Wójt Jerzy Lysy przyznaje, że zagadnienia nie zna, ale jest warte zbadania. - Dostałem w tej sprawie faks od mieszkańca - podkreśla. Sprawdziliśmy. Okazuje się, że zawody wędkarskie o puchar burmistrza Dobczyc rzeczywiście miały się odbyć w sobotę. - Zostały jednak odwołane w piątek 14 maja rano - mówi Marcin Pawlak, burmistrz Dobczyc.
Tego samego dnia o godz. 20 Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej zdecydował o spuszczaniu wody ze zbiornika (50 metrów sześciennych na sekundę). W ten sposób chciano go przygotować na nadciągającą powódź. Wielu mieszkańców zalanych wsi miało pretensje do RZGW i wojewody Stanisława Kracika, że nie zaczęto spuszczać wody wcześniej. - Wtedy nasze wsie nie zostałyby zalane albo wody byłoby mniej - złościli się.
Osoba, która wysłała faks do wójta Lysego, sugerowała, że to właśnie planowana impreza wędkarska była przyczyną niewypuszczania wody ze zbiornika w Dobczycach. Zawody, które miały się odbyć kilka kilometrów za zaporą, polegają na tym, że wędkarze stoją po uda w wodzie i łowią na muchę. Gdyby zrzucano wodę z zapory, Raba zmąciłaby się i łowienie ryb stałoby się utrudnione. Poza tym dla wędkarzy byłoby za głęboko.
Jerzy Grela, szef RZGW, zaprzecza, jakoby blokował zrzuty wody ze względu na zawody wędkarzy. - Nigdy nie spotkałem się z podobną prośbą. Nawet gdyby się pojawiła, takie wstrzymanie nie wchodziłoby w grę - mówi Grela. Natomiast Marek Kowalski, organizator zawodów wędkarskich w Dobczycach, przyznaje, że wędkarze chcieli poprosić o wstrzymanie zrzutów wody na parę godzin. - Ale ostatecznie taka prośba nie padła - podkreśla.
Rzeczniczka RZGW Barbara Chammas mówi, że od 7 do 14 maja każdego dnia spuszczano ze zbiornika około 27 m sześc./sek. Przyznaje jednak, że w piątek 14 maja rano zalew był wypełniony aż w 80 proc. (110 mln m sześc. przy pojemności zbiornika 141 mln m sześc.). "Gdyby znajdowało się tam choć połowę stanu wody, to żadnej powodzi by nie było" - napisał do wójta mieszkaniec. Czy tak rzeczywiście jest?
- Prawdopodobnie można było wcześniej podjąć decyzję o zrzucie wody i bardziej opróżnić zbiornik. To by zwiększyło szansę ludzi w wioskach powiatu bocheńskiego -uważa dr inż Bernard Twaróg, wicedyrektor Instytutu Inżynierii i Gospodarki Wodnej na Politechnice Krakowskiej. Dodaje, że do takich wniosków można dojść, obserwując dane dotyczące opadów w tamtych dniach i stopnia wypełnienia zbiornika. - Opieram się m.in. na danych, które na swoich stronach umieścił RZGW - zaznacza Twaróg.
- No właśnie - dodaje wójt Lysy. - Prognozy o nadciągających deszczach były publikowane kilka dni wcześniej. A ratunkowe zrzuty zostały wszczęte zbyt późno - mówi.
Jerzy Grela uważa z kolei, że wioski w powiecie bocheńskim zalały Stradomka i Krzyworzeka, a nie woda ze zbiornika w Dobczycach. - Choć rzeczywiście ta woda później dotarła do wsi i spotęgowała efekt powodziowy - mówi szef RZGW. Lysego nie przekonują te argumenty. - Przecież RZGW ma monitoring w kilku strategicznych miejscach poniżej zapory, m.in. przy ujściu Stradomki. Wystarczyło po prostu sprawdzić, jak duża woda tam płynęła, a spusty uzupełniać bezpiecznie, by suma tych wód nie wylała w Proszówkach - podkreśla wójt Bochni.