Sąd potwierdził, że pikieta była legalna, bo wcześniej została zgłoszona do urzędu miasta. Miała trwać od 21 do 28 maja 2012 roku. Ale już 23 maja pracownik urzędu udał się na miejsce, aby przeliczyć zgromadzonych. Znalazł tylko pięć osób i stwierdził samorozwiązanie się pikiety. Powołano się na ustawową definicję zgromadzenia, w której mówi się o co najmniej 15 uczestniczących osobach. Organizatorów wezwano do usunięcia namiotów. Te jednak pozostały, więc urząd naliczył karę 1230 zł za bezumowne korzystanie z płyty rynku. Po tym policja siłą usunęła pikietę.
Sąd podważył argumenty miasta. Uznał, że manifestujący mogli oddalać się do toalety, na zakupy, a nawet do pracy, szczególnie, że pikieta miała trwać tydzień. Urzędnicy musieliby stwierdzić, że uczestnicy zgromadzenia opuścili je trwale, a nie mogli tego zrobić, będąc zaledwie chwilę na miejscu.
"Nie może być tak, że instrumentalne wykorzystanie liczby wymaganych uczestników zgromadzenia służy obejściu norm o możliwości jego rozwiązania lub w celu nawet szykany jego członków" - czytamy w wyroku. Sędzia podniósł też, że rozwiązanie zgromadzenia może nastąpić, kiedy powoduje ono zagrożenie życia, bezpieczeństwa i mienia, a takie okoliczności nie zaistniały.
Organizatorzy pikiety czują się zwycięzcami. - Miasto pokazało, jak łamie wolność zgromadzeń. Poruszaliśmy niewygodne tematy, więc nas usunięto siłą. - mówi Graniwid Sikorski, organizator miasteczka namiotowego. Domaga się od prokuratury zawieszenia prezydenta Krakowa i kilku urzędników na czas śledztwa.
Wyrok nie dziwi ekspertów. - Liczba uczestników jest bez znaczenia - potwierdza prof. Marek Chmaj, konstytucjonalista. - Liczbę 15 osób wprowadzono po to, aby reglamentować przestrzeń miejską dla większych zgromadzeń. Mniej osób może się przecież spotkać bez zgłaszania tego do urzędu. Tutaj problemem było raczej zajęcie terenu miejskiego. Ale tego argumentu urząd nie podnosi. - Podpisano z namim umowę na zajęcie rynku do końca manifestacji i nagle ją złamano - mówi Sikorski.
Prawdopodobnie Wydział Spraw Administracyjnych, który zarządza rynkiem, nie porozumiał się w tej sprawie z Wydziałem Bezpieczeństwa, który nadzoruje zgromadzenia i stąd cały galimatias. - Nie jesteśmy stroną w tej sprawie. Dopóki prokuratura nie podejmie działania, nie będziemy jej komentować - mówi Jan Machowski, kierownik biura prasowego magistratu
Awantura o Carrefour w Sukiennicach
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!