- Jeden z trzech podejrzanych mężczyzn ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości, stąd zwłoka w zamknięciu sprawy - tłumaczy Bogusława Marcinkowska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Krakowie. To o tyle dziwne, że wszyscy podejrzani przewinęli się w tym czasie przez zakłady karne, a jeden odbywa karę 15 lat więzienia za zabójstwo.
8 kwietnia 1999 r., naprzeciwko Dworca Głównego PKP w Krakowie, koło już nieistniejącego baru Smok, do wracającego z pracy 50-letniego Andrzeja A. podszedł nieznany mężczyzna z ofertą erotyczną. - Mam dwie dziewczyny na sprzedaż, każdą za 50 zł - kusił. Elektryk uległ, tym bardziej że, jak potem napisał w notatce urzędowej policjant, "jedna z nich ocierała się biustem o pokrzywdzonego".
Andrzej A. wybrał 18-letnią Kaśkę. Elektryk dał mężczyźnie umówione 50 zł, ale dziewczyna, zamiast wsiąść do taksówki, czmychnęła w kierunku baru Smok. Niedoszły klient pogonił za nią i tam wpadł na grupkę pięciu rosłych osobników.
- Otoczyli mnie tak ciasno, że nie miałem ruchu. Przeszukali mi kieszenie i zabrali portfel, w którym było ze 200 zł - zeznał potem pokrzywdzony. Kazali mu jeszcze otworzyć neseser, ale w nim nie było nic cennego, więc puścili się lekkim truchtem w kierunku lokalu Ermitaż przy ul. Lubicz.
Zobacz także: Fałszywy hrabia odpowie za leczenie seksem
Tam dogonił ich policyjny pościg, bo Andrzej A. nie był skłonny tak łatwo się rozstać z gotówką - tym bardziej że usługa seksualna nie została zrealizowana. Zatrzymano trzech podejrzanych. - Nie przyznaję się do winy - bronił się 20-letni Grzegorz L., karany wcześniej za rozboje i kradzież. Podobnie mówił 31-letni Włodzimierz Ś. z kryminalną przeszłością za kradzieże, oszustwa i włamania. Udziałowi w zajściu zaprzeczał też 19-letni Paweł M. Mężczyzn puszczono wolno.
Pół roku później Paweł M. wpadł ponownie, po dokonaniu głośnego w Krakowie zabójstwa. W nocy 8 na 9 października 1999 r. grupa osób bawiła się w lokalu "Dolce Vita" przy ul. Grodzkiej. Paweł M. miał tam przyjęcie zaręczynowe z Moniką M. Dwa miesiące wcześniej urodziło im się dziecko. W pewnej chwili pijany uczestnik zabawy Piotr P. miał obrazić Monikę. Paweł M. wywołał go na zewnątrz i brutalnie pobił. Potem usiadł na nieprzytomnej ofierze, podwinął nogawkę, odpiął nóż kuchenny przypięty taśmą samoprzylepną do swojej nogi i zadał Piotrowi P. trzy ciosy nożem w brzuch i klakę piersiową. Na koniec skoczył jeszcze na głowę i zmiażdżył czaszkę ofiary.
Po zabójstwie Paweł M. wrócił na dyskotekę, by zmyć z siebie ślady krwi. Potem jednak przyznał się narzeczonej, że zabił człowieka. Kazał jej się pozbyć noża. Ukryła go w bramie w Pasażu Bielaka. Później postanowili, że nóż musi jednak stamtąd zniknąć. Morderca wyrzucił go w końcu do kanału ściekowego na Rynku Głównym. Tam narzędzie zbrodni znalazła policja.
Sprawcę ujęto następnego dnia w domu. Postawiono mu zarzut zabójstwa, a Monice M. - utrudniania śledztwa, bo zacierała ślady zbrodni. Dziewczyna przyznała się do zarzucanego jej czynu, chłopak zaprzeczał.
- Pobiłem Piotra P., ale go nie zabiłem, nie zadawałem śmiertelnych ciosów - bronił się. Dopiero przed sądem przyznał się do wszystkiego, ale odmówił składania wyjaśnień. Po trwającym cztery miesiące procesie Sąd Okręgowy w Krakowie skazał Pawła M. na 15 lat pozbawienia wolności, a jego narzeczonej wymierzył karę roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata.
Zobacz także: Fałszywy hrabia odpowie za leczenie seksem
Dopiero w 2009 r. prokuraturze udało się ponownie postawić przed sądem Pawła M. i jego dwóch kompanów, tym razem za rozbój na elektryku. - Sprawa była zawieszona od września 1999 r., bo jeden z podejrzanych przedstawiał zaświadczenia lekarskie, że ma mieć operację w szpitalu, potem okazało się, że zmieniały mu się terminy zabiegu, w końcu on sam zmienił adres i się ukrywał. Co pół roku sprawdzaliśmy, co się z nim dzieje i dopiero po takim czasie była możliwość postawienia go w stan oskarżenia - opowiada rzecznik Marcinkowska.
Proces całej trójki już się rozpoczął przed krakowskim sądem. Paweł M. jest doprowadzany z więzienia. Natomiast Włodzimierz Ś. znów zaczął się migać przed wymiarem sprawiedliwości. - Rozważamy tymczasowe aresztowanie oskarżonego - zapowiedział prowadzący sprawę sędzia Konrad Gwoździewicz. I to po tym, jak dwukrotnie Włodzimierz Ś. nie zjawił się w sądzie. Decyzja zapadnie lada dzień.
Inicjały pokrzywdzonego Andrzeja A. zostały zmienione