Specjalnie tak wycelowali, żeby utrzeć nosa milionowi rodziców? Zapewne nie, bo przecież ci rodzice to potencjalni wyborcy. Więc dlaczego premier tak ich potraktował? Po prostu, tak jakoś wyszło.
W przypadku polskiej szkoły często "tak jakoś" wychodzi. Dawno, dawno temu tak jakoś wyszło z fiaskiem 10-letniej szkoły podstawowej, ze zbiorczymi szkołami gminnymi, potem znowu tak jakoś wyszło i powstały gimnazja, które dziś są powszechnie krytykowane.
Efekt jest taki, że szkoły mamy słabo wyposażone, klasy zbyt liczne, uczniowie są rozczarowani i zniechęceni, a nauczyciele z jednej strony sfrustrowani, bo mało zarabiają, a z drugiej - są przedmiotem krytyki, bo rzekomo przysługuje im za dużo wakacji i za mało pracują.
Teraz mamy niż demograficzny, więc samorządy widzą świetną okazję do redukcji zatrudnienia wśród nauczycieli i do likwidacji wielu placówek. I koło się zamyka, bo jak zapewnić w takich warunkach atrakcyjną, przyjazną i przydatną uczniowi naukę?
Wiek rozpoczęcia kształcenia na całym świecie jest obniżany. Rodzice polskich maluchów zmobilizowali się przeciwko temu trendowi. Działając - jak sądzę - instynktownie, żeby bronić dzieci przed kieratem, w który już sami są wprzęgnięci. Światowy kierat miele jednak nieubłaganie. Oponować przeciwko temu nie warto. Warto natomiast domagać się dobrego, powszechnego systemu nauki dla sześciolatków, a nawet dla dzieci pięcioletnich.