Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niech żyje wieczny twórczy niepokój! Im większy sukces, tym większy stres

Jerzy Stuhr
Marcin Makówka
Gratuluję! Prawdziwy deszcz nagród posypał się na Pana ostatnio, w czasie rumuńskiego festiwalu w miejscowości Cluj Napoca. Kraina hrabiego Draculi okazała się więc szczęśliwa i dla Pana, i dla Pańskiego „Obywatela”…

Dziękuję. To rzeczywiście miła nagroda, a raczej nawet dwie nagrody: za najlepszy scenariusz i za najlepszy film w konkursie.

Bardzo interesujący jest ten festiwal, nawet trudno mi zrozumieć, dlaczego u nas jest niemal całkowicie nieznany. Tak zresztą, jak i pozostałe tamtejsze festiwale, bo to jeden z licznych, które odbywają się w stolicy tajemniczej Transylwanii.

Ten jest akurat dla mnie specjalnie ciekawy, bo skupiony na interesującym mnie zawsze gatunku filmowym. Wszak nazywa się ta impreza Komedia Cluj Film Festival, a więc tym bardziej jestem zadowolony, że tak łatwo dostrzeżono w moim filmie właśnie komedię i na komedię tak wspaniale widzowie zareagowali.

Ale z drugiej strony, gdy tę nagrodę odbierałem, to trochę czułem, że zabieram ją młodym filmowcom z całej Europy. Bo teraz najczęściej przyjeżdżają tu młodzi reżyserzy i to nawet trochę tak, jak do Mekki europejskiego filmu, aby spotkać się na warsztatach z nowymi, rumuńskimi mistrzami.

Poczułem się tu między nimi taki trochę „z innego świata”, zbyt doświadczony, choć i szczęśliwy, że wszyscy tak dobrze odebrali mój film. Tak się porobiło.

Bardzo szybko jednak przestałem myśleć i o nagrodach, i o samym festiwalu.

Ale stało się tak nie z powodu jakiegoś rozkapryszenia, ale dlatego, że to Tadeusz Różewicz, z którym się zmagam od kilku tygodni, okazał się nie tylko trudny, ale również wymagający, wyłączający człowieka z innych doznań albo nawet czyniący inne doznania mniej ważnymi.

Gdy ten nasz felieton pojawi się w druku, to „Na czworakach” Tadeusza Różewicza w mojej inscenizacji będzie już po premierze, a więc po pierwszej konfrontacji z widzami.

Już będę więc wiedział, czy trafiłem do widza, czy nie zepsułem Różewicza, czy nie wypaczyłem jego sensów. Nieraz tak myślę, że to moje drżenie wewnętrzne, ta ciągła niepewność, czy się trafi do widza, czy nie - nie jest w ogóle związana z reżyserskim doświadczeniem. Nie jest też związana z ilością powodzeń lub niepowodzeń, przeżywanych w twórczości, ale jest naturalną i potrzebną mobilizacją „organizmu”. Nawet, jeśli ten wieczny niepokój wzrasta wraz z wiekiem, to tylko świadczyć może o tym, że wzrasta w człowieku poczucie odpowiedzialności.

Ostatnio całkowicie niespodziewanie zobaczyłem, że podobny niepokój może istnieć w człowieku na samym początku jego twórczej drogi. A jeśli będzie świadomie pielęgnowany, to może kogoś ustawić na całe życie. Wypisałem sobie nawet takie zdanie z wywiadu laureata I nagrody na niedawnym Konkursie Chopinowskim. Bardzo młodziutki artysta, Seong-Jin Cho z Korei Południowej zaskoczył mnie swoją refleksją. Powiedział bardzo mądrze i poważnie: „Boję się czy spełnię wszystkie przyszłe oczekiwania”…

Pomyślałem sobie, że to aż nieprawdopodobne, że on już się boi? Jak to możliwe, że radość zwycięstwa przesłania mu obawa, czy jutro stanie na wysokości zadania? Jutro, pojutrze, a może stanie się tak, że ta wątpliwość trwać będzie nawet długo!

Wiem, co mówię.

Mnie taka obawa dręczy całe życie. Im większy sukces odnoszę, im większe powodzenie ma moja inscenizacja czy film, tym bardziej ja sam pogrążam się w stresie. I to wieczne pytanie, od którego nie można się uwolnić: czy sprostam?

Tu nie ma tak naprawdę ani chwili spokoju! Na każdym etapie. Od najwcześniejszego pomysłu, przez wykuwanie każdej sceny, każdej postaci, do gotowego już rezultatu, którego nigdy nie można być pewnym. Bo przecież propozycja - to jedno, a odbiór, reakcje zawsze pozostają niewiadome.

Teraz mam przed sobą „Na czworakach”.

I znowu stres: czy zrozumieją? Czy ich to zabawi? Czy nie wypadnie to zbyt głupio? Może będzie wyglądać naiwnie? Może taka interpretacja okaże się anachroniczna? I to są ważne pytania.

Mówię o tym specjalnie, bo trochę chcę ten stan odczarować. Nawet sobie samemu warto tłumaczyć, że tak musi być.

Nigdy nie powinno się walczyć z podobnymi reakcjami, trzeba tylko samemu pilnować, by mobilizowały, a nie obezwładniały.

Nawet jeśli dochodzi do tego, że w pewnym momencie nic z przeszłości się nie liczy, choćby wcześniejsze sukcesy, albo atrakcje istniejące obok, których się nie dostrzega - to nie szkodzi: tak ma być. Ba, myślę nawet, że ktoś, kto pracuje twórczo, powinien pielęgnować te swoje napięcia i strachy, bo to „dla sztuki”. I trzeba się nauczyć z tym żyć.

Notowała: Maria Malatyńska
______________

Jerzy Stuhr
Urodził się 18 kwietnia 1947 r. w Krakowie. Aktor filmowy i teatralny, profesor sztuki oraz reżyser, z wykształcenia także polonista. Ojciec aktora Macieja Stuhra i artystki malarki Marianny Stuhr. W latach 1990-1996 i 2002-2008 rektor PWST w Krakowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska