Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odnaleźli jego grób dopiero po upływie 70 lat

Halina Gajda
Halina Gajda
Dopełniła się wola babci i ojca, którzy przez dziesiątki lat szukali zaginionego syna i brata. Po siedemdziesięciu latach od śmierci Franciszka Bary ps. Sęp jego dotychczas bezimienny grób doczekał się inskrypcji.

Wreszcie rodzina mogła zapalić znicz i pomodlić się przy mogile.

Babcia Agata do końca wypatrywała syna
Oczy Krystyny Kozioł, łużnianki, wypełniają się łzami, gdy przegląda stos dokumentów - jedne z IPN, inne od historyków, trochę wycinków prasowych, kilka e-maili od różnych instytucji.
- Nie przeżywałabym tego tak, gdyby nie obraz babci Agaty, który wciąż stoi mi przed oczami. U schyłku życia, siadała na niewielkim stołeczku na rogu domu i wpatrywała się w dal - opowiada. - Jakby miała nadzieję, że któregoś dnia na drodze zobaczy mężczyznę, w którym rozpozna zaginionego syna Franciszka - dodaje pani Krystyna.

Przez lata o chłopaku nie było wiadomo zbyt wiele. Urodzony w lutym 1921 roku, mieszkał z rodziną w Szalowej. Był ponoć żywym srebrem, takim, co ma wiecznie wiatr we włosach. Nie, nie był hulaką. Raczej głodnym wrażeń nastolatkiem, który umiejętnie łączył domowe obowiązki z ciekawością świata. Swojej odpowiedzialności nieraz dawał świadectwo - przez kolegę, kurierskimi szlakami sprowadził do Polski Józefa Szewczyka, łużnianina, którego okupant wywiózł na roboty do Austrii. Skąd znał odpowiednich ludzi? To nie były przecież powszechne informacje, wręcz groziła za nie pewna śmierć.
- Możemy się tylko domyślać, że podczas któregoś ze swoich wypadów spotkał się z partyzantami - opowiada pani Krystyna. - Pracował w warsztatach kolejowych w Nowym Sączu, później, gdy zorganizowany został ruch oporu, podjął czynną walkę. Wtedy też przybrał pseudonim Sęp - dodaje.

Szybko naraził się niemieckim żołnierzom. Ci, niejako w odwecie, podpalili jego rodzinny dom. Całe gospodarstwo spłonęło niemal doszczętnie.
- Babcia opowiadała, że po pożarze rodzina długo tułała się po ludziach. Już po wojnie mieszkańcy Szalowej wybudowali jej dom, wykorzystując, co można było wydobyć z pogorzeliska. Dołożyli też swoje pieniądze na resztę potrzebnych materiałów - wspomina pani Krystyna.

Franciszek najpewniej nie miał pojęcia, co dzieje się w jego rodzinnym domu. Choć równie prawdopodobne jest, że zdawał sobie doskonale z tego sprawę i właśnie dlatego nie próbował skontaktować się z bliskimi, by nie narażać ich na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Wiadomo natomiast, że w czerwcu 1944 roku brał udział w akcji odbicia pojmanych partyzantów z rąk Niemców. Gdy w styczniu 1945 roku oddziały AK zostały rozwiązane, Franciszek Bara musiał uciekać, jak najdalej od domu, by się ukryć. Po Sępie wszelki ślad zaginął.

Nikt nic nie widział, nikt nic nie wie, nie zna
Wspomnienie zaginionego wujka co jakiś czas wracało - babcia Agata słabła tak samo, jak jej nadzieja, że za życia zobaczy jeszcze starszego syna.
- Mój tato, Jan, pisał do Polskiego Czerwonego Krzyża. Próbował przez nich znaleźć jakikolwiek ślad brata - opowiada dalej pani Krystyna.

Odpowiedź przyszła szybko - nie wiemy, nie znamy, nie ma śladów w żadnych archiwach. Nazwisko Bara nie pojawiało się w żadnych dokumentach. Nadzieje rodziny na nowo podsycił Instytut Pamięci Narodowej. Wszak zewsząd słychać było o jego nieprzebranych zasobach dokumentalnych. Rodzina uznała, że każda prawda będzie lepsza niż niepewność. - Tato przez całe życie wspominał brata jako bohatera. Był od niego o dekadę młodszy, więc już od dziecka Franciszek jawił mu się jako ktoś niezwykły - snuje opowieść.

Pani Krystyna napisała więc do Instytutu. Podała wszystkie dane, które znała o wujku. Nie było ich wiele, ale liczyła, że nawet te strzępy pozwolą na ustalenie jakichkolwiek faktów. Był październik 2015 roku. Sprawą zajął się Marcin Kasprzycki z krakowskiego oddziału IPN. Już z jednego z pierwszych listów dowiedziała się, że wujek uciekł do miejscowości Zemsz, dzisiaj Lubsko, i tam działał jako Edward Zygadło. Pozostał natomiast przy pseudonimie Sęp. Towarzyszył mu inny gorliczanin, który potem został skazany na karę śmierci, ostatecznie zamienioną na dziesięć lat więzienia. Krakowski historyk poinformował również, że poprosił poznański oddział IPN o przeszukanie tamtejszej bazy dokumentów - czy nie ma śladów, co stało się z Barą alias Zygadło. Zastrzegł jednak, że nie ma pewności, że poszukiwany został w tym rejonie kraju.
W listopadzie 2015 roku prokurator Waldemar Szwiec poinformował panią Krystynę, że poza ustalonymi już faktami - działalnością pod nowym nazwiskiem i aresztowaniem drugiego z gorliczan - nie wiadomo, jak potoczyły się losy Franciszka Bary. Światełko, które przez chwilę widziała w tunelu, zgasło. Na ponad rok.

Ratunek w... komisji wyborczej
Kilka tygodni temu zadzwonił do mnie Wiesław Dusza, sekretarz gminy. Nie wnikając w szczegóły, zaprosił do siebie - opowiada dalej. Okazało się, że do urzędu przyszedł e-mail od dr. Władysława Mochockiego ze Stowarzyszenia Pamięci Wyklętych w Lubsku.

Wiadomość była prośbą do mieszkańców Szalowej, by poszperali w pamięci i domowych archiwach. Stowarzyszenie szukało bowiem kontaktu z rodziną Edwarda Bary, żołnierza I Pułku Strzelców Podhalańskich AK w nowosądeckiem. Nadawca napisał również, że ów Edward Bara został pochowany na cmentarzu w Lubsku pod przybranym nazwiskiem Zygadło. - Okazało się, że od wielu miesięcy szukał rodziny wujka, ale wszystkie wcześniejsze tropy okazywały się fałszywe.
Traf chciał, że podczas ostatnich wyborów parlamentarnych, w jednej z komisji wyborczych siedziała bratanica pani Krystyny o nazwisku Bara. Władysław Mochocki, chyba wiedziony jakimś szóstym zmysłem, wrzucił w internetową wyszukiwarkę dwa słowa „Bara, Szalowa”. Tak trafił na listę komisji wyborczej. Poszedł tym tropem, wysłał wspomnianego e-maila.

Zabił Sępa, by ratować własną skórę
Historyczne puzzle zaczęły układać się w całość. Krystyna skontaktowała się z Mochockim. Szybko doszli do wniosku, że nie ma mowy o pomyłce i na pewno chodzi o Franciszka Barę, a zamieszanie z imieniem wujka było następstwem bałaganu w archiwach historycznych. Komuś po prostu pomyliło się przybrane imię i nazwisko z tym prawdziwym. Tak zostało na lata, nikt też nie dociekał szczegółów. Wtedy też wyszła na jaw cała historia, która mogłaby być kanwą filmu sensacyjnego.
Otóż w Lubsku (Zemszu) działała grupa konspiracyjna dowodzona właśnie przez Sępa. Zajmowali się drukowaniem i kolportowaniem ulotek, które miały demaskować prawdziwe oblicze komunistycznej władzy.
- Dowiedziałam się, że w styczniu 1946 roku na tamtejszym posterunku policji doszło do nietypowego zabójstwa - milicjant postrzelił śmiertelnie funkcjonariusza urzędu bezpieczeństwa. Był to tragiczny wypadek, broń wystrzeliła przypadkowo - opowiada.

Historia, wydawałoby się poboczna, jest swoistym gwoździem, który scala wszystkie fakty. Ów morderca, wiedząc, że za zabicie ubeka, nawet w tragicznym zbiegu okoliczności, dostanie kulkę w głowę - zaczął się ukrywać. Jak się okazało, dołączył do Bary. Nie bez przyczyny - wiedział, że ten jest poszukiwany. Przekalkulował dokładnie swoją decyzję.
- Zastrzelił wujka, ciało ukrył w lesie pod gałęziami - wspomina cicho pani Krystyna. - O tym, co zrobił, szybko doniósł milicji, licząc, że zabijając poszukiwanego „wroga ludu”, uratuje własną skórę - dodaje.

I tak się rzeczywiście stało - dostał wprawdzie wyrok, ale nie śmierci, tylko więzienia. Wyszedł po kilku latach.
- Plotka niesie, że sumienie nie dawało mu spokoju. Ponoć popełnił samobójstwo - mówi cicho.

Aleksandra: pochowajcie mnie razem z nim
Zygadłę pochowali na miejscowym cmentarzu. W bezimiennym grobie. Przez dziesiątki lat pilnowała go i pielęgnowała Aleksandra Kolago. Paliła znicze, przynosiła kwiaty. Mówiła: tu leży mój narzeczony. Nigdy nie wyszła za mąż. Starość spędziła w domu pomocy społecznej. Tu przed śmiercią, pod koniec sierpnia tego roku, wyjawiła, że ów narzeczony to tak naprawdę jej dowódca. Czy był tylko dowódcą, czy może była w nim młodzieńczo zakochana - tego nie wiemy. Mieli przecież po dwadzieścia kilka lat, wszystko mogło się między nimi zdarzyć. - Wiemy, że nigdy formalnie nie założył rodziny, przynajmniej nie ma na to śladu w dokumentach - wyjaśnia pani Krystyna.

Od tej chwili wszystko potoczyło się już błyskawicznie. Stowarzyszenie Pamięci Wyklętych, działające w Lubsku, zaprosiło gorliczan na uroczystości 1 listopada. Cmentarne Misterium Światła i Pamięci zwieńczyło tym samym doczesny żywot żołnierza wyklętego.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska