Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kontrowersyjny pracownik AGH, ekspert Macierewicza... Kim jest tajemniczy prof. Rońda?

Maria Mazurek
Prof. Jacek Rońda wykładał m.in. w RPA i w Hamburgu
Prof. Jacek Rońda wykładał m.in. w RPA i w Hamburgu Anna Kaczmarz
Jacek Rońda wyrósł na głównego eksperta Macierewicza. Potem sam przyznał się do blefowania. Z AGH chętnie by go wyrzucili, ale nie mogą.

Dziwak? Patriota? Wysłannik Urbana do komisji Macierewicza? Szanowany naukowiec? Kim tak naprawdę jest prof. Jacek Rońda, kontrowersyjny pracownik Akademii Górniczo-Hutniczej i ekspert od wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej?
Do niedawna był po prostu jednym z 2 tysięcy pracowników naukowych AGH. Ani specjalnie dobrym, ani kiepskim. Ot, przeciętniak w swoim nieprzeciętnym fachu. Cała Polska usłyszała o nim, kiedy wyrósł na filar sejmowej komisji Antoniego Macierewicza, lansującej tezę, że w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. doszło do zamachu. Ostatnio Rońda beztrosko wyznał, że w sprawie katastrofy... blefował.

Ekspert nie z tej bajki

Od kilku miesięcy coraz chętniej opowiadał dziennikarzom o prawdopodobnym wybuchu na pokładzie prezydenckiego tupolewa, choć katastrofami lotniczymi nigdy się nie zajmował. Ekspertem, owszem, jest - ale w dziedzinie metod numerycznych (dziedzina matematyki).

Opowiadał też, że jego telefony są na podsłuchu i że wciąż musi kupować nowe. Jednemu dziennikarzowi miał powiedzieć, że porozmawia z nim, ale tylko po angielsku. Innemu"zdradził", że dowodów w sprawie katastrofy (czy też zamachu w Smoleńsku) szuka na bazarze, między jajkami. - Coraz bardziej odpływał - mówią pracownicy uczelni.

Aż "odpłynął" totalnie. Najpierw w wywiadzie dla TVP przekonywał, że prezydencki samolot nie zszedł na wysokość poniżej 100 metrów (miało to dowodzić, że przyczyną katastrofy był wybuch na pokładzie), powołując się przy tym na rosyjskie dokumenty. Potem, na antenie Telewizji Trwam, wyznał beztrosko, że żadnego dokumentu nie ma, a samolot jednak leciał niżej. Swoją wypowiedź sam nazwał "blefem" i "grą z Piotrem Kraśko".

Właśnie po tym "blefie" rektor AGH stwierdził, że ma dość. Sprawę skierował do komisji etyki. Ona ma zdecydować o ewentualnych konsekwencjach wobec naukowca. Pracownicy uczelni nie ukrywają, że najlepiej byłoby, gdyby Rońda odszedł z pracy. - Profesor godzi w dobre imię nie tylko AGH, ale i wszystkich naukowców - ocenia rzecznik uczelni Bartosz Dembiński. Ale przyznaje, że zwolnienie niechcianego uczonego nie jest proste. Uczelnia to nie prywatna firma, a profesorowie mają dużą swobodę. Żeby się ich pozbyć, trzeba im udowodnić działanie na szkodę uczelni. To łatwe nie będzie.

- O tym, że prof. Rońda jest ekspertem Macierewicza, dowiedzieliśmy się z mediów - wspomina prof. Tadeusz Telejko, dziekan Wydziału Inżynierii Metali i Informatyki AGH, gdzie pracuje Rońda. Dodaje, że od początku współpraca profesora z posłem PiS go irytowała - Tłumaczył, że praca w komisji jest jego patriotycznym obowiązkiem. Ale póki wypowiadał się jak naukowiec, mogliśmy mieć do tego dystans. Gdy zaczął się wypowiadać jak polityk, to co wcześniej było irytujące, zaczęło być żenujące - wspomina.

Rońda na AGH trafił w 2002 r., po tym jak po ponad 20 latach pracy za granicą (m.in. w Hamburgu i RPA) wrócił do kraju. - Przedstawił bardzo dobre referencje i wydawało się, że wydział takiej osoby potrzebuje - wspomina prof. Telejko. - Owszem, zawsze lubił rozmawiać z dziennikarzami, ale dotychczas były to rozmowy o projektach naukowych, przedstawiające uczelnię w dobrym świetle. Takie, można powiedzieć, na plus - dodaje prof. Maciej Pietrzyk, kierownik katedry, w której pracuje Rońda.

Srogi wykładowca
Obaj przełożeni Rońdy nie przypominają sobie, żeby studenci skarżyli się, że profesor zajmuje się na zajęciach polityką, mówi o Smoleńsku. - Niektórzy mieli z nim konflikt, ale dlatego, że uważali, iż prof. Rońda był za srogi. Skarżyli się, że musieli zaliczać u niego jeden przedmiot po kilka razy, a egzaminy trwały do wieczora - wspomina Pietrzyk.

Rońda dał też kilka lat temu studentom, których przyłapał na ściąganiu, oświadczenie do podpisania. "Zobowiązuję się zamiatać liście, sprzątać pety i odklejać gumy do żucia spod ławek. Przestępca" - brzmiała jego treść.

O tym, że Rońda na zajęciach jednak politykował, mówi nam Dawid, student I roku. - Przekonywał, żeby głosować na PiS - wspomina. Na drzwiach gabinetu profesora wisi nalepka "Smoleńsk - pamiętamy". Ale większość studentów Rońdy nie ma wiele do powiedzenia na jego temat.

Nie może mówić, ale pisze
Sam Rońda rozmawiać z nami nie chce, twierdząc, że ma "zakaz". Nie precyzuje, kto go wydał. - Na pewno nikt od nas- słyszymy na AGH. Rońda odsyła jednak do mecenasa Piotra Pszczółkowskiego (adwokata części rodzin ofiar katastrofy) - prawnik ma nam opowiedzieć o profesorze w jego imieniu. Dzwonimy więc. - Ja mu tylko udzieliłem jednej porady prawnej. Nie będę o nim rozmawiać! - zbywa nas Pszczółkowski.

Rońda, mimo "zakazu", wysyła nam jednak jeszcze kilka e-maili. - Przyznałem się do błędu, a nie do kłamstwa. Blef nie oznacza oszustwa, a tylko fortel - pisze w jednym z nich.

W innych mailach do "Gazety Krakowskiej" profesor odnosi się do informacji, że publikował w lewicowym "Nie" listy chwalące tę gazetę i do hipotezy wysnutej kilka dni temu przez portale prawicowe, że do Macierewicza trafił w charakterze konia trojańskiego Jerzego Urbana, a tak naprawdę ma skrajnie lewicowe poglądy. - Stan wojenny i Urban kojarzą mi się z najgorszymi chwilami w życiu. Pan Urban jest ostatnim człowiekiem, któremu chciałbym pomóc. Nie napisałem nigdy listu do "Nie"- tłumaczy.

Sam Urban wyjaśniał dziennikarzom, że Rońdy nie zna - po prostu wydrukował w swojej gazecie e-maila podpisanego "prof. Jacek Rońda" . Dodał, że konia trojańskiego do Macierewicza wprawdzie chętnie by wysłał, ale Rońda nim na pewno nie jest.
Prof. Jacek Rońda pisze też do nas jeszcze jedno zdanie: "W obecnej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak być pierwszym skazanym za zbrodnię smoleńską...".

Brzoza dzieli

Kolejna odsłona konfliktu wokół katastrofy smoleńskiej dotyczy tego, kiedy i w jakich okolicznościach złamana została brzoza na lotnisku Siewiernyj. Prof. Chris Cieszewski, nowy ekspert Macierewicza, twierdzi, że nastąpiło to pięć dni przed katastrofą. Wczoraj Naczelna Prokuratura Wojskowa poinformowała jednak, że dysponuje dwiema ekspertyzami, z których wynika, że drzewo nie było złamane przed 10 kwietnia 2010 r. Zniszczył je dopiero spadający samolot. __

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska