18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kazimierz Pazgan: od zakładu poprawczego do jednego z najbogatszych Polaków

Wojciech Chmura
Dumny tata góral prowadzi swoje ukochaną córkę na ślubny kobierzec
Dumny tata góral prowadzi swoje ukochaną córkę na ślubny kobierzec Stanisław Śmierciak
Przypominamy wywiad Wojciecha Chmury z Kazimierzem Pazganem, założycielem i prezesem sądeckiego Konspolu. Powstał z okazji 30-lecia istnienia firmy. Rozmawiamy o krętej drodze od gry na trąbce po weselach do stworzenia nowoczesnego technologicznie kombinatu przetwórstwa drobiarskiego, będącego liderem w kraju i Europie.

W ciągu tygodnia zbiegły się Panu dwie ważne imprezy: ślub córki Magdaleny w ubiegłą sobotę i dzisiejsze obchody 30-lecia "Konspolu" w rodzinnej Kamionce Wielkiej pod Nowym Sączem. Jak Kazimierz Pazgan wytrzymuje to kondycyjnie po czterech zawałach?
Dzielnie. U nas jest taki zwyczaj, że ojciec panny młodej nie pije alkoholu na weselu. Musiałem mieć jednak coś kolorowego w kieliszku. Wypiłem więc chyba ze dwadzieścia butelek coli.

Miał Pan odwagę w krainie Lachów sądeckich założyć strój podhalański?
Nie podhalański, tylko góralski. Mieszkam w górach powyżej 600 m n.p.m. Dookoła mam góry. Jestem góralem. Moi pradziadowie są z gór. Żyję na ojcowiźnie otoczonej górami blisko 1000 m n.p.m. Lachy mieszkają na nizinach. Ci z Krupówek to też żadni górale.

Zagrał Pan na weselu na trąbce?

Miałem wielką ochotę, ale się nie dało.

Spotkaliśmy się, żeby pogrzebać w Pańskim życiorysie. Nie boi się Pan?
Nie. Nigdy się nie bałem.

Stuka Panu 65. krzyżyk. Nie pora na emeryturkę?
Mój syn Konrad powiedział mi niedawno: Tata, ty się czuj, jakbyś był na emeryturze. Firma działa nieźle, wszystko jest jakoś poukładane. Umiesz robić kiełbaski, budować fabryki. Żyj na luzie. Zbuduj jeszcze kilkadziesiąt fabryczek na świecie, żebyś się nie zanudził.

I co tata na to?

A bo to mam wybór? Muszę zbudować. Jest tylu ludzi do wykarmienia. Azja się interesuje naszą unikalną technologią produkcji wyrobów czysto drobiowych. Przede wszystkim kraje religijne, muzułmańskie. Takim krajem jest na przykład Indonezja. To 260 mln konsumentów. 80 proc. z nich je ryby i kurczaki. Sama Dżakarta ma ok. 20 mln ludzi. Więc tam tworzymy fabrykę. Może będą jeszcze nowe. Mamy spółkę w Chinach.

Nie próbował się Pan załapać do delegacji rządowej obecnie przebywającej w Chinach?

A po co? My tam już mamy wszystko co potrzeba. Kontakty, plany, a przede wszystkim miliard ludzi, którzy chcą dobrze i zdrowo zjeść.

Tak Pan mówi, jakby tylko czekali na Pańskie parówki.

W doskonale rozwijającej się Indonezji, gdzie 60 proc. ludzi stanowi klasę średnią, kilogram nieporównanie gorszych parówek niż konspolowskie kosztuje 15 dolarów. A za 8 dolarów leżą w sklepach takie, których się nie da przełknąć. Więc ja wolę, żeby płacili tyle za moje, lepsze. Oni też chcą mieć taki wybór i to nas łączy.

Nie od razu tata Pazgan umiał robić biznes i parówki z kuraczków. Studiując na tak wąsko specjalizacyjnym kierunku jak resocjalizacja, to się ma w głowie zupełnie co innego.
Myślałem, że Pazgan będzie zawsze wychowawcą trudnej młodzieży. Trafiłem do zakładu poprawczego w Świdnicy. To do dziś jest duży kompleks ośrodków. Miałem trzydziestu wychowanków do 21 lat. Rozboje, narkotyki.

Narkotyki? Już wtedy? W latach siedemdziesiątych?

No pewnie. To był już wielki problem. Dyskutowano ciągle w zakładzie, jak sobie z nim poradzić. Wtedy jeździłem jeszcze ze znajomymi chłopakami grywać na weselach. Grywałem tak na trąbce w sumie z osiem lat. Od Rzeszowa po Katowice. Z jednego wesela miałem tyle kasy, że cały tydzień zastanawiałem się, jak ją wydać. Jednorazowo zarabiałem pięć razy tyle, co nauczyciel czy lekarz na miesiąc. No i przyjeżdżałem do Świdnicy z balangi po weekendzie trochę wczorajszy, nie bardzo świadom, co się dzieje. Wcisnęli mi trudną grupę. Zawsze myślałem po swojemu, więc postawiłem na metody niekonwencjonalne. Był między nami układ. Polegał na tym, że jeśli nie będą rozrabiać i uciekać, nie upiją się i nie będzie narkotyków, to zorganizuję im rajdy w grupach do Szklarskiej Poręby, Karpacza. Na zwycięską drużynę czekała skrzynka piwa. A w każdy weekend dla wszystkich przepustka do domu. Metoda się sprawdziła. Na koniec roku moje łobuzy miały najlepsze wyniki w nauce i wychowaniu.

Z Pańskimi talentami nie szykowano Pana na dyrektora?

Nie wiem. Nie miałem zamiaru pracować za marne grosze. Grając poznawałem różnych ważnych ludzi. Chodziłem po wielu lokalach. A był zwyczaj stawiania wódki całej sali. Robiłem to także i ja, bo wydawało mi się, że już zarabiam dużo. Pewnego dnia podszedł do mnie facet, położył mi rękę na ramieniu i powiedział: Schowaj twoje grosiki na bułeczki i wyciągnął naprawdę dużą gotówkę. To mnie wkurzyło, bo byłem ambitny. Na początku rządów Gierka wprowadzono ajencje. Taki półprywatny biznes. Brało się majątek państwowy, by nim pokierować. Na jednej balandze poznałem prezesa spółdzielni ogrodniczej i proszę go, żeby mi dał w ajencję kwiaciarnię. A on na to, żebym brał wszystkie. Skończyło się na jednej i tak zacząłem handlować kwiatami.

W życiu mężczyzny najpierw jest kobieta, a później kwiaty. U Pana było inaczej?

Szczerze? Myślałem wtedy, że ożenię się jak skończę 40-50 lat. A najlepiej wcale, bo po co. I dopada mnie taka sytuacja. Siedzimy w restauracji "Casanova" w Świdnicy. Ósma rano. Jajecznica, koniaczek. Odwracam się przypadkowo i widzę dwie śliczne dziewczyny. Jedną otacza nieziemska łuna.

Panie Prezesie, czy to aby nie słońce świeciło przez okno?

Dla mnie to była łuna, rozumie pan? Tajemnicza łuna. A w tej łunie była piękna dziewczyna. Dostałem dreszczy i się ożeniłem. Mam żonę Alicję, wspaniałą pod każdym względem. Dziś jest w radzie nadzorczej "Konspolu", choć wtedy nie chciała sprzedawać kwiatów w ajencyjnej kwiaciarni. Musiałem szukać pracownicy. A zarabiałem dużo pieniędzy. Z jednego Dnia Kobiet utargowałem tyle, że mogłem kupić dużego fiata. Dobrze i wygodnie nam się mieszkało w Świdnicy. Ale mnie, górala, ciągnęło w góry do Kamionki.

Co na to małżonka?

Mówiąc oględnie, nie podobał się jej pomysł przenosin do jakiejś dziury, gotowania na kuchence elektrycznej, skoro w Świdnicy był gaz.

Czym Pan ją ostatecznie przekonał?

Przyjechałem wcześniej do Kamionki. Ze wspaniałym lekarzem doktorem Janusiem wypiliśmy skrzynkę wódki. Później z jego szwagrem, który w Tarnowie pracował w gazownictwie, wypiliśmy skrzynkę wódki. Powołaliśmy komitet społeczny gazyfikacji wsi Kamionka Wielka, ze specjalnego funduszu PZU dostaliśmy pieniądze. W 1983 r. Kamionka była pierwszą zgazyfikowaną wsią w kraju, a cała gmina miała gaz kilka lat później.

Kiedy, nie na stole, ale w Pańskim biznesowym życiu pojawił się po raz pierwszy jego ekscelencja kurczak?
W 1977 r. weszła w życie ustawa o drobiarstwie. Każdy, kto się podjął produkcji, dostawał paszę. A ja jestem szybki w decyzjach. W Kamionce postawiłem trzy kurniki.
Kiedy podłączali Kamionkę do sieci gazowej, istniał już "Konspol", a ja byłem prezesem związku hodowców drobiu. Wcześniej z mojej inicjatywy utworzyliśmy z innymi producentami spółdzielnię "Drobiarz", konkurencyjną dla państwowego "Poldrobu". To był pierwszy w kraju prywatny holding producencki. Rozruszał go były dyrektor fabryki telewizorów z Piaseczna. Ale ja, jak to ja, poszedłem własną drogą.

I wtedy powstał "Konspol"?
Spółkę zarejestrował mi nieżyjący już, wspaniały człowiek, sędzia Zdzisław Błażowski w oparciu o kodeks handlowy z 1934 r. Później "Konspol" działał w oparciu o przepisy dotyczące firm polonijnych, z kapitałem zagranicznym. Istniała taka możliwość w PRL. Miałem kolegę w Niemczech i włożył swój jeden procent. Byliśmy jedyni tacy w tej branży. Sprzedawaliśmy wyroby na wolnym rynku, w sklepie przy Wałowej, w czasie kiedy obowiązywały kartki na mięso.

Nie kłuło to władzy w oczy?

Pierwszy sekretarz KW PZPR w Nowym Sączu, który zapowiedział, że w województwie nowosądeckim wprowadzi komunizm stwierdził, że rozwiązanie problemu Pazgana to kwestia dwóch tygodni.

Wtedy miał Pan pierwszy zawał?
Nie. Po 89 roku, kiedy ze zmianą ustroju puściło napięcie nerwowe.

Doświadczył Pan syndromu Kluski, czyli telefonów z propozycją opieki za odpowiednią sumę, bo w przeciwnym razie zostaną z Pana tylko podroby?
Żyją ludzie, o których musiałbym wspomnieć, a nie chcę. Więc nie odpowiem na to pytanie.

"Konspol" to fajna a zarazem łatwa nazwa. Kto ją wymyślił?

Mój szwagier Czesiek Bąkowski, który też ze mną pracuje. Dowodził, że to dobra zbitka słów. Kojarzy się z konsumpcją polską, z konserwą polską, są też pierwsze litery mojego imienia i nazwiska. Jest okey, rozpoznawalna wszędzie i jej nie zmienię.

Rozmawiał Wojciech Chmura

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska