Pochodzenie ma szlachetne, gdyż posłużyło za nazwę stronnictwa żydowskiego powstałego w czasach niewoli babilońskiej. Wobec zagrożenia religii i kultury narodu wypływami pogańskimi pojawił się wśród Żydów ruch dbający o zachowanie Prawa i tradycji Izraela z całą gorliwością oraz wspierający ubogich i potrzebujących, bo wiadomo, że z biedy to człowiek nawet własną matkę sprzeda a co dopiero zwyczaje religijne… Ludzie zaangażowani w ten ruch byli kochani i szanowani. Nazywano ich „chasidim”, co w języku żydów znaczyło „pobożni, bogobojni, czyści”.
Drugie pokolenie ludzi skupionych na Prawie Bożym zaczęło jednak dostrzegać potrzebę silniejszego obwarowania serca dystansem do pogan. Najprawdopodobniej nie znali polskiego przysłowia o wchodzeniu między wrony, ale wyczuwali, że zbyt bliskie kontakty z ludźmi innej wiary, innych zwyczajów i odmiennego sposobu myślenia mogą być zagrożeniem dla tradycji, w której pokładali całą swoją nadzieję. Właśnie tę grupę, która z troski o czystość wiary i obyczajów trzymała dystans wobec pogan i grzeszników nazwano faryzeuszami, bo po hebrajsku „periszut” znaczy „separacja”.
Co dzisiaj znaczy słowo faryzeusz wszyscy doskonale wiemy: obłudnik, hipokryta, człowiek fałszywy. W czasach Jezusa to stronnictwo najsilniej sprzeciwiało się Jego nauce i postawie, a On sam – chociaż w słowach krytykujących innych był bardzo oszczędny – nie szczędził im bolesnych i ostrych nagan. W najbliższą niedzielę usłyszymy Jego przypowieść o modlitwie faryzeusza i celnika w Świątyni, która musiała ich zaboleć. Według Pana bowiem to nie dziękczynienie faryzeusza za to, że jest lepszy od innych, dociera do uszu Boga, ale błaganie celnika o przebaczenie.
Historia faryzeuszy, którą doskonale ilustruje degeneracja etymologiczna słowa, wyraźnie pokazuje, że gorliwość od obłudy dzieli tylko jeden krok: separacja, oddzielenie się od innych, dyskretne poczucie wyższości. Gorliwość jest piękna, ale – zwłaszcza jeśli zaczyna wydawać konkretne owoce - niesie w sobie pokusę poczucia, że jest się lepszym od innych. Modlę się, a oni się nie modlą. Pomagam innym, a oni nie pomagają. Trzymam w ryzach moją moralność, a oni grzeszą i grzeszą. Kontakt z takimi ludźmi najpierw wydaje się zupełnie zbędny, a potem nawet niebezpieczny, bo przecież łatwo od gorliwości odpaść.
W głębi serca jednak nikt nie jest lepszy od reszty ludzi, bo nie ma człowieka wolnego od zazdrości, pychy, chciwości czy pożądania. Nasiona zła posiane są w każdym sercu i w każdym kiełkują. Jedyna różnica polega na tym, że niektórzy wcześniej je dostrzegają i potrafią je wyplenić: tym jest właśnie gorliwość. Jeśli jednak ktoś nosi w sobie poczucie bycia lepszym od innych, będzie zmuszony udawać wobec siebie i innych, że nasion zła w nim nie ma: a to już jest obłudą.
Jezus swoim uczniom wskazuje inną drogę: nawet jeśli na skutek naszego gorliwego zaangażowania w sprawy Boże jest w nas więcej dobra niż w innych ludziach, trzeba to uznać za dzieło Boga, a nie nasze. To Bóg buduje w nas coś, co nie jest tak naprawdę z nas. W ten sposób gorliwość nas zmienia na lepsze bez oddzielania nas od grzeszników. Idąc w stronę raju nie przestajemy być towarzyszami i przyjaciółmi grzeszników. Nie jesteśmy od nich lepsi. W jakiś tajemniczy sposób Bóg zdziałał w nas coś, czego jeszcze nie zdziałał w nich.
