Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Konduktor do końca. Zginął w pracy, którą kochał

Redakcja
Zbigniew Rudnik z żoną Małgorzatą
Zbigniew Rudnik z żoną Małgorzatą fot. archiwum rodzinne
Zbigniew Rudnik, konduktor, zawsze sam prasował sobie koszule do pracy. Mówił, że robi to najlepiej, a żona zagina mu kołnierzyki. Na służbie chciał wyglądać nienagannie. Rodzina do ostatniej chwili wierzyła, że przeżył, że nie odbiera telefonu, bo pomaga innym- pisze Katarzyna Janiszewska

Zawsze odbierał telefon, zawsze. O każdej porze dnia i nocy, cokolwiek by się działo. Więc kiedy tym razem nie odebrał, rodzina zaczęła się niepokoić.

Już wiedzieli, że była katastrofa, dwa pociągi zderzyły się z sobą. Ale próbowali pocieszać się nawzajem. Że pewnie Zbigniew Rudnik, konduktor z Bogumiłowic, pomaga opanować sytuację, że ratuje podróżnych. Biega, ma pełne ręce roboty, komórkę gdzieś zgubił. To by było do niego podobne. Taki był, że wszystkim pomagał.

Był taki inny, taki tylko mój...
Małgorzata i Zbigniew poznali się na dyskotece w Rzezawie. Wpadli na siebie na schodach. "A ty dziewczyno, skąd się tu wzięłaś" - jakoś tak to było, chyba coś takiego powiedział wtedy do niej. - Ujął mnie od razu - wspomina pani Małgorzata, drobna blondynka. - Zaprosił do tańca. Później odprowadził do domu. I tak już zostaliśmy razem. Był miłością mojego życia. Nie mówił wiele, ale jak już coś powiedział, to mądrze. Uczciwy, spokojny, nie miał wrogów. Pogodny, nigdy się nie złościł. Kochał ludzi. Był inny niż wszyscy, taki mój.

Ostatnio zaczął zapuszczać włosy. Jak w młodości. Bardzo był z nich dumny. Choć rodzina marudziła: tato, no zetnij je wreszcie. Na głowę zakładał okulary, by odgarnąć włosy z czoła. Zawsze modnie się nosił.

Małgorzata: Pamiętam, że jak go poznałam, podobało mi się, że ma takie wypielęgnowane dłonie. Wysoki, przystojny. Wszystkie dziewczyny mi go zazdrościły. I na dodatek elegancki, zadbany, pachnący. A już jak szedł do pracy, to wszystko musiał mieć na tip-top. Koszule sam sobie prasował. Mówił, że on to robi najlepiej. Ja zaginałam mu kołnierzyki.

On po prostu uwielbiał podróżnych
51-letni Zbigniew pracował na kolei ćwierć wieku. To było całe jego życie, prawdziwa miłość i pasja. Za dwa tygodnie miał awansować na kierownika pociągu.

Małgorzata: Nie lubiłam jego pracy. Martwiłam się, bo wiedziałam, że jest niebezpieczna. Po kilka razy do niego dzwoniłam, pytałam gdzie jest, kiedy dojedzie. Ale nie było nawet mowy, żeby odszedł, zrezygnował. Kochał kolej. - On po prostu bardzo lubił podróżnych - zauważa Natalia Rudnik, córka Zbigniewa. - Wracał z pracy i opowiadał kogo spotkał, jaka fajna teraz jest młodzież.

Kiedyś nie mógł się dogadać z jakimiś Anglikami. Wpadł do przedziału obok, w którym siedzieli młodzi ludzie: Kto mówi po angielsku? Ja, ja - las rąk. On: to ciebie sobie biorę, będziesz tłumaczył. Taki był, na luzie, z poczuciem humoru.

Innym razem zauważył, że na schodkach, przy drzwiach siedzi młody chłopak. Pewnie nie miał biletu i w razie kontroli zamierzał wyskoczyć. Poprosił podróżnego, żeby do niego podszedł i namówił, by wrócił do wagonu. W każdej sytuacji wiedział, co robić.
Lubili go w pracy, bo nigdy nikomu nie odmawiał pomocy. Koleżeński, uczynny. Poprosili, żeby przerwał urlop - nie ma problemu. Wziąć dyżur za kolegę - proszę bardzo. Nawet z chorobowego wracał, jak było trzeba.

Tatuś to mój najlepszy przyjaciel
Rodzinę Zbigniew stawiał na pierwszym miejscu. Po córki, kiedy się bawiły na dyskotece, na weselu, wyjeżdżał w środku nocy. Zawsze na posterunku - mówi teraz Natalia. Kiedy Maksio, najmłodszy z czworga rodzeństwa, zapomniał poduszki, bez której nie mógł zasnąć - Zbyszek jechał. Bo to było jego oczko w głowie. "Dar z nieba, Bóg zesłał mi aniołka" - mówił o synku.

Natalia: to był taki team nierozłączny. Wszystko robili razem. Razem do sklepu, razem jeździli autem. Jak odśnieżali chodnik, to tata szuflą, a obok Maksiu z małą szufelką. Był w nim zakochany. Cieszył się, jak mały wymyślił nowe słowo, zachwycał się wszystkim, co zrobił. Mówił o nim, że jest najmądrzejszy. A Maksiu, że tatuś to jego najlepszy przyjaciel. I zawsze "tatuś", nigdy "tata".

Lubił żartować. A miał specyficzne poczucie humoru. Jeśli ktoś go nie znał, to mógłby się obrazić. Ale nikt się nie obrażał.
Kiedy do córki przychodziły koleżanki, chodził za nimi, chciał uczestniczyć w rozmowie, żeby niczego nie przegapić. Był z nimi na "cześć", jak kumpel.

- O wszystkim mogłam z nim porozmawiać - mówi Natalia. - W piątek opowiadałam mu, że na walentynki dostałam prezent od chłopaka - wycieczkę do Paryża. Mówi: wzięlibyście mnie z sobą, tak chciałbym zobaczyć Francję. - Tato, ale ty się przecież boisz latać. - Nie, latać mogę, tylko spadać to już nie bardzo - śmiał się.

Nadrabiał miną. Bo tak naprawdę za nic w świecie nie chciał wsiąść na pokład samolotu. Chciał być na bieżąco z tym, co się dzieje. Oglądał wszystkie programy informacyjne. Często zasypiał na kanapie w salonie przed włączonym telewizorem. Natalia na palcach podchodziła, żeby wyłączyć. Otwierał wtedy oko. - Nie wyłączaj, oglądam. - Jak oglądasz, skoro śpisz? - Ale mi to wszystko przez sen do głowy wchodzi - żartował.

Interesował się polityką i kupował wszystkie książki, jakie tylko wyszły na ten temat. Podrzucał córce różne gazety i mówił: to musisz przeczytać, koniecznie. Sam czytał po kilka książek naraz. - Sprawdziłam teraz - mówi Natalia. - W każdej zostało mu do końca po kilka stron.

Dyspozytor nie przestawił zwrotnicy
Zbigniew długo przygotowywał się do pracy: prysznic, koszula, teczka, kubek, kawa. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Tego dnia był wesoły, uśmiechnięty. Na dworzec pojechał swoim peugeotem. W drodze nigdy nie słuchał muzyki. Miał CB-radio, przez które rozmawiał z innymi kierowcami.

Jest sobota, 3 marca. Dochodzi godz. 21. Do końcowej stacji zostało jeszcze jakieś 40 kilometrów. Niedaleko. Już można się odprężyć. Za chwilę zobaczy się z rodziną. Opowie, jak minął mu dzień. Sprawdził bilety i teraz z kolegami rozliczają w lokomotywie kasę.
Skład TLK "Brzechwa" jedzie z Przemyśla do Warszawy, a InterRegio "Jan Matejko" - z Warszawy do Krakowa. Przez pewien czas "Brzechwa" porusza się nie swoim torem. Omija remontowany odcinek trasy. Ale po chwili wraca na właściwy tor. W tym czasie "Jan Matejko" dojeżdża do węzła kolejowego w Starzynach. To tu powinien zjechać na sąsiedni szlak. Ale tak się nie dzieje. Dyspozytor ruchu nie przestawił zwrotnicy i teraz dwa pociągi pędzą wprost na siebie.

Jest złość. Na los
Nie wiadomo, czy maszynista wiedział, co się dzieje. Bo teraz ci, którzy przeżyli zderzenie, twierdzą, że nie próbował hamować. Od razu poczuli uderzenie. Ale nawet gdyby próbował, nie miał szans, by zatrzymać rozpędzonego kolosa. Mogli jeszcze ratować się uciekając do bezpiecznej strefy zgniotu. Czy próbowali? Nie wiadomo.

Natalia: Zadzwoniła do mnie babcia. Na początku myślałam, że to niegroźne zderzenie. Tak to sobie wyobrażałam. Później, że może tata gdzieś w tyle sprawdzał bilety. W wiadomościach podali, że dwóch konduktorów przeżyło. Tak bardzo się ucieszyłam. Ale kolega sprawdził, że są z tego drugiego składu. Nawet wtedy, do ostatniej chwili, nie chciałam wierzyć w najgorsze. Człowiek tak ma, że szuka wszystkich możliwych wytłumaczeń, nawet tych kompletnie nieprawdopodobnych. Czepia się każdej nadziei: że tata pomaga pasażerom, że jest w szoku i uciekł gdzieś do lasu, ale żyje.

W katastrofie pod Szczekocinami zginęło 16 osób, 57 zostało rannych. Zbigniew i jego koledzy zginęli jako pierwsi.
Natalia: Jest ból, smutek. I jest złość. Na los. Dlaczego tata jechał akurat tym pociągiem, w tym wagonie? Dlaczego nie sprawdzał wtedy biletów? Czemu musiał odejść teraz, kiedy jest nam tak potrzebny? Tyle rzeczy mogło się zdarzyć, które zmieniłyby bieg zdarzeń. Człowiek jest szczęśliwy, wszystko mu się w życiu układa. Ma plany, że tam pojedzie, to zrobi. I nagle koniec.
Tak bardzo chciałabym cofnąć czas

Piętrowy dom - otynkowany na jasno, fundament obłożony kamyczkami - Małgorzata i Zbigniew budowali razem. Zbyszek lubił coś zmieniać, poprawiać, remontować. A to odmalował salon, kupił nowe meble. Żeby było czysto i świeżo. Ale najbardziej lubił pracować w ogrodzie. Sadził drzewa, kosił trawę. To była jego duma. W sklepach z narzędziami potrafił siedzieć godzinami.
Teraz w ich wspólnym domu pełno jest ludzi. Rodzina bliższa i dalsza, znajomi, przyjaciele. Każdy chce pomóc, wesprzeć.
- Cały czas mam wrażenie, że tata zaraz wróci z pracy, w białej koszuli, z teczką - mówi Natalia. - Najtrudniej mi, gdy patrzę na ogród. Szukam go. Widzę, jak przechadza się po chodniku, z kubkiem kawy w ręce i przygląda się, co już zrobił, co zostało do zrobienia. I jeszcze ten samochód. Stoi przed bramą. A to zawsze był znak, że tata jest w domu...

Małgorzata: Żal mi tego człowieka, który popełnił błąd i poprowadził pociąg na zły tor. Będzie musiał z tym żyć. Nie mogę go winić, nienawidzić, bo ludzie popełniają błędy. Ja chciałabym tylko, żeby czas się cofnął. Wydaje mi się, że to zły sen i że zaraz obudzę się z tego koszmaru.

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska