Pomysłodawca pielgrzymki
Zdarzenie opisuje w mailu przysłanym do redakcji mec. Piotr Potocki, który jest pełnomocnikiem Mariana Będkowskiego.
Pan Marian Będkowski był pomysłodawcą pielgrzymki i nakłonił do wyjazdu kolejnych siedem osób, które były jego krewnymi oraz znajomymi. Większość z pątników to ludzie po 70. roku życia, w tym jedna nawet skończyła 80 lat. Ponadto trzy osoby były przewlekle i ciężko chore, jedna z nich cierpi na poważny nowotwór kości i wymaga stałej opieki.
"Gdy wszystkie osoby dotarły na lotnisko w Krakowie-Balicach w dniu 18 lipca 2024 r. w godzinach porannych, każdy z nich ustawił się w kolejce priorytetowej do odlotu, mój mocodawca zadbał bowiem nawet o to, aby nie musieli oni czekać zbyt długo na wejście do samolotu. Ponadto dwójka z pielgrzymów została na prośbę pana Będkowskiego zabrana na wózkach inwalidzkich na pokład maszyny, ponieważ z powodów zdrowotnych nie mogli i nie powinni czekać zbyt długo na wejście. Z czasem przepuszczono przez „gate” jeszcze pięć kolejnych osób, a na końcu został tylko pan Marian Będkowski. Wówczas to doszło do skandalicznych wydarzeń, o których uważam, warto poinformować opinię publiczną" - pisze radca prawny.
Na końcu kolejki
Dalej mec. Potocki opisuje, że z niewyjaśnionych przyczyn, pomimo iż pasażer zakupił możliwość skorzystania z pierwszeństwa wejścia na pokład, został skierowany na koniec zwykłej kolejki. W tym czasie, poza dwiema osobami, które już były w samolocie, pozostałych pięć czekało tuż za bramkami, aż ich opiekun i organizator wycieczki dołączy.
- W końcu pan Będkowski, stojąc w zwykłej kolejce, przesunął się do miejsca odpraw, tam okazał bilet i pozostałe dokumenty, a także poprosił o zwrot wcześniejszej opłaty za możliwość skorzystania z kolejki priorytetowej. Skoro przewoźnik – Ryanair – pobrał dodatkowe wynagrodzenie, a następnie nie wyświadczył usługi szybszej przeprawy, to naturalne było, że powinien zwrócić pieniądze. Usłyszawszy to, pracownica spółki nie tylko odmówiła zapłaty, ale nawet zagroziła, że w razie jakiejkolwiek skargi wyrzuci z samolotu nie tylko pana Będkowskiego, ale i pozostałe towarzyszące mu osoby. Mój mocodawca nie chciał jednak ulegać naciskom i poprosił o udzielnie informacji, gdzie może odzyskać niepotrzebnie uiszczoną kwotę. Pracownica spółki Ryanair uznała, że to jest wystarczający powód do odmówienia mojemu Mocodawcy przelotu - dodaje pełnomocnik Będkowskiego.
Radca prawny podkreśla, że pomimo próśb, a wręcz błagań zarówno pana Będkowskiego, jak i jego towarzyszy stojących już po drugiej stronie bramki, pracownicy przewoźnika byli nieugięci i w sposób nieuprzejmy oraz stanowczy nakazali mu opuścić kolejkę. Bezskuteczna była nawet interwencja dyrektora lotniska, który oświadczył, iż nie jest władny pomóc mojemu mocodawcy, ponieważ decyzja o odmowie świadczenia usługi przelotu leży tylko w gestii przewoźnika.
Wszyscy pozostali w Polsce
"Upał, stres, niepewność i brak informacji o podstawach odmowy o mało nie doprowadził do tragedii. Do jednej z kobiet, cierpiącej na dolegliwości kardiologiczne, wezwano karetkę. Po tych wszystkich nieprzyjemnych zdarzeniach nie tylko mój mocodawca, ale i jego podopieczni nie mogli odbyć lotu i pielgrzymki. Ostatecznie więc wszyscy pozostali w Polsce. Przepadłe bilety i uiszczone zaliczki kosztowały mojego mocodawcę około 20 tys. zł" - pisze w liście do redakcji prawnik.
Dalej mec. Potocki twierdzi, że "prawdopodobnie przewoźnik sprzedał na ten lot zbyt dużo biletów i personel musiał się, brutalnie mówiąc, kogoś „pozbyć”. Wytypowano mojego mocodawcę i jego towarzyszy prawdopodobnie dlatego, że jako osoby starsze, schorowane i mniej paradne zakładano, że nie będą protestować i nawet nie zażądają odszkodowania. Być może również na ich niekorzyść przemawiało to, że lecieli na pielgrzymkę, więc podejrzewam, iż w całkowicie błędnej opinii pracowników spółki Ryanair mogli uchodzić za osoby bardziej naiwne, które łatwiej będzie pozbawić prawa przelotu i które zaniechają sprzeciwu. Nie da się zatem wykluczyć, że działanie przewoźnika mogło nosić znamiona dyskryminacji zarówno z uwagi na podeszły wiek, zły stan zdrowia i nawet religię mojego mocodawcy i osób towarzyszących."
Co na to Raynair?
Skontaktowaliśmy się z Alicją Wójcik-Gołębiowska, rzeczniczką Ryanaira, która potwierdza, że 18 lipca doszło do awantury.
"Pasażer ten zakłócał spokój przy wejściu na pokład samolotu na trasie Kraków – Lourdes (18 lipca). Służba Ochrony Lotniska wezwała pomoc policji na krakowskim lotnisku i pasażerowi słusznie odmówiono przyjęcia na pokład. Grupie pasażerów podróżujących z tym uciążliwym pasażerem nie odmówiono przyjęcia na pokład. Pozwolono im na lot, jednak nie zdecydowali się na lot z Krakowa do Lourdes. To sprawa dla lokalnej policji - czytamy w oświadczeniu przez Alicję Wójcik-Gołębiowska, rzeczniczki Ryanaira.
Natalia Vince, rzecznik Krakow Aiport, potwierdza zdarzenie, w którym decyzją przewoźnika przewodnik grupy lecącej do Lourdes nie został dopuszczony do rejsu.
- Na miejscu pojawiła się Służba Ochrony Lotniska. Zgodnie z procedurami zawsze, gdy pasażerowie z różnych powodów nie zostają dopuszczeni do lotu, muszą opuścić strefę przy asyście SOL, by znaleźć się w strefie ogólnodostępnej. Pasażer sam wezwał policję. W tej sprawie został zabezpieczony monitoring ze zdarzenia, który zostanie przekazany policji - mówi Natalia Vince.
Policjanci obie strony
Justyna Fil, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Krakowie również potwierdza, że 18 lipca policjanci otrzymali zgłoszenie o awanturze na terenie lotniska w Krakowie-Balicach.
- Na miejscu policjanci ustalili, że jeden z pasażerów agresywnie zachowywał się wobec pracowników lini lotniczej oraz ich obrażał. Powodem zachowania mężczyzny miał być fakt, że pracownicy linii lotniczej polecili mu chwilę poczekać, zanim zostanie wpuszczony bez kolejki na pokład samolotu. W konsekwencji agresywne zachowanie mężczyzny spowodowało podjęcie decyzji o wycofaniu go z lotu. Policjanci pouczyli obie strony o ich prawach i obowiązkach, w tym mężczyznę o możliwości zgłoszenia reklamacji do lini lotniczych. Na tym interwencja funkcjonariuszy Policji została zakończona - mówi Justyna Flis.
"Nie byłem agresywny"
Marian Będkowski zapewnia, że jego zachowanie nie było agresywne.
- Nie podniosłem na nikogo głosu i nikomu nie groziłem. To, że jednoznacznie poprosiłem o zwrot kwoty za usługę szybszej odprawy (priority) nie oznacza, że byłem agresywny. Nie może być przecież tak, że mamy jak owce godzić się na skandaliczne zachowanie linii. Zapłaciłem za szybszą odprawę, a jej nie otrzymałem i dlatego zapytałem o zwrot pieniędzy za usługę, której nie otrzymałem. Potraktowanie mnie za człowieka, który zagraża spokojnemu lotowi dlatego, że przedstawiłem swoje zdanie jest skandalem, który doprowadził do tego, że 8 osób nie mogło polecieć na zaplanowaną dawno pielgrzymkę. W pełni więc zaprzeczam, że zachowywałem się agresywnie - mówi Będkowski.
Promienie słoneczne mogą powodować nowotwór skóry. Jak się chronić?
