https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Limanowa: wreszcie domy na własność

Jerzy Wideł
Maria Koza cieszy się z już własnego domu
Maria Koza cieszy się z już własnego domu archiwum
Po kilku latach życia w niepewności co do swoich dalszych losów, kilka rodzin - ofiar klęski powodzi w 1997 r. w gminie Limanowa, mogło wykupić otrzymane od rządu domy z wysoką 95-procentową bonifikatą. Stało się tak, dzięki decyzji Rady Gminy Limanowa.

- To były koszmarne dni - wspomina Maria Koza, która 13 lat temu mieszkała w Koszarach. - Najpierw trąba powietrzna zerwała dach domu, a za kilkanaście godzin rzeka Łososinka podmyła budynek i musieliśmy się szybko ewakuować.

Dla rodziny państwa Kozów i pięciu innych m.in. z Młynnego szybko nadeszła pomoc. Wójt Limanowej Władysław Pazdan w połowie sierpnia 1997 r. podpisał umowę z ówczesną minister Barbarą Blidą, dyrektorem Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast o bezpłatnym przekazaniu gminie sześciu domów dla powodziań.

- To były lekkie drewniane domki typu kanadyjskiego - mówi wójt Władysław Pazdan. - Ich podstawowym i jedynym mankamentem było ogrzewanie elektryczne. Powierzchnię mieszkalną miały przyzwoitą wynoszącą prawie 74 metry kwadratowe.

Po przejęciu domków gmina miała przygotować działki, uzbroić je w bieżącą wodę, energię elektryczną i wybudować fundamenty. Szybko się z tym uporano i w październiku 1997 roku pierwsi powodzianie mogli w nich zamieszkać. Cztery budynki stanęły w Siekierczynie inne w Starej Wsi. Administrowanie nimi wzięła na siebie gmina, a konkretnie Gminny Zakład Użyteczności Publicznej .
- Ta inwestycja była mocno obwarowana przepisami, gdyż nie można było tych domków sprzedać lokatorom przed upływem 5 lat - mówi Jacenty Musiał, ówczesny dyrektor Gminnego Zakładu Użyteczności Publicznej. - Ponosiliśmy też wysokie koszty ich utrzymania choćby ze względu na cenę energii elektrycznej służącej do ogrzewania. Między innymi to skłoniło radę gminy by kiedy stało się to możliwe oddać domy na własność ich lokatorom.

Choć decyzje zapadły i w samej gminie nie brakowało dobrej woli, to formalności jakie trzeba było wypełnić okazały się kłopotliwe i zawiłe.

- Najpierw, kiedy zgłosiliśmy pomysł o sprzedaży mieliśmy kilkanaście kontroli - mówi wójt Władysław Pazdan. - Następnie długo trwała prywatyzacja, bo rzeczoznawca musiał dokonać wyceny domków i gruntów. Ale udało się. Radni przyjęli uchwałę dającą im upust 95 proc. ceny określonej przez biegłych.
Maria Koza cieszy się, że ma swój własny kąt wraz z córką. Jak nam powiedziała wzięły pożyczkę i za 10 tys. złotych wykupiły budynek, w którym mieszkają już 12 lat.

- Płacimy sporo za prąd, bo 420 złotych miesięcznie - mówi Maria Koza. - Ale mamy wygodę, mały ogródeczek i spokojnie możemy żyć.

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

g
grazynka
Szanowni dziennikarze! jak piszecie o faktach to przynajmniej zdjęcia wstawiajcie osoby, która przeżyła powódź. Na zdjęciu pokazaliście osobę, która powódź widziała ale tylko z góry, bo tam mieszkała. Znam tą kobietę, bo mieszkała z mężem i córką Stanisławą w naszym osiedlu, które nie ucierpiało, bo jest na górze. Nie było u nas wtedy trąby powietrznej nie piszcie głupot. Sprzedali pole na Młynarskiej Górze i teraz warszawiaki maja domek letni z bardzo ładnym widokiem na całą Łososinę. Powódź p.Kozowa widziała właśnie z tej góry i tak jak ja przyglądała się zniszczeniom dopiero jak opadła woda! Dom ich sie rozpadł ale tylko przez zaniedbanie i niezaradność i wójt przy okazji powodzi dał im to mieszkanie , bo co miał z nimi robić. A przy okazji powodzi to na kolonie pojechały dzieci, które powódź widziały ale z daleka. Nie piszcie głupot i nie pokazujcie osób, które na powodzi się dorobiły lepszego życia .
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska