
Na pewno łapie się takie poczucie, że... jest, jak jest. Spada ciśnienie, że wszystko musi być perfekcyjne, że musi być, jak sobie to wymyśliłam, a potem, jak tak się nie dzieje, to jest wielkie nieszczęście. Teraz przyjmuję z większym spokojem to, co dostaję od życia. To jest też kwestia ćwiczeń. Uczę się cieszyć tym, co mam. Ale to jest praca nad sobą, która chyba nigdy się nie kończy.

Wiele osób po czterdziestce zaczyna nowe życie: zmieniają partnerów, podejmują inne prace, a artyści dokonują radykalnych zwrotów w swej twórczości. Ma Pani takie plany?
Nie planuję radykalnych zwrotów. Bo nie chcę przekreślać tego, co mnie doprowadziło do miejsca, w którym teraz jestem. Jedyne, czego tak naprawdę sobie życzę i chciałabym, żeby trwało, to rozwój.

W utworze "Ten stary błąd" śpiewa Pani: "Byłam młodsza, nie byłam jeszcze sobą". Dzisiaj Pani jest już sobą?
Bardzo ujęło mnie to zdanie. Ale właściwie na każdym etapie życia można tak powiedzieć (śmiech). Dlatego to trochę ściema. Ładnie jednak brzmi i ludzie się przy tym wzruszają, więc jest okej (śmiech).

No właśnie: występuje Pani w dużych miastach i małych miasteczkach. Wszędzie Pani piosenki są tak samo odbierane?
Nie, ale ta różnica nie przebiega na linii duże - małe miasta. Raczej dzieli Polskę na regiony, bo każdy jest specyficzny. Są takie miejsca, gdzie ludzie są bardziej powściągliwi, a są takie, gdzie jest wielkie "hura!".

Jak Kraków prezentuje się w tym kontekście?
To specyficzne i hermetyczne miasto. Zanim zagrałam w Krakowie swój pierwszy własny koncert, to musiałam się strasznie namachać (śmiech). Zasuwałam już ostro po całej Polsce - a w Krakowie ciągle nie. Kiedy jednak wystąpiłam już pod Wawelem, okazało się, że publiczność jest tam bardzo fajna. Śpiewałam w Krakowie w klubach, w teatrach, na dziedzińcu... Dlatego dzisiaj już wiem, że w tym mieście może być dobrze.

Podobno Pani córka ma wokalny talent.
No tak, świetnie śpiewa, ale jeszcze nie wie, co będzie robić. Po prostu szuka. Śpiewanie ją bardzo zajmuje, ale również wiele innych rzeczy. Patrzy więc szeroko otwartymi oczami, zresztą jak jej koledzy i koleżanki, bo to pokolenie jakoś się nie spieszy z wyborem drogi życiowej.

Córka występowała już gdzieś?
Tak, kilkakrotnie wystąpiła już publicznie. I tworzy sobie coś swojego. Pożyjemy, zobaczymy...

Pani wyprowadziła się z rodzinnych Gliwic do Warszawy jeszcze przed maturą. Córka na razie nie podjęła takiej decyzji?
Moi rodzice byli pełni wątpliwości, ale czuli, że nie ma co stawiać restrykcyjnych barier, bo to się nie uda. Byłam bowiem wtedy bardzo zdeterminowana. Dlatego odpuścili. Poza tym, to były trochę inne czasy. Moja córka to już zupełnie inna historia, inny człowiek. Poza tym mieszka w Warszawie, więc dokąd miałaby się przeprowadzać? Do Krakowa?!

***

Katarzyna Groniec
Urodziła się 22 lutego 1972 r. w Zabrzu. Zadebiutowała pierwszoplanową rolą Anki w musicalu Metro (1991). W 1997 r. zdobyła Grand Prix na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Rozwiedziona z aktorem Olafem Lubaszenką, z którym ma córkę.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska