- Drażni określenie: „Masternak, były mistrz Europy”?
- Tak. Byłoby OK, gdybym już skończył karierę, ale teraz wolałbym słowa wypowiadane w czasie teraźniejszym. Do Krakowa przyjeżdżam po zwycięstwo i po to, by pokazać się polskim kibicom z jak najlepszej strony, by przywrócić im wiarę w moją osobę. Bo ja wciąż i w siebie, i w swój sukces wierzę. Kariera nauczyła mnie jednak, żeby myślami zbyt daleko nie wybiegać. Ale cel, oczywiście, jest.
- To znaczy?
- Walka o światowy tytuł.
- Jeśli występowało się na stadionie we Wrocławiu, to pełne trybuny krakowskiej hali wrażenia nie zrobią.
- Hmm, przeciwnie, zrobią, bo już zapomniałem, jak to jest walczyć przed polską publicznością.
- W kraju pokaże się Pan pierwszy raz od niemal pięciu lat.
- Nie jest ważne, czy ludzi będzie pięć lub czterdzieści tysięcy jak właśnie we Wrocławiu. Ważne, że to moi, polscy kibice.
- W innych krajach publiczność reaguje inaczej niż w Polsce?
- Kiedy walczę z zawodnikiem gospodarzy, to wiadome i zrozumiałe, że dopinguje swoich bohaterów, a ja jestem dla nich, w cudzysłowie, wrogiem.
- Najtrudniejszym wyzwaniem była pewnie walka w RPA.
- Klimat wysokogórski, bez odpowiedniego przygotowania, nie służy żadnemu sportowcowi. Chociażby historia futbolu pokazuje, że w takich miejscach na przykład trzeci zespół świata przegrywa z jakąś, nazwijmy to okręgową drużyną. A później piłkarze mówią, że po dziesięciu minutach gry mieli dość. Mogę powiedzieć, że ze mną było tak już po pierwszej rundzie.
- W RPA przekonał się Pan, że by w boksie zawodowym wygrywać, wcale nie wystarczy być lepszym między linami.
- Niestety, walki wyjazdowe wiążą się z dużo większym ryzykiem oszustw i tego typu rzeczami. Na historię nie mam jednak wpływu, więc staram się tym nie przejmować.
- Szukając na Pana temat informacji, można odnaleźć taką, że kiedyś odmówił Pan występów pod flagą USA.
- Nie mam pojęcia, skąd taka informacja krąży w sieci. W Stanach boksowałem, ale nikt czegoś takiego mi nie proponował.
- To prawda, że na gali niemieckiej grupy Sauerlanda mógł Pan zarobić więcej niż na sobotniej imprezie?
- Nie chcę mówić o pieniądzach, to ważne sprawy, ale nie najważniejsze. Z telewizją Polsat, jeśli chodzi o finanse, nie było długich rozmów. To oni dali propozycję, a ja ją zaakceptowałem. I tyle.
- Ma Pan niespełna 29 lat, ale już 40 pojedynków na koncie.
- Wcale nie tak dużo, bo na 10 lat kariery wychodzą cztery występy w roku. Kiedyś tak sobie myślałem, żeby stoczyć sto walk. Nic z tego jednak nie będzie, bo po kolejnych 10 latach, utrzymując taką średnią, będę mieć 80 pojedynków. A do pięćdziesiątki walczyć nie zamierzam.
- Jest Pan kojarzony przede wszystkim z Wrocławiem, tymczasem rodzinne Iwaniska są całkiem blisko Krakowa.
- To raptem 120 kilometrów. Przyjedzie sporo osób. Zresztą, na portalach społecznościowych dostaję bardzo dużo wiadomości typu: „Master, jedziemy całą ekipą, trzymamy kciuki”.
- Kraków Pan zna?
- Nie, w ogóle. Oczywiście, już w nim byłem, odwiedziłem zamek, jednak jakoś ciągnęło mnie w drugą stronę. Ale wiem, że w Krakowie jest najstarsza restauracja w Polsce, tak?
- Tak się mówi o „Wierzynku”.
- Koniecznie muszę ją odwiedzić, najlepiej w niedzielę po wygranej walce.