Skrzydła wielkości połowy dłoni. Soczyście żółte z czarnym żyłkowaniem i czerwono niebieskimi plamkami. Wszystko w pastelowych odcieniach. Do tego eleganckie ostrogi. Lot dostojny, szybujący. Cudo. Trafiłem na krótką chwilę, gdy po kilku dniach chłodu wyszło słońce. Wygłodzone motyle wyszły z ukrycia.
Stałem cierpliwie w ogrodzie pełnym słońca i pachnących kwiatów. Stokrotki, mniszki i pierwsze kwitnące rumianki. Miejsce wręcz idealne dla motyli. Pierwsze przybyły po kwadransie rusałki ceiki i pawie oczka. Instynkt przeważał nad głodem i co rusz zrywały się do lotu, by pogonić konkurencję. Czekałem cierpliwie na króla motyli. Nie zawiodłem się. Paź królowej przybył po kilku chwilach. Stałem nieruchomo jak słup soli by przestał zwracać na mnie uwagę. Ssawką spijał nektar kompletnie ignorując moją obecność. Potem przyleciał kolejny. I jeszcze dwa.
Skończyło się spokojne podglądanie motyli, gdyż rozgrzane słońcem owady zaczęły wyczyniać w powietrzu piruety i spirale. Mieszanka zalotów i próba przegonienia konkurencji. Nieważne. Wreszcie mam własne ogrodowe pazie.
