W czym tkwi sekret świetnych wyników jakie w rundzie wiosennej rozgrywek 3 ligi małopolsko-świętokrzyskiej osiąga Podhale? 5 meczów i 5 zwycięstw robi wrażenie...
- Składa się na to kilka czynników: ciężka praca jaką wykonaliśmy w przerwie zimowej, świetna atmosfera w szatni, wzmocnienia dokonane przed rundą wiosenną no i też odrobina szczęścia, które jak do tej pory nam sprzyja.
Które z dotychczasowych zwycięstw uważasz za najistotniejsze?
- Każde jest niezwykle istotne. Na pewno jednak ważna była wyjazdowa wygrana z Hutnikiem Nowa Huta na inaugurację rundy wiosennej. To ciężki teren dla każdej drużyny. Zwycięstwo bardzo pozytywnie wpłynęło na nasze morale i jeszcze mocniej pozwoliło uwierzyć w siebie.
Z drużyny, która w przedsezonowych opiniach miała mieć trudności z utrzymaniem w lidze, staliście się kandydatem w walce o awans…
- Spokojnie. Do końca sezonu jeszcze daleko. Różnie może być. Celem podstawowym jest utrzymanie. Na tym się koncentrujemy. Chcemy wywalczyć jak największą ilość punktów, a czas pokaże jaki będzie tego końcowy efekt.
Cofnijmy się w czasie. Pamiętasz co wydarzyło się 30 listopada 2007 roku?
- Tak, ale to było już bardzo dawno temu, nie wiem czy jest sens do tego wracać. Nie lubię grzebać w przeszłości.
Trudno jednak przejść obok tego obojętnie. Nie każdemu dane jest w wieku 17 lat debiutować na boiskach ekstraklasy i to w dodatku w meczu przeciwko warszawskiej Legii, która kilka miesięcy potem sięgnęła po mistrzostwo Polski
- Zgadza się. To było dla mnie olbrzymie przeżycie. Kompletnie nie spodziewałem się tego, że znajdę się nawet w osiemnastce meczowej. Dlatego dzień wcześniej, po treningu nawet nie spojrzałem na listę powołanych na to spotkanie zawodników. Pojechałem prosto do internatu. Po kilku godzinach odebrałem telefon z pytaniem czemu nie ma mnie na kolacji. Byłem w szoku. Nocy praktycznie nie przespałem. A potem kiedy na odprawie dowiedziałem się, że wychodzę w podstawowym składzie, nogi mi się zatrzęsły. Radość z debiutu nie popsuł nawet fakt, że przegraliśmy to spotkanie 0:2.
Wydawało się, że od tego momentu Twoja kariera nabierze rozpędu. Tymczasem licznik występów w najwyższej klasie rozgrywkowej zatrzymał się na cyfrze 6. Coś poszło nie tak…
- Niestety. Nie zawsze w życiu jest tak jakby sobie człowiek życzył. Rzeczywiście coś poszło nie tak. Dokonałem kilku chybionych wyborów. To już jednak za mną. Jakiś tam niedosyt na pewno w sercu pozostał, ale czasu nie cofnę. Nie chcę tego rozpamiętywać. Teraz koncentruje się na grze w Podhalu.
A jak trafiłeś do Nowego Targu?
- To było zimą zeszłego roku. Byłem zawodnikiem drugoligowej wówczas Limanovii. Akurat zmienił się tam trener. Byłem po kontuzji więc raczej nie miałem co liczyć na regularne występy. Wiedziałem, że w grudniu muszę poszukać sobie nowego klubu. W podobnej sytuacji znalazł się wtedy Rafał Komorek. To on wspomniał mi że w Nowym Targu tworzy się ciekawy zespół. A potem już szybko poszło sprawnie.
I z perspektywy czasu możesz z całym przekonaniem powiedzieć, że to była słuszna decyzja?
- Jak najbardziej. W ubiegłym sezonie wygraliśmy czwartą ligę, teraz jesteśmy na trzecim miejscu w tabeli trzeciej ligi. W dodatku w tym sezonie strzeliłem więcej bramek, niż w całej swojej dotychczasowej karierze. Trudno więc być niezadowolonym.
Rzeczywiście 7 bramek to jak na środkowego obrońcę wynik imponujący. Tyle, że wiosną jeszcze nie udało Ci się trafić do bramki..
- Ważne, że robią to koledzy i że wygrywamy. Moim zadaniem jest przede wszystkim to by tych goli wpadło jak najmniej do naszej bramki. I jak na razie nieźle to nam wychodzi.
Jesteś jednym z nielicznych zawodników, którzy wydają się być „pewniakiem” u trenera Marka Żołędzia…
- Wcale nie czuję się pewniakiem. Cieszę, się że trenerzy mi ufają, ale wiem że w każdej chwili to może się zmienić. Rywalizacja w drużynie jest spora. Na każdą pozycję mamy po dwóch równorzędnych zawodników Nikt nie może się więc czuć pewny miejsca w składzie.