Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kobieta mocno zabiegana

Jerzy Filipiuk
Ewa Majer
Ewa Majer Fot. Piotr Dymus
Jest mistrzynią Polski w biegu górskim na 100 km. Kiedyś pokonała jednorazowo aż 250 kilometrów. Na trasie nigdy nie je, nie zatrzymuje się, nie odpoczywa, nie używa stopera. - Biegam „na czuja” - mówi mi Ewa Majer z Niezdowa koło Dobczyc. Kobieta, która ciągle wygrywa.

Zbliżała się do szczytu Babiej Góry. Była jedenasta, może dwunasta w nocy. Cisza. I nagle... łomot w krzakach. - Najpierw pomyślałam, że pewnie jakiś biegacz poszedł na stronę, ale zaraz sobie uświadomiłam, że to niemożliwe, bo to ja prowadzę w biegu. Miałam lampkę na głowie, skierowałam światło w krzaki. I zobaczyłam... niedźwiedzia. Był ogromny. Ciarki przeszły mi po plecach, oblał mnie zimny pot. Starałam się oddalić w miarę spokojnym truchtem. Na szczęście niedźwiedź nie był mną zainteresowany - opowiada Ewa Majer o jednej ze swoich biegowych przygód.

Za pół roku skończy 34 lata. W biegu ultra zadebiutowała w marcu 2011 roku. Wcześniej nie uprawiała wyczynowo sportu, nie ciągnęło ją na bieżnię, nauczyciele wf nie namawiali jej na bieganie. Biegała ale dla własnej przyjemności, często z pieskiem, jednak najwyżej na dystansie może 3 kilometrów. Ale nigdy nie myślała, że zostanie sportsmenką.

Satysfakcja debiutantki
O wszystkim zadecydował - jak to często bywa w życiu - przypadek. Kolega zaproponował jej występ w Półmaratonie Warszawskim. Zdziwiła się, że może w nim pobiec. Ale postanowiła spróbować swoich sił.

- Te 21 kilometrów to był dla mnie kosmos. Wystartowałam po nieprzespanej nocy, którą spędziłam w podróży do stolicy. Przez 15 kilometrów biegło mi się dobrze, ale ostatnie sześć były dla mnie bardzo trudne. Przysięgałam sobie wtedy: „Nigdy więcej! Po co się męczyć, skoro jest tak ciężko?”. Ale gdy przybiegłam na metę, poczułam ogromną radość - wspomina.

W gronie 4698 osób, które ukończyły bieg (w tym było 686 kobiet) zajęła 1452. miejsce w klasyfikacji generalnej i 67. wśród pań. Nieźle, jak na debiutantkę.

Ale dla Ewy Majer ważniejsze od miejsca było coś innego. - Byłam zadowolona, że przebiegłam taki dystans. Potem przez trzy dni zastanawiałam się, czy nadal mam biegać.

I zapisała się na kolejny półmaraton.

Górskie bieganie zaczęła w lipcu 2011 roku półmaratonem w Złotym Stoku.

- Bardzo mi się spodobał, trasa była świetna. Wygrałam i uzyskałam lepszy czas niż na asfalcie, bo około półtora godziny. To był dla mnie impuls - mówi.

Dwa miesiące później zaliczyła Gorce Maraton z metą w Nowym Targu, była druga wśród pań. Już wiedziała, że znalazła swoją sportową miłość. I, że się nie odkocha. - W czasie biegu czuję się wolna, nie mam zmartwień, nie myślę o codziennych problemach, odczuwam radość z samego biegania.

Od snopków po kurkumę
Jakim cudem trzydziestolatka nagle zaczęła uprawiać, i to z wielkim powodzeniem, górskie ultramaratony?

Ponad dwa lata była ekspedientką, pół roku we Włoszech pracowała w barze i opiekowała się starszą osobą, pięć lat siedziała za biurkiem w firmie transportowej. No i zajmowała się dwojgiem dzieci, 12-letnią dziś Laurą i 8-letnim Leonem.

Nie odkrywa Ameryki, mówiąc, że ma wrodzone predyspozycje i talent do biegania. Tylko odkryła je późno. Na szczęście #- nie za późno. Siłę, krzepę zawdzięcza życiu na wsi.- Lubiłam wykonywać ciężkie prace podczas sianokosów i żniw. Nosiłam worki z ziarnem, przerzucałam snopki, a także rąbałam drewno, przewoziłam taczkami węgiel... - opowiada Ewa Majer.

Ma bzika na punkcie zdrowego odżywiania. Nie je mięsa, unika przetworzonych produktów. Z ziół stosuje m.in. różeniec górski, roślinę, która wpływa na zmniejszenie stresu fizycznego i psychicznego. A wielkie obciążenia stawów łagodzi witaminą C, imbirem, pieprzem, kurkumą, wierzbą białą, itd). Od kiedy biega, nie pije alkoholu pod żadną postacią.

W przeciwieństwie do wielu, a może i większości, biegaczy i biegaczek, na trasie zachowuje się niekonwencjonalnie.
Po pierwsze: nigdy nic nie je.

Nawet podczas swego najdłuższego biegu - Beskidy Ultra Trail (BUT) o długości 220 kilometrów - nic nie zjadła.

- No, może banana - nie jest pewna. A biegła przez 38 godzin, 36 minut i 47 sekund! - Podczas biegu mój żołądek nie przyjmuje pokarmów. Żadnych, a więc także składników odżywczych, suplementów. Z tych korzystam przed i po biegu. Wiem, że podczas biegu powinno się jeść, ale nie czuję głodu - mówi.

Po drugie: nigdy nie staje na trasie.

- Nie zatrzymuję sie, bo traciłabym czas. Gdy człowiek odpoczywa, to się rozleniwia - tłumaczy. - Są biegacze, którzy na ultramaratonach ucinają sobie drzemki. Niektórzy dwuminutowe. Dla mnie jest to śmieszne. Jak można odpocząć w tak krótkim czasie?

Po trzecie: nie korzysta ze stopera.

Ani z zegarka czy pulsometra. - Biegam „na czuja”. Staram się utrzymywać takie samo tempo. Nigdy nie wiem, ile kilometrów już przebiegłam. Nie wiem, jakie mam tętno. Brak tej wiedzy powoduje, iż nie czuję stresu, nie martwię się, że zostało mi jeszcze tyle a tyle kilometrów do przebiegnięcia.

Po czwarte: nie załatwia potrzeb fizjologicznych na trasie.

- Bardzo się pocę i w ten sposób tracę płyny. A zabieram je na plecach w comelbaku, plecaku z wkładem plastikowym i rurką do picia. Niektórym nie chce się tyle nosić, więc wpadają do schronisk coś kupić. Ja tak nie robię, bo bym... nie wygrywała - śmieje się.

Przygody w górach
W górach trafiały się jej różne historie. Na trasie spotkała nie tylko niedźwiedzia. Podczas ubiegłorocznego Biegu 7 Dolin na 100 km, przed Piwniczną, zaatakowały ją dwa wielkie bernardyny.

- Jeden tylko szczekał, drugi wpadł mi pod nogi. Upadłam na niego, zaczął mnie kąsać w udo. Po dwóch-trzech minutach z domu wyszła jakaś kobieta i zaczęła wołać psy. Nie odczuwałam strachu, bardziej martwiłam się tym, że ucieka mi czas.

Podczas biegu Noraftrail na 64 km w Bskidzie Wyspowym w 2014 roku wpadła na metę jako pierwsza. Spędziła 50 minut w biurze zawodów, wykąpała się i nagle dostała wiadomość, że musi jeszcze... przebiec 26 km, bo część trasy oznaczono dopiero, gdy już kończyła swój start. - Przebrałam się, pobiegłam i... też miałam najlepszy wynik - mówi.

W tym roku wygrała w gronie kobiet ultramaraton w Paklenicy na Chorwacji. Trasa była mordercza. Kamienie i ostre skały wbijały się w stopy. - Takiej trasy jeszcze nie widziałam - przyznaje.

Trzy razy skręciła kostkę, rozcięła kolano, stłukła sobie biodro i lewy łokieć, miała spuchnięte dłonie... W dodatku organizatorzy skierowali ją w złym kierunku (musiała przebiec dodatkowe 3 km), a na punktach odżywczych nie dostarczyli napojów izotonicznych. Zaczęła słabnąć z odwodnienia, miała mrowienia, zawroty głowy. Pomogli jej... niemieccy emeryci, podając wodę, kilka cukierków i pastylek jagodowych. I dzięki temu wygrała.

Jak zwykle.

***
Ewa Majer
Ur. 27.11.1982 w Myślenicach. Mieszka w Niezdowie koło Dobczyc. Jest biegaczką górską, ultramratonką, instruktorką fitness, konsultantką LiveWave i dystrybutorką ich produktów. Jej sponsorem jest Solgar Polska. Interesuje się medycyną chińską i ziołolecznictwem. Lubi siatkówkę, koszykówkę, tenis stołowy, jazdę na rowerze, muzykę i fitness. Biega od #kwietnia do października; tygodniowo średnio 100 km. Jej najwyższa nagroda za zwycięstwo wyniosła 5400 złotych. Zwykle nagrody wynoszą kilkaset złotych, czasem są rzeczowe. Kiedyś otrzymała prawie dwumetrowy flet. Na ten rok zaplanowała aż 18 biegów, w tym 12 powyżej 42 km. Łącznie ma przebiec 987 km. Najwięcej jednorazowo - 168 km w lipcu w Hiszpanii podczas Ehunmilak Ultra Trail.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska