Agnieszka jest mamą i tatą równocześnie. Musi wiedzieć, z kim będzie grała polska reprezentacja na Euro, ale i znać najnowsze trendy modowe nastolatek. Wózek inwalidzki, na którym wylądowała prawie dziesięć lat temu, tego wszystkiego jej nie ułatwia. Z drugiej strony, twierdzi, że ograniczenia tkwią w głowie, nie w nogach.
- Najwięcej czasu zajęło mi wytłumaczenie dzieciom, że to nie wózek jest winny, że nasze życie jest trochę inne - mówi.
Bo moja mama jest najpiękniejsza na świecie
Ola ma trzynaście lat. O mamie mówi: najładniejsza mama na świecie. Na te słowa Agnieszka rozczula się: - Ja to słyszę od niej nawet kilka razy dziennie.
- W ogóle to mama jest jeszcze pomysłowa i szalona - wylicza dalej latorośl. - Gdyby tylko mniej rozmawiała przez telefon wieczorami, nie załatwiała tysięcy spraw różnych ludzi. No i jeszcze, żeby więcej była w domu, a nie ciągle w pracy i w pracy - mówi już poważnie.
Wtóruje jej brat, wymieniając kolejne przymioty rodzicielki: odważna, bo wszystko potrafi zrobić!
Ola miała zaledwie pięć lat, gdy Agnieszka usiadła na wózku, chłopiec dokładnie pięć miesięcy. Nastolatka twierdzi, że nie pamięta czasów, gdy mama była zdrowa. Teraz wózek przyjmuje jako coś normalnego. - Nie mamy, niestety, żadnej taryfy ulgowej, śmieje się nastolatka. - W zasadzie to nawet przeciwnie, bo więcej obowiązków niż koledzy - ocenia.
Gdy rozmawiamy, cały czas spogląda na mamę, czy aby nie mówi nic, co mogłoby jej sprawić przykrość. W końcu przyznaje się, że jeśli już dochodzi między nimi do lekkich napięć, to głównie z powodu sprzątania. Ola z rozbrajającą szczerością przyznaje, że nie rozumie pretensji o niedokładność.
- Jak mama w ogóle widzi, czy gdzieś jest kurz, czy go nie ma - zastanawia się, śmiejąc się. - Przecież wszystko robię, jak mi każe - zapewnia.
Rozmawiamy, ale dziewczyna cały czas przekomarza się z młodszym bratem. Ten próbuje ją przekonać, by poszła się z nim pobawić. W końcu siostrzane poczucie obowiązku bierze górę. Wyjeżdżają sprzed domu na rowerach. Z impetem. Ola jeszcze zdąży mi rzucić, że dla mamy najbardziej chciałaby... rower.
- Handbike, czyli taki specjalny dla wózkowiczów, pedały ma przy kierownicy - wyjaśnia mi. - Tylko on strasznie dużo kosztuje - martwi się.
Mamo, a kiedy ja będę jeździł na wózku?
Agnieszka trafiła na wózek po tym, jak - kolokwialnie rzecz ujmując - drgnęła ręka chirurga, który ją operował. Uszkodzony rdzeń kręgowy, mimo kolosalnych postępów w medycynie, jest wciąż nie do naprawienia. Owszem, jedna z placówek rehabilitacyjnych w Krakowie obiecywała jej złote góry, że intensywna praca z ciałem przyniesie efekty. Tylko, by wspiąć się na obiecywane szczyty, trzeba by wygrać w totolotka. Po kilkunastu czy kilkudziesięciu próbach, mozolnych podejściach, by ktoś pomógł w sfinansowaniu, odpuściła.
- Najpierw był bunt - przecież mam dzieci, należy mi się - wspomina. - Życie szybko wylało mi na głowę kubeł lodowatej wody. I odpuściłam - mówi.
Oczy jej się szklą, gdy wspomina Karolka, najmłodszego z trójki rodzeństwa. - Zaczął raczkować, potem chodzić. Któregoś dnia zapytał mnie wprost: „mamo, ja już chodzę sam, a kiedy będę jeździł na wózku, tak jak ty?” - opowiada dalej. - Zastrzelił mnie tym pytaniem. Do dzisiaj dźwięczy mi w uszach - wspomina.
Przypomina sobie, jaką gimnastyką było wytłumaczenie mu, co się stało. Argumenty, że mama ma chore nóżki, nie były najlepsze, bo od razu pojawiały się inne: kiedy wyzdrowieją?
Bywało, że któreś z dzieci na widok wózka zaczynało w niego kopać: to przecież wózek miał być winny, że życie rodziny przewróciło się do góry nogami. - Tak to wtedy rozumiały - mówi Agnieszka.
Niedawno Karol napisał bardzo ważny list. Króciutki, bo ma zaledwie cztery wersy, ale adresat jest niezwykły, bo to sam papież Franciszek. - Syn poprosił w nim o modlitwę za mną, żebym jeszcze kiedyś mogła chodzić - mówi wzruszona.
Nie ważne co, ważne, by robić to razem
Gdy pytam, czy teraz, z poziomu wózka, patrzy jakoś inaczej na wychowanie dzieci niż wówczas, gdy była zdrowa, Agnieszka odpowiada: - Raczej nie. Choć na początku starałam się im wynagrodzić to, że mają czasem więcej obowiązków niż rówieśnicy. Teraz już tak nie jest - zapewnia z powagą.
Najlepszy czas to ten spędzony razem, nieważne, co się wtedy robi. Nawet gdy jest to przygotowywanie niedzielnego obiadu. Tu dzielnie towarzyszy jej Karol. Najchętniej przy kotletach.
- Tłumaczy mi wtedy śmiertelnie poważny, że moczenie mięsa w jajku to męskie zadanie - wszak bez niego panierka się nie przylepi i kotlety będą niesmaczne - dowcipkuje.
Nagła, co by nie powiedzieć, niepełnosprawność mamy zmieniła postrzeganie świata przez dzieci. Nie dziwią się na widok ludzi o kulach, pokiereszowanych przez chorobę, nie zawsze przy tym młodych i pięknych.
- Cała trójka, łącznie z najmłodszym Karolem, potrafi doskonale przeszkolić każdego dorosłego, jak powinno się kierować wózkiem, jak znieść go po schodach, jak trzymać, by siedzący na nim nie wypadł - chwali mama. - Najstarsza córka, Weronika, jest wolontariuszką od szóstego roku życia. Przed rokiem była na obozie dla niepełnosprawnych, opiekowała się niewidomą młodą dziewczyną. I choć sama byłam pełna niepokoju, dała sobie radę - podkreśla.
Wczorajszy Dzień Matki był taki zwykły-niezwykły. Przecież nie chodzi o to, by robić bogate prezenty. Było więc to, co najbardziej lubi mama, czyli... słodycze
- Najważniejsze, że byliśmy razem - zapewnia Agnieszka.