- Jak pani ma wolne w czerwcu, zapraszam na czereśnie, bo sporo ich się marnuje. Nie sposób wszystkich zebrać. Robimy też kompoty, ale i tak dużo zostaje, zwłaszcza na najwyższych gałęziach. Wóz strażacki musiałbym tu sprowadzać, by zebrać całość - śmieje się Jan Kościuszko.
W domu restauratora panuje absolutna sprawiedliwość: mąż, jak powinno być w porządnej rodzinie, jest jej głową, zaś żona - jak przystoi prawdziwej damie - szyją. - Gdziekolwiek chcę, tam kręcę tą głową - śmieje się Anna Kościuszko, żona znanego restauratora Jana i mama znanego rajdowca Michała. Są małżeństwem już 33 lata.
Pierścionek po 25 latach
Potomkini tatarskiego rodu ze Słomnik, efektowna zgrabna brunetka, oczarowała w mgnieniu oka młodziutkiego Jana. Zakochany po uszy na pierwszej randce się oświadczył. Ale chyba był tak mocno zdenerwowany, że na pierścionek zaręczynowy pani Anna musiała czekać jeszcze 25 lat.
- Na 25-lecie naszego małżeństwa Ania dostała ode mnie róże. A na jednej z nich był zawieszony pierścionek zaręczynowy, którego nie dostała na pierwszej randce.
- Robi się Pan romantyczny.
- Naprawdę? Kończmy zatem o małżeństwie, proszę mi nie wypominać moich błędów młodości (śmiech). Żona w każdym razie - jak widać - zadbana, dobrze utrzymana, niebita, zagarażowana.
- Uwielbiam te twoje odzywki - ripostuje pani Ania i zaprasza do kuchni.
Tu w żadnym wypadku nie idą na noże i nie kłócą się. A myli się ten, kto myśli, że u Kościuszki kuchnia jest rozmiarów lotniska. Wcale. Mistrz na swoje popisowe dania nie potrzebuje wbrew pozorom dużo miejsca. Zapewnia, że całkiem mu wystarczy tych kilka metrów. Patelni i garnków też tutaj jak kot napłakał.
- Tyle mam patelń,i ile jest w każdym innym domu, a po co więcej? - zastanawia się.
Rosół jest obowiązkowy
Pan Jan nie jest królem swojej kuchni. Wcale tam nie dominuje i nie rządzi. Owszem, dość często staje do garów, ale pichci w skromnej kuchni raczej pani Ania.
- Ale mąż bynajmniej nie gubi się w szafkach i półkach. Wie wszystko, gdzie co leży, nie muszę podawać soli czy oleju - zdradza pani Anna.
W niedzielę u Kościuszków obowiązkowo ma być rosół. Gotowany na trzech rodzajach mięsa. - Możemy nawet go nie jeść, ale ma pachnieć w niedzielę rosołem. Nie potrafię już inaczej - zaznacza Anna Kościuszko.
- Panie Janie, ocenia Pan dania żony?
- Broń Boże, robię tylko miny. Ale zupy i mięsa umie gotować. To przecież Tatarka, królowa stepu, a więc wszystko potrafi - chwali żonę.
Pesto, oleje, oliwy, dodatki, przyprawy - to domena Jana. To on buszuje po półkach sklepowych za granicą, by przywieźć najlepsze przysmaki. Wypełnienie lodówki i zadbanie, by świeże produkty zawsze były pod ręką - to obowiązek gospodyni.
- Wszystko muszę mieć przygotowane. Nigdy nie wiadomo, kiedy mąż będzie miał ochotę i czas wypróbować nowy przepis.
Potrzebujesz, kochanie, świeżą bazylię. Proszę bardzo. Jabłka, winogrona, dziczyznę? Nie ma sprawy.
Najważniejsze miejsce w kuchni? Kącik mamy. Pani Anna dumnie pokazuje zdjęcia Michała Kościuszki. Całe mnóstwo, z różnych czasopism. Wykonał je wszystkie jej starszy syn, Marcin. - Cały czas mówią mi, żebym je oprawiła w ramki, zrobiła porządek. A ja wolę taki spontaniczny układ: tak jak bije moje serce. I żadnych ramek - kwituje.
Wpadają na pomidorową
Synowie przyjeżdżają do rodziców dość często, ale niekoniecznie na obiadek niedzielny. I jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by nie pobuszowali po garach w kuchni. Jak jest pomidorowa mamusi, to zawsze chętnie zjedzą. Gdy zbierają się w większym gronie, to siadają przy dużym, drewnianym stole w salonie. Ciemny parkiet, ciemne meble: wszystko utrzymane w wyrafinowanym krakowskim stylu.
- Michał cały czas nam mówi, byśmy unowocześnili ten dom. Ale chyba nie chcę go zmieniać - przyznaje się pani Ania.
- Zmieniać? Chyba ten basen, który wybudowałem dla niego - wtrąca się pan Jan. - Zaczął poważnie uprawiać sport, prosił mnie o porządny basen. Wybudowałem mu niemalże olimpijski, a on za dwa lata wyprowadził się z domu rodzinnego. Niezły numer, prawda? Teraz ja muszę tam pływać - śmieje się restaurator.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+