MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Małopolska: wojna ciągle żywa we wspomnieniach najstarszych mieszkańców

Arkadiusz Arendowski
Pani Kazimiera mimo wieku, wciąż cieszy się doskonałą pamięcią
Pani Kazimiera mimo wieku, wciąż cieszy się doskonałą pamięcią Arkadiusz Arendowski
Kazimiera Oślizło z Ptaszkowej (powiat nowosądecki), mimo przeżytych prawie stu lat i sporego bagażu doświadczeń, wciąż cieszy się doskonałą pamięcią i prawdziwym wewnętrznym ciepłem. Jej najwiekszym skarbem jest zgromadzona przez długie lata ogromna wiedza i mnóstwo wspomnień z czasów, których już prawie nikt z żyjących nie pamięta.

Nadal służy cennymi wskazówkami i życiową mądrością każdemu, kto tylko ma ochotę słuchać. A to, że przyszło jej dorastać i pracować w bardzo trudnym okresie historycznym, pomaga tym, którzy ją poznali, spojrzeć na koszmar wojny zupełnie inaczej, niż jest współcześnie postrzegany.
W tym tygodniu obchodziliśmy rocznicę wybuchu II wojny światowej. Warto więc zagłębić się choć na chwilę w tamten okres, ponieważ w jej wspomnieniach nadal żyje.

- To były naprawdę paskudne czasy. Nie życzę nikomu, żeby to przeżywał. Do dzisiaj nie mogę zapomnieć okropieństw, których byłam wtedy świadkiem. Nawet teraz, po tylu latach, ciężko mi o nich mówić - zaczyna swoją opowieść sędziwa mieszkanka podsądeckiej wsi.

Kiedy wybuchła wojna, była młodą nauczycielką. Mimo to musiała się zmierzyć z problemami, które dzisiaj wielu z nas by przerosły.

Pierwszą pracę dostała na krótko przed atakiem III Rzeszy. Wtedy niemieccy osadnicy stanowili ciagle pokaźną grupę w polskim społeczeństwie. Część Polaków nawet przyjaźniła się z nimi. Wiele niemieckich dzieci chodziło też do szkoły razem z polskimi uczniami. Właśnie w takiej szkole pracowała pani Kazimiera.

Pierwsze zgrzyty pomiędzy uczniami zaczęły się kilka miesięcy wcześniej. Były to pierwsze zwiastuny nadciągającego zagrożenia. Z początku zwykłe zaczepki słowne z chwilą wybuchu wojny szybko przybrały na sile. Dochodziło nawet do rękoczynów.

- Niemieckie dzieci nazywały Polaków świniami, a ci nie pozostawali dłużni. Szybko też Niemcy zastąpili polskich nauczycieli swoimi rodakami, nam pozwalając uczyć tylko popołudniami - wspomina pani Kazimiera.

Z początku Niemcy nie traktowali źle cywilów, ale szybko zaczęło dochodzić do prawdziwych dramatów. Zaczęły się łapanki, odwety, nadużycia, czystki. Ludzie zaczęli żyć pod ogromną presją, bojąc się o swoje życie, a przede wszystkim o swoich bliskich.
- Pamiętam, jak jednego razu polscy partyzanci zastrzelili niemiecką nauczycielkę. Na drugi dzień w szkole pojawili się niemieccy żołnierze i aresztowali, jak leciało, 24 polskich nauczycieli, kobiety i mężczyzn. Wszyscy zostali rozstrzelani - opowiada.

Sama kilkakrotnie tylko cudem uniknęła podobnego losu.

- Wynajmowałam pokój u jednego gospodarza. Ten miał dwie córki i za wszelką cenę chciał je ochronić przed przymusowym wyjazdem do pracy w Niemczech. Kiedy zaczęła się łapanka ukrył je w piwnicy w moim pokoju - mówi. - Gestapo wpadło do domu i zaczęło przeszukanie. Kiedy nie znaleźli nikogo w pomieszczeniach zajmowanych przez właścicieli, ruszyli do pokoju zajmowanego przeze mnie.

Szybko znaleźli piwnicę, choć ta została zamaskowana i aresztowali ukrywające się dziewczęta. Warto wspomnieć, że za ukrywanie ludzi groziło wtedy rozstrzelanie.

- Oficer przystawił mi pistolet do głowy i spytał się, dlaczego je ukryłam. Zaczęłam się tłumaczyć, że spałam i o niczym nie wiedziałam. Uwierzył - opowiada kobieta.

Jednak największy cud zdarzył się w życiu pani Kazimiery, kiedy dostała zaproszenie na jedno wesele.
Na zabawę przybyli zaproszeni Polacy i Niemcy. Ale po alkoholu sytuacja zaczęła się robić groźna. Polacy kazali najpierw śpiewać Niemcom polski hymn narodowy. Kiedy ci odmówili, doszło do bijatyki. Polacy zerwali też Niemcom plakietki ze sfastykami i godłami narodowymi i je podeptali.

W dwa tygodnie po tym incydencie wszyscy uczestnicy ze strony polskiej zostali aresztowani i zamordowani. Ocaleli tylko państwo młodzi, którzy natychmiast wyjechali do dalekich krewnych. Niemcy powiesili ojca panny młodej, a jego ciało przez tydzień wisiało na drzewie.

- Znałam osobiście tego człowieka - dodaje pani Kazimiera.

Ona także miała być na tym weselu. Miała, ale w nocy przed uroczystością, okulał koń gospodarza, który miał ją zawieźć na miejsce i została w domu.

Po tylu traumatycznych przeżyciach marzy, by w polskiej polityce było więcej kultury.

- Może, gdyby ci ludzie przeżyli to piekło, inaczej by się zachowywali? - zastanawia się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska