https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

OKIEM Jerzego Stuhra Smakujmy rodzinne wspomnienia

Wysłuchała: Maria Malatyńska
fot. Marcin Makówka
Niedługo nabierze Pan dodatkowej "klasyczności", gdyż ma się ukazać książka z dziejów rodziny Stuhrów. Czy taka czyjaś wędrówka po Pańskiej rodzinie nie jest zbytnią ingerencją w prywatność?

Nie, dlaczego? Przecież rzecz dotyczy także dosyć odległej przeszłości, a to jest już niemal badanie historyczne. A jeśli chodzi o czas współczesny? On rzeczywiście rządzi się trochę innymi prawami.
Tu nawet można by zapytać, czy człowiek powinien być swoim archiwistą. Bo przecież nie ma takiej możliwości, żeby wszystko kompletować, zbierać, a jakby nawet już zebrać to co? Ocenić wartość takich zbiorów obiektywnie i bez sentymentu? To niemożliwe! Pozostaje więc świeżość własnych reakcji, które w tym przypadku trzeba komuś "sprzedać". W zakończeniu książki zostało nawet zaznaczone, że nigdy nie godziliśmy się z żoną na odkrywanie naszej prywatności, a i cała ta książka świadczy o tym, że ledwie uchyliliśmy jej rąbka.

Żeby Unia chciała korzystać z dziejów rodziny, to by wiedziała, że tylko z mieszaniny różnych kultur i tradycji powstają najciekawsi ludzie...

Zrobiliśmy to po to, aby w tym globalnym kryzysie rodzinnym pokazać, jak pewne wartości mutują się, transformują, a potem wpływają na nasze dzieci, wnuki i prawnuki. Moja rodzina jest
i tak w bardzo dobrej sytuacji, bo ma sporo materiałów na swój temat.

Czasem sytuacja nie jest tak luksusowa, gdy wojna, czy inne kataklizmy powodowały zniszczenie dokumentów. Nie można wtedy odtworzyć dziejów rodziny, gubi się gdzieś i zanika ta "nitka", która wiedzie przez kolejne pokolenia, wiążąc je i wyodrębniając. Tu się to udało. Pewnie też i dlatego,
że nas wszystkich spaja głównie Kraków. A poza tym mój ojciec miał taką niezwykłą i jedyną w naszej rodzinie cechę charakteru, jakby wiedział, że wszystko należy przygotowywać dla następców. Mój ojciec był bowiem tak dokładny i skrupulatny, że każdą karteczkę ze swojego życia zachowywał na zawsze. To wszystko przetrwało, posegregowane w pudełkach, opisane. Tylko czerpać z tego skarbu! Wszyscy więc, którzy szukaliśmy czegokolwiek na tematy rodzinne, zawsze mieliśmy wszelakie ułatwienia!

Gdy po śmierci ojca likwidowałem jego mieszkanie, musiałem więc każdy papierek przejrzeć, aby czegoś cennego nie zaprzepaścić. Trudno było wtedy nie spojrzeć na sprawę refleksyjnie. Nie pomyśleć choćby i o tym, że wszystko, absolutnie wszystko może się składać na naszą historię.
I osobistą, i ogólną.

Ciąg zdarzeń, zapisany nawet w tych małych karteczkach, może się złożyć na dużą całość. Niby nic odkrywczego, ale w kontakcie ze śladami tak małymi jak te kartki, nawet banalne konstatacje zyskują prawdziwe i duże potwierdzenie. Jeszcze czeka mnie porządkowanie biblioteki ojca, czyli nowa doza sentymentalnych wspomnień i kolejna możliwość rozmowy o życiu.

Patrząc zaś na dzieje mojej rodziny, zastanawiałem się także i nad tym, jakie mocne korzenie musiało mieć to dawne imperium, że tylu ludzi chciało tu przyjeżdżać! Znajdowało w naszym mieście swoje miejsce i mościło je sobie na tak długo! A była to przecież w pełni dobrowolna emigracja,
nie za chlebem. Tylko tu chcieli żyć! A płynęli zewsząd. Na przykład ze strony babci mamy, czyli
od strony Iglickich, przodkowie moi pochodzili z Węgier. Żeby Unia Europejska chciała z takiego doświadczenia korzystać, to by wiedziała, że tylko z mieszaniny różnych kultur i tradycji powstają najciekawsi ludzie... I takim żartem skończmy na dzisiaj!

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska