Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Okiem Jerzego Stuhra. Co potrafi pokazać kino

Jerzy Stuhr
fot. Artur Rawicz
Nowa władza marzy, że Hollywood zrealizuje nam widowiskowe filmy oparte na naszej historii. Pewnie to miał być żart. Ale jak to jest z filmami historycznymi? Czy muszą tonąć w sztuczkach i opowiastkach, by stać się ważne i zrozumiałe?

Rzeczywiście, bywają takie filmy, które każdy tzw. wielki temat owijają w nadmierną fabułę. Zobaczyłem to niedawno na festiwalu w Tallinie, gdzie nawet filmy o fali imigrantów, programowo zatopione były w różne sentymentalne lub brutalne opowiastki. Zupełnie jakby się filmowcy bali, że sam temat nie jest tak nośny i trzeba go ubrać w jakąś historyjkę.

Ale nagrody odbierają zupełnie inne filmy! Te, które potrafi się zrobić samemu, dostrzegając siłę przeszłości, jej przesłanie i naukę, zwłaszcza gdy zna się jej dzisiejsze konsekwencje.

Główną nagrodę dostał koreański film „Tron”, reżysera Lee Joon-ika. Nie sposób było go nie nagrodzić, bo było to tak widowiskowe, takie przepyszne obrazowo, że nie można było tego nie zauważyć.

W XVII w. zbuntował się książę, delfin, przeciwko królowi. I ten król, ojciec, kazał go złapać, zamknąć w skrzyni i postawić ją na dziedzińcu swojego pałacu, żeby tam skonał. Węże mu tam wrzucali.

Jak na to patrzysz, to trochę rozumiesz Koreę. Bo widzisz, że to „azjatyckie okrucieństwo” wzięło się nie z komuny, ale ono bardzo głęboko tkwi w kulturze, w tradycji, w mentalności tej kultury. I jak robi to człowiek stamtąd, to wierzysz każdemu jego obrazowi. Ojciec zaczął płakać dopiero wtedy, gdy syn skonał w skrzyni. Ale dziwne, a dla nas egzotyczne jest to, przeciwko czemu ten syn się zbuntował? Był tam taki zwyczaj, że gdy matka kończyła 60 lat, to zostawała królową. Oczywiście król rządził dalej, ale ona zostawała królową, sadzano ją na tronie, znoszono jej kwiaty, jedzenie, była czczona, niczym „żywy Budda”. I przeciw temu się syn zbuntował.

Ten film niósł więc jakieś przesłanie kulturowe, przy nieprawdopodobnej sile wizualnej. Niósł też atrakcyjność egzotyki, a egzotyka służy tematom historycznym. Tak jak niegdyś zachwycała nas w klasycznych filmach japońskich.

Służy tematom historycznym także wszelka literacka analogia, która zyskuje nawet w pewnym momencie siłę archetypu. Tak było w łotewsko-estońsko-polskim filmie, łotewskiej reżyserki Laili Pakalniny, w którym nagrodę za zdjęcia dostał nasz Wojciech Staroń, a jedną z głównych ról grał Wiktor Zborowski. Film nazywał się „Świt” i właściwie kojarzył się z dawną, radziecka opowieścią o… Pawce Morozowie. W roli znaczącej też był chłopiec, który doniósł na ojca do władzy i został przez rodzinę za to zabity. Ale dokładnie - była to opowieść o szaleństwie ludzi. Rozgrywała się w latach rewolucji, w 1917, 1918, 1919 roku.

Ludzie szaleli, manifestowali, a obok nich mali pionierzy w białych koszulach i czerwonych krawatach przeganiani byli od manifestacji, do manifestacji. Kompletnie wybici z jakiegokolwiek rytmu życia, z kodeksu moralnego, z zasad. Ojciec głównego z chłopców, niby tego Pawki Morozowa, był degeneratem, pijakiem, katującym tego syna, ale był też wielkim przeciwnikiem sytuacji politycznej, która się dzieje. I syn na niego doniósł, jak Pawka na swojego ojca. I podobnie jak tam rodzina - tu sam ojciec zabija swojego syna-donosiciela. Ale, jak te dzieci miały się w tym wszystkim uchować. Wielkie to oskarżenie czasów rewolucji. Staroń zrobił zdjęcia czarno-białe, które dokładnie oddają to szaleństwo, kamera ze wszystkich stron atakuje. Włoski operator, który był ze mną w jury, powiedział, że nasz operator zdominował reżysera. Nawet uważał to za wadę. Ale przewalczyliśmy Staronia na nagrodę, bo przecież zdjęciami właśnie oddawał szaleństwo czasów.

Tematy historyczne są różne, o czym wiemy nie od dziś. Ale niekoniecznie musi się liczyć wyłącznie wystawna forma komercyjna, aby zainteresować odbiorcę. Mamy za sobą doświadczenie bardzo wielu lat istnienia naszego kina, w którym właśnie tematy historyczne sprawdzały się najlepiej. Ale każdy z nich miał swoją własną formę, zależną tylko od osobistego zaangażowania twórcy i od jego własnego talentu i stylu. Pewnie tak powinno pozostać. Bo nikt tak jak my sami nie potrafi odtworzyć naszych historycznych uwarunkowań, kompleksów, naszego dobra i naszego zła, które nieśli z sobą nasi przodkowie i które my też niesiemy. Dziedziczymy - i niesiemy. Potrzebny jest tylko pomysł, odwaga i świadomość, że przeszłość jest nauką na teraz i na przyszłość. Czy Hollywood potrafi nam to zapewnić? Przecież nie!

Notowała: Maria Malatyńska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska