Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ludwik Miętta. Legenda Wisły w złym Towarzystwie

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Ludwik Miętta-Mikołajewicz:   zawodnik, trener i  działacz koszykówki.  Prezes Towarzystwa Sportowego Wisła Kraków
Ludwik Miętta-Mikołajewicz: zawodnik, trener i działacz koszykówki. Prezes Towarzystwa Sportowego Wisła Kraków Andrzej Banaś
Człowiek instytucja, w którego spójnym dotąd wizerunku ostatnio coś pękło. Ludwik Miętta-Mikołajewicz, prezes Towarzystwa Sportowego Wisła, znalazł się pod medialnym ostrzałem za flirt z kibolami. Wyrok został wydany: winny. Warto jednak przyjrzeć się jego wyborom i decyzjom mniej jednostronnie.

Gdyby trzy lata temu Ludwik Miętta-Mikołajewicz powiedział dwa słowa: "dziękuję, odchodzę", nie musiałby dziś czytać w gazetach, że "rozmienia swoją legendę na drobne" i jest "tym, który wpuścił do klubu kibolstwo". Pytano by go raczej, czy podoba mu się projekt pomnika, który wkrótce ma stanąć w okolicy ulicy Reymonta.

Miłość jest ślepa
Trzy lata temu jego ekipa przegrała klubowe wybory, przyszło nowe. Dobry czas na odejście na zasłużoną emeryturę. W końcu o rezygnacji wspominał już znacznie wcześniej. Ale zawsze coś go przy klubie trzymało. A to jubileusz stulecia, a to jakieś inne sprawy. Jednak nikt by się nie zdziwił, gdyby w marcu 2011 roku zdecydował się na ten krok. No, ale jak to? Wisła bez Miętty?

Trener legenda, działacz legenda, od ponad 60 lat w klubie. Autorytet. Zadzwonić do prezydenta miasta? Proszę bardzo, odbierze na pewno. Polobbować wśród polityków? Z wieloma jest na ty. Taki kapitał zdobyć trudniej niż sponsorów.
Poproszono go więc, żeby został. Zgodził się.

- Miłość jest ślepa. Tak bym to powiedział. Dla niego ten klub jest po prostu wszystkim - twierdzi Tadeusz Czerwiński, były dyplomata, z Wisłą też związany od lat, dobry kolega Miętty. - Może to prawda, że nie powinien brać tego na następną kadencję. Ale z drugiej strony, jeśli się robi coś tyle lat... Znam go pół wieku. Byłoby wysoce niesprawiedliwe, gdyby te ostatnie wydarzenia zaciążyły na postrzeganiu jego osoby. Oddał Wiśle całe życie. To jest człowiek, którego trzeba szanować. Okoliczności, które się tam wydarzyły, nie zawsze zależały od niego.

Kwiatek do kożucha

82-letni dziś Miętta, na własne życzenie stał się zakładnikiem nowego porządku. Wpływ na klub de facto stracił, pod każdą finansową decyzją musiał się podpisać jeden z dwóch wiceprezesów, dziś w mediach występujących tylko z pierwszą literą nazwiska: Piotr W. i Robert Sz. Miętta był trochę kwiatkiem do kożucha. Do tego naraził się na zarzuty o nielojalność ze strony dawnych współpracowników, których nowy porządek w strukturach Wisły nie uwzględnił.

- Dla mnie Miętta to człowiek bez twarzy, zresztą mu to powiedziałem prosto w oczy - nie kryje Marek Tabaszewski, wieloletni szef sekcji judo w Wiśle. - Stracił u mnie wszystko, co przez te poprzednie lata wypracował. Jak się zaczęła awantura wokół mojej osoby, to mówił mi, że jeśli mnie zwolnią, to on poda się do dymisji. A kiedy mnie zwolnili, to mówił "nie mogę, nie mogę". Bez sensu. Przy tym, co się teraz w klubie dzieje, to jakby miał trochę honoru to by już zrezygnował z tego interesu. Nie wiem, co myślał, kiedy wchodził w ten układ, nie interesuje mnie to. Rozstałem się z Wisłą tak, że moja noga tam nie stanęła i nie stanie - podkreśla. Dziś Tabaszewski pracuje jako taksówkarz.

- Nie chcę opowiadać bajek, a nie chcę powiedzieć za dużo. Ale szlag mnie trafia jak patrzę na to wszystko - mówi jeden z byłych długoletnich pracowników Wisły. - Ręce opadają, co się teraz na Wiśle wyprawia. Do Miętty straciłem resztki szacunku.

Drzwi szeroko otwarte
Arturowi Kowalskiemu, byłemu kierownikowi sekcji bokserskiej, z nowym zarządem Wisły też jest wybitnie nie po drodze, ale on akurat Miętty stara się bronić.

- Ludwik jest jedyną osobą, która gwarantowała w mieście pozycję Wisły. On ze swoim autorytetem był tym człowiekiem, który otwierał wszystkie drzwi. Musiał zostać, bo w innym przypadku Wisła miałaby wszystkie drzwi zamknięte. On jest wiślakiem wzdłuż i wszerz, z krwi i kości. Mógł zostawić to wszystko na pastwę losu, albo w tym tkwić i jakoś to prowadzić. Gdy stała się rewolucja, której nikt nie przewidział, zostawiono go, bo był potrzebny. Zgodził się wiedząc, że ktoś normalny musi na to patrzeć, kontrolować. I trzeba powiedzieć sobie jasno: nie przez Mięttę kibolstwo weszło do klubu. On został przez nie wykorzystany - przekonuje Kowalski.

Miętta nie przewidział tylko jednego - że nowy zarząd wpędzi Wisłę, a przy okazji samego prezesa, w taki kryzys wizerunkowy. To problem, z jakim do tej pory się nie mierzył, choć przez niemal ćwierć wieku prezesowania musiał rozwiązywać ich multum. Z reguły skutecznie - w takiej kondycji jak "Biała Gwiazda" transformację ustrojową przetrwało w Polsce niewiele klubów wielosekcyjnych.

- Już jako trener był pierwszorzędnym organizatorem. Potem przeniósł te umiejętności na zarządzanie Wisłą - uważa Jerzy Bętkowski, inna z wiślackich koszykarskich legend. Z Mięttą znają się od 1951 roku.

Przekonywał Cupiała

Miętta wydeptywał ścieżki do sponsorów (to on razem z Piotrem Skrobowskim jeździł do Bogusława Cupiała oraz jego ówczesnych partnerów z TeleFoniki i przekonywał go do inwestycji w piłkarską Wisłę), a jak trzeba było, to podobno sam chodził do elektrowni tłumaczyć się z zaległości w opłatach i prosić, żeby nie wyłączać w klubie prądu. Podobnie z elektrociepłownią. Bo nie zawsze było różowo.

Umie rozmawiać, jest konkretny, wiarygodny, elegancki. Na Wiśle mówiło się wręcz, że wykładająca od lat spore sumy na drużynę koszykarek firma Can-Pack sponsoruje je wyłącznie z uwagi na osobę szefa.

- Nie jest i nie był to jedyny powód, bo istotna jest też marka klubu, ale fakt faktem, znaczenie ma dla nas też to, kto nim kieruje - mówi Jerzy Sarna, wiceprezes Can-Pack. - Ludwik ma zmysł negocjacyjny, mądre argumenty, a poza tym o człowieku świadczą jego dokonania. Uznaliśmy, że osoba, tak przez lata oddana sprawom Wisły, gwarantuje właściwą współpracę. Dawał rękojmię, że koszykówka będzie dla niego oczkiem w głowie. On jest pewnego rodzaju ewenementem, bo mając swoje lata, mentalnie nadąża za czasami, które ostatnio się bardzo zmieniają.

Wróg? Eliminacja

Choleryk, jako trener był bardzo wymagający, apodyktyczny. Nie był jednak typem bezmyślnego tyrana. Miewał swoje humory. Jeśli się obraził na jakąś zawodniczkę, to potem wołał do niej po nazwisku. Zdarzało mu się kopnąć w szatni krzesło, ostro kogoś zrugać, ale nie był szkoleniowcem działającym przez krzyk i zastraszanie.

- Pojechaliśmy kiedyś na Turniej Miast do Hamburga, ja byłem kierownikiem drużyny, on trenerem. To był w ogóle mój pierwszy wyjazd w takiej roli, dlatego chyba tak dobrze go zapamiętałem - opowiada Czerwiński. - Tam dziewczynom coś nie chciało się grać - wiadomo: Zachód, sklepy. Ludwik się wkurzył, zebrał je wszystkie i ja widziałem tę odprawę. To była zgroza. Nie wrzeszczał, nie klął, ale ten ton, to spojrzenie. Wielka charyzma.

Bętkowski: - Bardzo uparty, konsekwentny. Dużo czytał, znał angielski, co w dawnych czasach powszechne nie było. Szanował innych, choć według mnie bardzo dobrze też odczytywał swoich wrogów. Kiedy czuł, że z kimś jest mu nie po drodze, to od razu była eliminacja. Otaczał się ludźmi, którzy byli jemu przyjaźni, a on im.

Uchodzi za dyplomatę, mistrza zakulisowych gier, rzadko zdarzało mu się uderzyć pięścią w prezesowskie biurko.
- Być szefem to wielka sztuka. Opieprzać się powinno w cztery oczy, a nagradzać publicznie. Na tym polega siła dobrego przełożonego. Ludwik stosował tę zasadę - twierdzi Czerwiński.

- To nie jest typ autokraty, choć jak jest do czegoś przekonany, to namówić go do zmiany zdania jest misją niemal niemożliwą - uśmiecha się Kowalski.- Był jednak otwarty na nowe pomysły, słuchał, dyskutował. Jakie decyzje podejmował to inna sprawa, ale był prezesem i miał do tego prawo. Zresztą nigdy nie mówił: nie, bo nie. Potrafił swoje stanowisko uzasadnić.

W dresie po 70-tce
Realnej opozycji w klubie w zasadzie nigdy nie miał. Kiedyś próbowano do kandydowania na prezesa TS Wisła (nie mylić z piłkarską spółką) namówić Zdzisława Kassyka, byłego trenera, dziś wiceprezesa Polskiego Związku Koszykówki, ale on ostatecznie się nie zgodził.

- Takie rozmowy pojawiły się dlatego, że Miętta się wahał, czy jeszcze to dalej ciągnąć. Mówił, że nie ma tyle zdrowia, żeby kandydować. Ale kiedy okazało się, że nie rezygnuje, to nie było nawet sensu z nim rywalizować, bo wiadomo było, że wygra - twierdzi Kassyk. - Poza tym kierowanie tak wielosekcyjnym klubem, to wielkie wyzwanie. To są olbrzymie kłopoty finansowe, ciężka praca. A prezes Miętta tu się odnajdywał dobrze - podkreśla.

W klubie Miętta siedział niemal bez przerwy. Dopiero ostatnie trzy lata przyniosły zmianę zwyczajów. Zdarza mu się wyjść w południe i już nie wrócić. Niektórzy mówią, że to znamienne, że nie czuje się tu tak swobodnie jak kiedyś. A jeszcze kilka lat temu potrafił wieczorem ubrać się w dres - żartowano, że taki jeszcze z lat 70. - i poprowadzić trening rezerwowej drużyny koszykarek.

- On tak poświęcił się Wiśle od śmierci żony. To było piękne, kochające się małżeństwo. I chyba, żeby trochę od tej tragedii i samotności uciec, ten swój czas bez reszty oddał klubowi - zauważa Czerwiński. - A teraz nagrodą za to są awantury, które urządzają mu wiceprezesi - gorzko kwituje osoba pracująca w Wiśle.

"Misiek" Wisły nie kocha
Jedno trzeba W. i SZ. oddać - finansowo postawili TS na nogi.
Sytuacja była dramatyczna, a oni przez trzy lata zredukowali grubo ponad połowę z 4,5-milionowego długu. Poza tym inwestowali w klub własne pieniądze: w remonty, w sport. Dla Miętty to miało wielkie znaczenie. Z drugiej strony, uwikłali Wisłę w interesy z "Miśkiem" i światem kibolskim, a samego prezesa - który musiał się z tego publicznie tłumaczyć, brnąc w groteskowe rozważania o drugiej szansie i sile resocjalizacji - bez skrupułów wystawili na medialny odstrzał.

- Czytałem jego wypowiedzi o "Miśku" i nie wierzyłem oczom. Albo tak uważał, albo dał się przekonać i w to uwierzył, albo poszedł na zgniły kompromis. Nie wiem. Mój ojciec [Teofil Kowalski, były pięściarz, kolejna z wiślackich legend] też już ma swoje lata i poglądy, do których trudno się włamać - mówi Kowalski. - W każdym razie jest mi go bardzo żal, że wmontowano go w tę wstrętną rzecz, że musi teraz rozmawiać o jakimś "Miśku". Bo ten "Misiek" to nie jest człowiek, który kocha Wisłę, a i o większości członków obecnego zarządu mogę stwierdzić to samo.

Bętkowski: - Zobaczyłem Ludwika na okładce w jakiejś gazecie. Nie miałem pojęcia, że jest wplątany w sprawy z kibolami. Łatwo się w to wkręcić, bo wtedy ma się widownię za sobą. Minus jest taki, że chyba nie odróżnił, że coś nie jest w porządku.
Czerwiński: - Jedno zdanie nie może przekreślać jego wspaniałej historii! Moje stanowisko w tej sprawie jest takie: jeśli były jakieś naciski na Ludwika ze strony zarządu, to uważam, że to bardzo nie w porządku. Ale jestem też przeciwny działaniu na zasadzie huzia na Józia. Prawa nie można łamać, ale warto też zauważyć dobre rzeczy, które w Wiśle w ostatnich latach się zdarzyły. Potępiam stanowczo te historie z racami, niedobrze robi mi się na samą myśl, ale - wiem, że to niepopularny pogląd - przy okazji nie potępiajmy w czambuł ludzi z tego zarządu i samego Ludwika. To wylewanie dziecka z kąpielą.

Bójka na turnieju
Miętta znalazł się jednak w niezręcznej sytuacji na wielu innych polach. Kowalski opowiada historię z zeszłego roku, gdy na wiślackim "Turnieju o Złotą Rękawicę" grupa kiboli pobiła jednego z trenerów. Na oczach widzów i zawodników.

- Sprawę zamieciono pod dywan. Nikt nie chciał o tym mówić, bo to wstyd dla klubu. Ale właśnie teraz warto o tym powiedzieć - podkreśla Kowalski. - To bowiem pokazuje, jak wielki rak toczy Wisłę. Popatrzmy na ludzi, którzy chowają się po kątach i po cichu przyklaskują temu, co się dzieje. Kiedyś sekcja bokserska była eksterytorialna, jak Szwajcaria. Przychodzili tu różni ludzie, z różnych środowisk, nikt nigdy nie wyskoczył do drugiego choćby z brzydkim słowem. A teraz? W sekcji pojawiły się emblematy wiślackich bojówek. Kto na to pozwolił? Na tym turnieju mieliśmy eksplozję tej kibolskiej bezkarności, która teraz rozwala klub od środka. Gdyby na to nie pozwolono, to by się nic nie stało. Kiedy więc myślę o Ludwiku, to... Proszę się postawić w sytuacji człowieka, który ma za sobą większą część życia, a musi funkcjonować wśród takich ludzi. Ja mu szczerze współczuję - powtarza Kowalski.

Co dalej?

Pewne jest, że w Wiśle nic już nie będzie takie jak dawniej. TS jest na zakręcie, nie tylko wizerunkowym.
- Przyszłość? Jeśli odejdzie Can-Pack, to będzie bardzo źle - spekuluje Tadeusz Czerwiński. - A Ludwik? Za rok w klubie znowu będą wybory, ale myślę, że tym razem już odpuści.

Wisła bez Miętty? Mimo wszystko trudno to sobie wyobrazić.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska