W spotkaniu z Walią na boisku pojawili się przede wszystkim ci, którzy dotychczas nie grali w ogóle, lub grali mało. Nawet jednak jeśli ktoś rzadziej dostaje szansę gry, ale jest częścią kadry, doskonale zdaje sobie sprawę ze stylu preferowanego przez szkoleniowca Marcina Włodarskiego. Stylu, którym zachwycaliśmy się w dwóch meczach fazy grupowej i którego zabrakło w potyczce z Walią.
Polacy uwierzyli w swoją wielkość?
Opiekun polskiej kadry do lat 17 już przed turniejem doskonale wiedział, że jednym z elementów, nad którym młodzi piłkarze muszą pracować, to koncentracja i poważne traktowanie każdego rywala. W ubiegłym roku po rozgromieniu Anglii w Pucharze Syrenki podopieczni Włodarskiego zanadto uwierzyli w swoją wielkość, w efekcie turniej eliminacyjny do ME 2023 rozpoczęli od porażki Czarnogórą. Na szczęście zimny prysznic podziałał mobilizująco i Polacy awansowali do dalszych gier.
Z Walią można było odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z podobną sytuacją. W wielu momentach wyglądało to tak, jakby Biało-Czerwoni wiedząc, iż mierzą się z rywalem, który przegrał dwa dotychczasowe mecze i nie był w stanie strzelić ani jednego gola, uznali, że nie trzeba zanadto się wysilać, że wcześniej czy później i tak gol dla nich padnie, a rywal powinien jedynie poprosić o jak najmniejszy wymiar kary.
Zimny prysznic podziała mobilizująco?
Mnóstwo podań do tyłu, widoczny brak chęci do śmielszych ataków i mniej agresywny pressing (Walijczycy bardzo często mieli do kogo odegrać piłkę) musiały zostać ukarane. I zostały. Oby kubeł zimnej wody podziałał mobilizująco i obyśmy w kolejnych meczach znów zobaczyli zespół grający bez kompleksów, z polotem, wierzący w sukces i nie czekający na to, iż mecz wygra się sam. Ewentualna porażka w ćwierćfinale, ale po dobrej ofensywnej grze z pewnością nie wywoła fali krytyki - raczej pochwały, iż nasi gracze chcą i próbują grać ofensywnie i rządzić na boisku. Z Walią, mimo dwóch poprzeczek i dwóch innych dogodnych sytuacji do zdobycia bramki, powodów do zachwytów było zbyt mało.
