https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krakowianin chce jechać na Eurowizję. Janusz Radek: Moja piosenka jest inna, przez co zapada w sercu i w głowie

Paweł Gzyl
Janusz Radek
Janusz Radek Materiały prasowe
14 lutego odbędzie się telewizyjny koncert, podczas którego widzowie wyłonią polskiego reprezentanta na tegoroczny konkurs Eurowizji. Wśród jedenastu kandydatów jest jeden z Krakowa - Janusz Radek z piosenką "In Cosmic Mist". Rozmawialiśmy z cenionym piosenkarzem o tym, dlaczego zwrócił się w stronę nowoczesnego popu.

- Po dwudziestu latach znów chce pan reprezentować Polskę na Eurowizji. Co pana do tego skłoniło?

- Piosenka tego chce. Jak się napisze dobrą piosenkę i ma się do niej przekonanie, to ona po prostu sama mówi: „Powinieneś mnie zgłosić”. I jeżeli ludziom się spodoba, to będą na nią głosowali. Ta powszechność procesu wybierania jest tylko sprzyjająca.

- Na Eurowizję zgłasza się przede wszystkim młodzież. Pan ma 56 lat. Nie czuje się pan za stary na ten festiwal?

- Nie. Bo ja cały czas patrzę od strony piosenki. Moja piosenka jest melodyjna, głęboka, dobrze napisana i wykonana. Łatwo ją zapamiętać, czyli jest nośna. Ale przede wszystkim jest inna. Jeżeli wszyscy są tacy sami, to moja piosenka, dzięki temu, że jest inna, pozostaje w ludzkiej pamięci. I czy ona wygra czy nie wygra, to zostanie w sercach ludzi. Dzięki temu będę miał popularną piosenkę. To jest największa wygrana.

- Myśli pan, że Polacy są gotowi wybrać „inną” piosenkę na Eurowizję?

- Niewykluczone. Jest pewien sznyt piosenek na Eurowizję. W efekcie 90 procent utworów na tym festiwalu jest do siebie podobna. Jest jednak jeszcze te 10 procent – i tutaj liczę, że na zasadzie kontrastu moja piosenka się wyróżni. Wierzę, że w sercu i w głowie zapadają piękne utwory. A ja właśnie idę w stronę ładności i piękna.

- O czym jest „In Cosmic Mist”?

- W sensie merytorycznym jest to piosenka o relacjach między ludźmi. Kiedy ktoś chce wygodnego, ale przeciętnego życia, a druga osoba mówi: „Trzeba coś odnowić w naszej miłości”. Bo przecież potrzebujemy ciągle nowych wyzwań i inspiracji. Nie da się żyć w miałkości i nijakości. Stać nas na coś więcej. Mamy bowiem czasy, kiedy ci, którzy chcą beztrosko i bezpiecznie żyć, zostają w tyle. A ci, którzy chcą lecieć do gwiazd, idą do przodu. Bo świat się rozwija, wymyśla nowe idee i technologie.

- „In Cosmic Mist” to pana kolejna piosenka po „Ta noc jest tylko dla nas” sięgająca kosmosu. Skąd ta fascynacja?

- Ludzie znów zwrócili się do gwiazd, bo kosmos to wyzwanie. Nowoczesna technologia jest emanacją ludzkiego rozumu i ludzkich talentów. Dlatego ci, którzy chcą coś osiągnąć w życiu, stawiają nie na wpieprzanie fentanylu, tylko na eksplorację kosmosu. Na odkrywanie nowych przestrzeni. Odniosłem to do relacji między dwojgiem ludzi, bo pokazuje dzięki temu, w jakim kierunku powinniśmy się rozwijać.

- „In Cosmic Mist” to w stu procentach pana autorska piosenka. To dla pana ważne?

- Bardzo. Bo to w pełni moja wypowiedź. To nie jest tak, jak teraz często się dzieje, że dziesięć osób napisało tekst, a piętnaście muzykę. Ja oczywiście uwielbiam pracować z innymi ludźmi, ale to piosenki autorskie są najbardziej wyraziste, bo od początku do końca są napisane z pewną myślą i w pewnej koncepcji. To sprawia, że są jednością, a ta jedność jest jak rozżarzona rakieta Elona Muska, która leci do gwiazd i z powrotem.

- No, przywoływanie Elona Muska jest dziś niebezpieczne.

- Ja go przywołuję z pełną świadomością. Ja się go nie boję. Facet po prostu pokazuje, że najważniejszy jest dla niego jego interes – interes jego kraju. Jeśli po drodze będzie mu z naszym krajem, to się dogadamy. A jeśli nie – to nie. Dla mnie to logiczne. Dlatego musimy mieć takie argumenty, że będziemy dla Elona Muska partnerami. A nie będziemy się mu wysługiwać i lizać dupę. Musimy więc znaleźć takie przestrzenie, w których to partnerstwo będzie możliwe. Elon Musk pokazuje, że teraz światowymi graczami stają się ludzie, którzy dbają o swoje interesy, a nie o jakąś złudną i bezzębną ideologię.

- Zazwyczaj śpiewa pan po polsku. Jak sobie pan poradził z angielskim?

- Ja nie mam żadnych lingwistycznych zdolności, ale dobrze słyszę i szybko się uczę. Szykuję jednak teraz „In Cosmic Mist” w polskiej wersji. Trzeba to zrobić.

- Jak fani przyjęli pana decyzję o udziale w preselekcjach do tegorocznej Eurowizji?

- Póki nie znali piosenki w całości, zastanawiali się co też przygotowałem. Teraz już wszystko jasne – i tradycyjnie odpalam „domówki” w internecie, śpiewając na żywo „In Cosmic Mist”. Piosenka jest wiarygodna, więc trafia do ludzi i jest dobrze odbierana.

emisja bez ograniczeń wiekowych

- Fani poezji w pana wykonaniu trochę narzekają, że poszedł pan w stronę popu. Co pan na to?

- Proszę posłuchać takiego zwrotu: „Chciałem wziąć z sobą jakąś rzecz twoją/ Zabrałem siebie”. Czy to nie poezja? To bardzo ładny zwrot. Jeśli tak zaczyna się moja piosenka, to nie mam żadnych kompleksów z powodu tego, że nie śpiewam poezji.

- Chilli Zet nazywa pana „czarnym koniem” konkursu. Czuje się pan kimś takim?

- Dzięki tym „domówkom”, transmitowanym w internecie już prawie od dziesięciu lat, wiem, że do ludzi najlepiej dotrzeć mądrym tekstem i porządną muzyką. Natomiast to, co mówią bukmacherzy i wszelkiej maści pośrednicy między mną a słuchaczem – zupełnie mnie nie interesuje. Dlatego dla nich mogę być nawet różowym gryfem. Jeśli tylko będzie to miało przełożenie na dotarcie do ludzi, to zupełnie mi to nie przeszkadza.

- Na Eurowizji ważna jest nie tylko piosenka, ale też sposób jej prezentacji. Jaki ma pan pomysł na swój występ?

- Najczęściej te prezentacje przerastają samą piosenkę. Ale trudno się temu dziwić – w końcu ta „wizja” jest już w nazwie festiwalu. Ale idąc tokiem asymetrycznego myślenia rodem z wojskowości, ja mam zamiar skupić uwagę ludzi na przekazie. Nie chcę ich rozpraszać jakimiś fajerwerkami i tancerzami. Oczywiście będzie to scenicznie atrakcyjne show, ale wynikające z piosenki. Ja się świetnie czuję na scenie, jestem przysłowiowym zwierzęciem scenicznym. Wystarczy mi sama scena, nie trzeba mi niczego więcej. Ja chcę skupić uwagę widzów na sobie.

- Na pewno słuchał pan piosenek pozostałych dziewięciu kandydatów...

- Nie słuchałem. Ja jestem skupiony na swojej piosence. Wysłuchałem tylko utworów Justyny Steczkowskiej i Sonii Maselik, bo to są moje koleżanki. I kibicuję im serdecznie.

- A jak pan wspomina te preselekcje z 2004 roku, kiedy pierwszy raz zamarzył pan o Eurowizji?

- Do dziś czuję spójność z tamtą piosenką. Przede wszystkim dlatego, że ona też wynikała z przekory: że jestem wierny dużej i szerokiej melodii. Tak samo jest z „In Cosmic Mist” – tam są wszystkie dźwięki świata. Od dołu, do góry, wszelkie barwy i struktury chóralne. To po prostu epicka piosenka. I tamta też taka była. To właściwie nie piosenka, ale pieśń. Chciałbym wręcz, żeby stała się ona hymnem – hymnem Polaków do aspiracji.

- Oglądał pan ostatnie konkursy Eurowizji?

- Tak. Jest tam bardzo dużo zdolnych ludzi i dobrego śpiewania. Oczywiście podlega to pewnym rygorom. Ale ci, którzy się im nie podporządkowują, pokazują się od bardziej ludzkiej strony. Niezależnie od ideologicznego przesłania, podobał mi się zespół Maneskin, bo wracał do rock and rolla. Teraz dzięki Eurowizji lider tej grupy robi udaną solową karierę, wpisując się w image klasycznego amanta z lat 50. Po prostu to utalentowany facet. Ale dostrzeżono go właśnie dzięki temu konkursowi.

- Dla niektórych Eurowizja to festiwal kiczu, tandety i dziwactwa. To nieprawda?

- Eurowizja jest taka, jaka jest Europa. A w Europie jest wszystko: od kontrowersyjnego papieża Franciszka, przez eurosceptycznego Nigela Farage’a, po całą Unię Europejską. Wszystkie te obyczajowe nowinki, które uznaje się dziwactwa, nie są żadnymi nowinkami. Bo obyczajowo jesteśmy już starsi niż się nam wydaje.

- Generalnie czy ktoś lubi czy nie lubi Eurowizji, wszyscy się szalenie ostatnio ekscytują tym festiwalem. Z czego to wynika?

- We wszystkim jest dziś na świecie totalna polaryzacja. Ale ja lubię tego typu kontrowersje. Dobrze jest być w jakimś widocznym miejscu i pokazać coś, co jedni pokochają, a drudzy znienawidzą. Wolę jednak tworzyć te kontrowersje poprzez jakość, a nie poprzez skandal.

- W ostatnich latach polscy reprezentanci wracają po Eurowizji do domu i spotyka ich potężny hejt za to, że przegrali. Byłby pan gotowy na coś takiego?

- Oni musieli mieć coś na sumieniu. Hejtowi ulegają bowiem tacy ludzie, którzy czują, że coś było nie tak. Jeśli chodzi o mnie, to nie wiem, co by się miało lać z tego netu, żebym miał się tym przejmować. Ja bym się przejął wtedy, kiedy mój autorytet powiedziałby mi: „Janusz, zrobiłeś to źle”. Ale jak sądzę, mój autorytet nie napisałyby tego w necie, tylko zadzwoniłby do mnie i powiedziałby mi to wprost. I to byłoby dla mnie bolesne. Tym mógłbym się przejąć i miałbym jakieś psychologiczne rozterki.

- Czy ktoś wygra czy nie wygra, Eurowizja pomaga w promocji. Dziś Spotify twierdzi, że słuchają pana w 133 krajach. Chciałby pan poprawić jeszcze ten wynik?

- Jasne. Dlatego w ogóle nie przejmuję się tym, czy komuś moja piosenka się spodoba czy nie. Nie mam zamiaru nikomu na siłę wciskać swojej muzyki. Jeśli komuś spodoba się „In Cosmic Mist”, mam nadzieję, że jak najdłużej zostanę w jego pamięci i będę przed nim poszerzał wachlarz mojego muzycznego asortymentu. Choćby właśnie przez Spotify. To jest początek i koniec jakiegokolwiek uczestnictwa w Eurowizji. Słuchacz jest najważniejszy.

- Byłby pan gotów śpiewać po angielsku?

- Nie ma żadnego problemu.

Wideo

Komentarze

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze!
Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Ta strona jest chroniona przez reCAPTCHA i obowiązują na niej polityka prywatności oraz warunki korzystania z usługi firmy Google. Dodając komentarz, akceptujesz regulamin oraz Politykę Prywatności.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska