Wygląda świetnie. Publiczność reaguje gorąco, niektórzy nie mogą uwierzyć, że ten nieskończenie aktualny problem został opisany 107 lat temu, kiedy Zapolska stworzyła swój dramat. Bilety wykupione do końca czerwca - a niedługo zaczniemy jeździć z tym przedstawieniem. Już mamy całą "mapę teatralną" zapełnioną, nawet do Ameryki jedziemy. Do Krakowa przyjedziemy 9 czerwca. Czego więcej oczekiwać?
A jednak "coś więcej" jest także. Jak zwykle przy okazji kolejnego filmu czy inscenizacji teatralnej, tu także jestem posądzany o dydaktyzm. Przez krytyków, nie przez widzów. Zdaję sobie sprawę, że trudna, bo zbyt cienka jest granica między "przesłaniem" a "dydaktyką". Ale staram się, by przesłanie było, bo nie wstydzę się powiedzieć, co myślę. A jak powiem mocniej, to się to natychmiast kojarzy z dydaktyką. Może rzeczywiście te granice są płynne?
Czy nie dzieje się tak dlatego, że żyjemy w świecie, w którym, w dziedzinie ocen "wszystko" się zatarło? W dobrym tonie jest zmierzać raczej w stronę cynizmu, wykpienia, niż pokazania po sobie, że coś mogło człowieka wzruszyć, przejąć.Pilnuję się, aby jasno pokazać, jak myślę. I nie można np. stawiać zarzutu, że nie ma sensu robić sztuki, bo wszyscy wiedzą, iż np. przy rozwodach dzieci są ofiarami i one najbardziej cierpią.
No, dobrze, ale jeśli wszyscy o tym wiedzą, a przecież nie chcą cierpienia dzieci, to może nie powinni się rozwodzić? A rozwodzą się, czyli przedkładają swoje dobro nad cierpienie dzieci. Może dlatego, że wszyscy o tym wiedzą - to trzeba to pokazać?
Pamiętam, jak Andrzej Wajda mawiał, że o AK w latach pięćdziesiątych wszyscy wszystko wiedzieli, tylko ktoś to pierwszy musiał pokazać. Ja to zdanie sobie zapamiętałem, jak credo na całe życie. Tak, wiedzą, ale trzeba pokazać...
Wspomnijmy "Wodzireja". Przecież o korupcji wszyscy wiedzieli, o niemoralnym karierowiczostwie także. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych wszyscy wiedzieli, że ekipa Gierka upaprała się w takie rzeczy - tylko ktoś to musiał pierwszy to pokazać.
Idę za tą myślą. I jak na końcu wychodzę przed widownię i mówię "jaka tragedia? Żadna tragedia się nie stała. W błoto poszło dwoje, trzecie nie uniknie strat, a to czwarte"… i pokazuję na scenę, gdzie w głębi siedzi dziewczynka przy stole, całkiem sama. I widzę, jak w ludziach zamiera uśmiech. Ten efekt chciałem osiągnąć. Dydaktyka? Jeśli tak, to niech będzie! Zbyt poważny temat poruszam, by się po nim ślizgać.
Oczywiście, przy ocenie sztuki zawsze jest opozycja: nowatorstwo i oryginalność, czy temat? Jestem za tym drugim: pokazać jak patrzę na świat. A nowatorstwo? Wszyscy wszystko wiedzą np. o miłości. To dlaczego jest ona najpopularniejszym tematem sztuki? Czy powinna zniknąć? Cienka jest ta granica między przesłaniem i dydaktyką! Ja zawsze chcę pokazać przesłanie: jak w "Tygodniu z życia mężczyzny", kiedy w finale dziennikarka pyta mocno już skompromitowanego bohatera: To po co pan śpiewa? "Bo wtedy choć przez chwilę czuję się lepszy" - odpowiada. To był jedyny moment optymizmu w całym filmie. I jedyne przesłanie. Już się tego pewnie nie wyzbędę. A rozróżnienie jest proste: przesłanie - to znaczy chciałbym, żeby tak było. A dydaktyka: ma tak być. Tylko tyle.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+