Córka pani Baran jest oburzona takim traktowaniem mamy. Rzecznik szpitala twierdzi natomiast, że pacjentka nie wymaga pobytu w szpitalu. 14 lipca Wiktoria Baran trafiła do szpitala Żeromskiego ze skierowaniem od lekarza pierwszego kontaktu. - Mama miała gorączkę ponad 39 stopni, napuchnięte ręce i nogi. Wtedy została przyjęta do szpitala - opowiada córka pani Baran, Maria Kowalska. - Wypisano ją po tygodniu, niedoleczoną, z odleżynami, których nabawiła się w szpitalu. Była w bardzo złym stanie. W domu wymiotowała po lekach, które jej przepisano - wspomina.
22 lipca, dwa dni po wypisie z "Żeromskiego", staruszka dostała od swojego lekarza ponowne skierowanie do szpitala. Odmówiono jej przyjęcia. Przez kilka dni stan chorej nie poprawiał się. 27 lipca córka ponownie wezwała lekarza. - Stwierdził u niej obustronne zapalenie płuc oraz niewydolność nerek. Mama nadal ma odleżyny i spuchnięte ręce i nogi. Lekarz ponownie skierował ją do szpitala. Mimo to znów została odesłana do domu - nie kryje oburzenia córka.
Rzecznik ze szpitala Żeromskiego, Leszek Gora twierdzi jednak, że ze strony lekarzy nie było żadnych zaniedbań. - Pacjentka została wypisana ze szpitala, ponieważ po zastosowaniu leczenia uzyskano optymalną poprawę jej stanu zdrowia - mówi rzecznik Gora. - Przy kolejnych wizytach pacjentki w szpitalu, wykonane zostały konieczne badania i zastosowane doraźne leczenie. Lekarz stwierdził, że kobieta nie wymagała pobytu w szpitalu. Za każdym razem dostaje jednak zalecenie, że musi być pod kontrolą lekarza ogólnego. Pacjentka ze względu na swój wiek i stan zdrowia wymaga stałej opieki i pomocy osób trzecich.
Takie tłumaczenie nie zadowala jednak rodziny chorej. - Moja mama jest lekceważona, traktowana w szpitalu jak intruz. Lekarze chcą się jej jak najszybciej pozbyć. A ona jako osoba niedołężna i starsza nie wie, jakie ma prawa - ubolewa Maria Kowalska.