https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

O tych, którzy odważyli się uwierzyć

Małgorzata Stuch
Ania uwierzyła,że sobie poradzi. Już wie, że ukrywanie kłopotów ich nie usunie
Ania uwierzyła,że sobie poradzi. Już wie, że ukrywanie kłopotów ich nie usunie Andrzej Banaś
Anię i i Adama dzieli wszystko: wiek, doświadczenie życiowe, rodzinny status. On przez wiele lat pił, ona gdy popadła w długi, zamknęła się jak ślimak w swoim wymyślonym świecie. O ludziach, którzy postanowili zmienić swoje życie - pisze Małgorzata Stuch

O zmianach w życiu niektórych ludzi decydują najczęściej wielkie wydarzenia, które zmieniają ich myślenie. To przypadek pana Adama. Niekiedy jednak nawet drobne rzeczy mogą odmienić życie - to historia Anki.

Wymazać dysk
Adam pił przez kilkadziesiąt lat. O tej części swego życia nie chce mówić ani pamiętać. Najchętniej wymazałby ją jak komputerowy dysk. Co najwyżej wspomina, że lubił z kolegami porządzić. Sąsiedzi i większość bliskich zdążyła już spisać go na straty.

- Z niego już nic nie będzie - mówili. Przez swój romans z alkoholem stracił pracę, odsunęli się od niego znajomi i popadł w poważne problemy finansowe. O tym, że zmienił swoje życie i stał się całkowicie innym człowiekiem, zadecydowały dwa wydarzenia - śmierć bliskiej osoby i to, że... potrafił pisać wiersze.

Zmiana w życiu Anki - młodej mężatki, matki dwójki dzieci, nie jest aż tak spektakularna jak przemiana pana Adama. Problemem dziewczyny było to, że straciła kontakt z rzeczywistością. Nie przez wódkę ani narkotyki. Przyczyną była jej słaba psychika. - Nie radziliśmy sobie z długami i kredytami. To mnie przerosło. Mąż się przejmował, ale nie aż tak - mówi dziewczyna.

Załamała się. Zaczęła żyć w zupełnie innej rzeczywistości. Bała się ludzi. Nie chciała wychodzić z mieszkania. Wmawiała sobie, że choruje, potem, że chore są jej dzieci i potrzebują, by opiekowała się nimi w domu. Z czasem doszła do wniosku, że z niczym sobie nie poradzi.

Zaczęła naprawdę chorować. To, że w końcu wzięła się za siebie, zawdzięcza nie lekarskiej terapii, ale... zajęciom w klubie integracji, działającym przy Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej. Ania i pan Adam są podopiecznymi MOPS. Prowadzący ich opiekunowie uważają, że są doskonałym przykładem ludzi, którzy potrafili zmienić swoje życie na lepsze.
Przystanek w życiu
Pan Adam, czyli inżynier-poeta jak o sobie sam mówi, ma pobrużdżoną, zbudzającą zaufanie twarz, szopę siwych włosów i zniewalający uśmiech. Łatwo nawiązuje kontakty, bez problemu potrafi porozumieć się nawet z nieznajomymi, którzy nie są skorzy do wylewności i opowiadania o sobie obcym osobom.

- Wiem, jak rozmawiać o problemach, bo jeszcze niedawno sam miałem poważne kłopoty. A poza tym gdy ma się 58 lat, niejedno się już w życiu widziało - kwituje. Zapowiadał się dobrze. Po Akademii Górniczo-Hutniczej miał tytuł inżyniera hutnika. Tuż po studiach budował hutę miedzi w Głogowie. Potem przez kilkadziesiąt lat pracował w krakowskim Kablu.

- I tu wdałem się w wesołe towarzystwo - wspomina. - Razem z kolegami lubiliśmy porządzić. Skończyło się, jak się skończyło - dodaje niechętnie. Przez rządzenie z kolegami nabawił się problemów z sercem. Życie osobiste też nie do końca mu się ułożyło. Mówi o sobie, że jest dziwnym wdowcem. Z żoną rozstał się zaraz po ślubie. Przez 27 lat był z kobietą, która go rozumiała i znosiła jego wybryki.

Towarzyszka życia
- Nie chcieliśmy legalizować naszego związku. Ja byłem rozwodnikiem i ją rozwiodłem - wyjaśnia.
Oboje uznali, że wystarczy im jeden nieudany związek. Zdecydowali, że będą razem, ale bez papierka i formalnych zobowiązań. Towarzyszka pana Adama była z nim w najgorszych momentach jego życia.

Kochał ją, ale nawet dla niej nie potrafił zmienić stylu życia. Nie zrobił tego nawet, gdy zachorowała na raka. Był przy niej do końca. Mówi , że dopiero jej śmierć go zmusiła do opamiętania. Pół roku temu postanowił, że przestanie pić. Słowa dotrzymał. Nie ukrywa, że w zmianie stylu życia pomogła mu pamięć o swojej towarzyszce. Po jej śmierci postanowił także wrócić do swojej ukrytej pasji - pisania. Nie potrafi dokładnie określić, kiedy zaczął pisać pierwsze wiersze.

- To było chyba jeszcze w szkole średniej. Miałem jakieś 15 lat, chodziłem do ogólniaka, do "siódemki" - wspomina. Wtedy też powstały jego pierwsze opowiadania. Były to wyłącznie utwory w stylu sci-fi, wzorowane na klasyce gatunku, m.in. na opowiadaniach Lema. Nie zakładał, że kiedykolwiek wyda swoje utwory.

- Nie powiem. Próbowałem - mówi. W latach 80. zebrał swoje wiersze i zaniósł do Wydawnictwa Literackiego. Przeczytała je sama Ewa Lipska i napisała dobrą opinię. Pan Adam przechowuje tę opinię do dziś. Mało brakowało a wydałby swój tomik poetycki. - Miałem pecha, jak wiele razy w życiu. Miejsce Ewy Lipskiej w Wydawnictwie zajął młody redaktor. Nie był przychylny mojej twórczości, bo nie mieściło mu się w głowie, że inżynier mechanik jest poetą - dodaje pan Adam.

Wierszy ostatecznie nie wydał. Z redaktorem się pokłócił, trzasnął drzwiami i wyszedł. Pisał już tylko dla siebie i do szuflady. Jego utwory - smutne, melancholijne, poruszające temat zdrady, śmierci i beznadziei życia czytała tylko jego towarzyszka życia. Namawiała go, by zajął się na serio pisaniem.
- Gdy żyła, nie myślałem o tym. Dopiero niedawno moja opiekunka z MOPS , gdy dowiedziała się o wierszach , zaczęła mnie namawiać, żebym przeczytał je ludziom. Zgodziłem się - dodaje. Przez święta porządkował papiery ze swoją twórczością. W całym mieszkaniu uskładało się ich kilka sporych stosów.

Wybrał te, które jego zdaniem najbardziej pobudzają do refleksji. W poświąteczną niedzielę wiersze pana Adama zostały zaprezentowane podczas wieczoru kolęd i poezji w kościele św. Jadwigi. - Teraz moje życie będzie wyglądało inaczej. Żyję spokojnie. Może nawet wydam w końcu moje wiersze na papierze - mówi pan Adam.
Drugi oddech
Kłopoty Ani z sobą samą jej zdaniem wzięły się stąd, że nigdy nie miała szczęścia w szukaniu pracy. Pracować bardzo chciała, a nawet musiała, bo dodatkowe kilkaset złotych było niezbędne w domowym budżecie. Czterosobową rodzinę utrzymuje mąż z pensji wynoszącej niewiele ponad tysiąc złotych. Korzystają już z pomocy MOPS.

- Pracę w pubie straciłam, bo nie wyglądałam zbyt seksownie, kwiaciarka chciała mnie wynajmować na godziny, ale tylko w czasie największego zapotrzebowania na kwiaty, a takich dni nie ma zbyt wiele w roku, a właścicielka szmateksu zrezygnowała ze mnie, bo nie mogłam pracować wieczorami - mówi Anka.

Dziewczyna postanowiła założyć firmę. Nie podejrzewała, że prowadzenie sklepu z używaną odzieżą okaże się dla niej zbyt trudne. Interes okazał się niewypałem. Młodym zostały po nim jedynie astronomiczne jak na ich możliwości długi i kredyty. - Powtarzałam sobie, że spłacimy te kilkanaście tysięcy, ale zaraz potem myślałam: O Boże, ale jak to zrobimy przy takich dochodach. Za co będziemy żyć - mówi Ania.

Gdy wychodziła na ulicę, miała wrażenie, że wszyscy mówią o ich długach i wytykają palcami, że sobie nie radzi. Do minimum ograniczyła wyjścia z domu. Nie sprzątała, nie gotowała. Całymi dniami siedziała w pokoju i udawała, że jej nie ma. Gdy mąż zwrócił uwagę, że nie wychodzi z domu, tłumaczyła, że któryś z chłopców źle się czuje i trzeba z nim posiedzieć. Pracy już nie szukała.

- Nikt mnie nie chciał zatrudnić, więc po co szukać - wyjaśnia. Opiekunka z MOPS od razu zauważyła, że z dziewczyną coś się dzieje. Zaczęła ją namawiać do jakiejkolwiek aktywności. W międzyczasie do MOPS wpłynął anonim, że rodzina źle zajmuje się dziećmi, że są też bite. Anka o anonimie dowiedziała się przypadkiem. Przeraziła się, że, opieka społeczna odbierze jej chłopców. Na szczęście szybko okazało się, że doniesienia "życzliwego" o zaniedbywaniu dzieci nie są prawdziwe.

- Wtedy pomyślałam, że jednak przestanę się bać i wyjdę do ludzi - mówi. Zapisała się do klubu integracji przy MOPS. Klub skupia ludzi mających problemy ze znalezieniem pracy. Anka pracy jeszcze nie znalazła, ale zajęcia w klubie jej pomogły. - Nauczyłam się wielu rzeczy, o których wcześniej nawet bym nie pomyślała - mówi.

- Wydawało mi się, że gdy ma się tylko średnie wykształcenie, nie trzeba myśleć o dobrym "sprzedaniu się" pracodawcy. Teraz wiem, że jest to konieczne i wiem, jak dobrze to robić. Wiem też , że pracę znajdę. Te święta były już inne. Z nadzieją patrzę w przyszły rok - dodaje. Anka nie mówi już o chorobach swoich i dzieci. Nie myśli też obsesyjnie o długach i kredytach. Trochę się nimi martwi, ale ma nadzieję, że gdy znajdzie pracę, rodzina pozbędzie się długów.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska