Pisarz powraca po dwóch latach milczenia z nową książką "Marsz Polonia", w której na wielkim balu spotykają się żywi z umarłymi.
- Do tej pory tworzyłem dzieła. Teraz wyszło mi arcydzieło - tak książkę ocenia sam pisarz, który raczej nie grzeszy skromnością.
- W imię Ojca i Syna, i Ducha Opowieści. Amen - pobożnie rozpoczyna się "Marsz Polonia".
Zaraz po tym, na kartach książki pojawia się jednak cała plejada raczej mało bogobojnych postaci. Pędzą one dziwnym autobusem na jeszcze dziwniejszy bal u niejakiego Bezetsnego, wielkiego prześmiewcy i rozpustnika.
Jest tu drugorzędna piosenkarka z pierwszorzędnym biustem, Matka Polka, towarzysz Garstka, kibice naszej drużyny piłkarskiej, a nawet pewien ksiądz, w nadpalonej papierosami sutannie. Kilka z tych postaci łudząco przypomina czytelnikowi sylwetki znane z telewizji i gazet.Chociażby sam Bezetsny, organizator imprezy, to idealna replika Jerzego Urbana. Czyżby Pilch wpadł na pomysł powieści uczestnicząc w mocno zakrapianej balandze u kontrowersyjnego redaktora?
- Odpowiem słowami samego Urbana - "Był, ale w pewnym sensie go nie było, bo był abstynentem - tłumaczy enigmatycznie pisarz.
To prawda abstynent na tym "pilchowym balu" raczej nie miałby prawa bytu. Alkohol leje się tu strumieniami, a prezerwatywy spadają z nieba. Totalny chaos. Wszystko się tu miesza. Nasz narodowy romantyzm z cyrkiem, martyrologia ze sportem, a komunizm z seksem. W jaki sposób, już sobie doczytacie. A jak ów totalny bałagan wyjaśnia twórca?
- Rzeczywistość przedstawiona w mojej powieści to alegoria tego, co ostatnimi czasy dzieje się w Polsce. Zawsze czas, w którym się pisze, odciska się jakoś na kartach książki. Ja pisałem moje dzieło akurat w momencie różnych perypetii naszego rządu. I wyszedł mi taki literacki protokół tamtych zdarzeń - wyjaśnia pisarz, którego powieść ukazała się nakładem Świata Książki.