- Można o panu powiedzieć „złoty chłopiec” i nie będzie w tym przesady. W trzech indywidualnych startach stylu dowolnego same mistrzowskie tytuły, na 200, 400 i 1500 metrów. Do tego dwa mistrzostwa w sztafetach i jedno srebro. Czego można chcieć więcej?
- Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej (śmiech). Na pewno udanych dla mnie mistrzostwach Polski mocno stąpam po ziemi. Wyniki są nagrodą za ciężką pracę. Te medale i tytuł najlepszego zawodnika dedykuję mamie, która jest moim najwierniejszym fanem. Wspiera mnie na każdym kroku i dba o odpowiednią dietę. To są może niewidoczne elementy, ale jakże ważne dla sportowca.
- Najbardziej spektakularnym wynikiem zakończony był wyścig na 400 metrów stylem dowolnym. Wynik 4.00,04 jest nowym rekordem Polski.
- Będąc w wodzie nie słyszałem podpowiedzi trenera, że atakuję rekord Polski. Miałem w głowie dobre wykonanie taktyki, czyli równe pokonanie pierwszej połowy dystansu, a potem odskoczenie konkurencji. Tak też się stało. Na mecie radość mieszała się z niedosytem. Z jednej strony wymazałem z tabel wynik Wojciecha Wojdaka, będącego obecnie ambasadorem długich krauli w Polsce, ale też zabrakło tak niewiele, żeby złamać barierę czterech minut. Zabrakło długości paznokcia.
- Dystans 400 metrów jest chyba szczęśliwy w tym sezonie...
- Dokładnie. W grudniu minionego roku, w Oświęcimiu ustanowiłem także rekord Polski na krótkim basenie. Pomógł mi w jego uzyskaniu Sebastian Ciastoń, który wtedy był w klasie maturalnej. To on, jako starszy kolega, narzucił mi szaleńcze tempo, za co mu dziękuję. Rekord Polski na krótkim basenie miałem także na 200 m stylem dowolnym.
- Miał pan bardzo ważną rolę w sztafetach, zwłaszcza tych złotych, czyli na 4x200 metrów stylem dowolnym i 4x100 stylem zmiennym. W której było trudniej?
- Każda miała inną specyfikę. W kraulowych sztafetach płynąłem na pierwszej zmianie, żeby pociągnąć zespół. W walce drużynowej każdy ma swoje zadanie do wypełnienia, a przecież przebieg rywalizacji sztafetowej na każdej zmianie może się odmienić. Z kolei w sztafecie zmiennej pływa się różnymi stylami, a mnie, jako krauliście, przyszło ją kończyć. Trzeba było na ostatniej zmianie trochę podgonić, ale najważniejsze, że się udało. Cały zespół zasłużył na słowa uznania. Mnie przyszło postawić tylko kropkę nad „i”.
- Czy pływa pan też innymi stylami?
- Czasem pływam, ale to raczej dlatego, żeby nie znudzić się stylem dowolnym, bo to on jest moją specjalnością i niech tak zostanie.
- Nie ciągnęło pana do innych sportów?
- Próbowałem wszystkiego, bo – jak chyba każdy chłopiec – zaczynałem od kopania piłki. Potem próbowałem swoich sił w koszykówce. Mama zapisywała mnie tam, gdzie chciałem. Niczego mi nie narzucała. Czekała cierpliwie, aż się ustatkuję (śmiech). No i padło na pływanie. To w nim się odnalazłem. Trudno mi powiedzieć, czy jakieś elementy z poprzednich dyscyplin przydają mi się teraz w pływaniu.
- Co pana urzekło w pływaniu?
Nie chciałem, żeby moje wyniki zależały od innych, a tak jest w przecież w grach zespołowych. Chciałem pracować na swoje wyniki. Owszem, pływa się też sztafety, ale to są małe zespoły, w których obowiązuje zasada „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Są dodatkiem do indywidualnej rywalizacji.
- Ma pan za sobą już międzynarodowe przetarcie?
Byłem w reprezentacji Polski 15-latków na wielomeczach na Cyprze i w Pilźnie. Na Cyprze, na 400 metrów stylem dowolnym byłem drugi, a w Pilźnie na 400 i 200 metrów byłem na najniższym stopniu podium. Jednak na obu zawodach walczyłem z zawodnikami o rok starszymi.