Jeśli pojawi się coś, co znowu trafi w czas? Często dzieje się przecież tak, że rzecz już istniejąca, napisana kiedyś, skojarzy się ze społecznym nastrojem… Tak było wtedy z „Emigrantami”. Dziś, niestety, nie ma już Mrożka, a co chwilę, w tym bardzo poważnym temacie znajdujemy coś, co tylko Mrożek mógłby artystycznie skomentować. Spójrzmy choćby tylko od naszej strony. Absurdalne w naszym kraju jest np. to, że gigantyczna kłótnia, czy przyjąć stu uchodźców, czy siedemdziesięciu, czy siedmiuset, czy siedem tysięcy - jest działaniem hipotetycznym. Bo nie ma u nas ani jednego uchodźcy i nikt nie chce się w naszym kraju zatrzymać. Więc o co my się właściwie kłócimy? Czy to nie jest „temat dla Mrożka”?
Wyobraźmy sobie taką sytuację, że oto mamy prawdziwego, jednego uchodźcę. Na początku był on wprawdzie w gigantycznej grupie, ale grupa nie spełniła wszystkich naszych warunków. Pokazujemy więc w takiej grupie cały proces informacji i drobiazgowego selekcjonowania i wreszcie jest taki, z całej masy wybrany… jeden, który wszystko ma jak należy: chrześcijanin, katolik, dom mu zburzono. Nazwisko mu sprawdziliśmy, powiązania zbadaliśmy. Nie jest terrorystą, robimy mu zdjęcie, przybijamy pieczątkę i otwieramy gościnne ramiona. A on na to: ale ja nie chcę. Ja chcę jechać do Niemiec. Ja nie chcę się tu zatrzymywać. I zaczyna się komedia: z naszej strony namawianie, kuszenie, warunki coraz lepsze, obiecanki coraz wyższe: „Ale przyjdźże pan, wszystko panu damy! Musimy pana mieć, to jest nasz punkt honoru, wszak musimy udowodnić Unii, że jednak jesteśmy otwarci na uchodźców! Itd. itp”.
Oczywiście, są teraz w Europie tak poważne problemy, że nie ma możliwości, żeby wszystko zamieniać na komedię. A z innej strony niż nasza i tak nie umiemy spojrzeć. Bardzo piękny czytałem nie tak dawno artykuł pani Róży Thun. Bardzo mi się pani Róża spodobała ze swoim ładem wewnętrznym i pewną literacką pomysłowością. Opisała jeden dzień brukselski. Przyjechała tam w przeddzień sesji, już rano. Najpierw dozorca, Arab - w domu, potem szofer w aucie. Arabowie byli przerażeni: co teraz z nami będzie? Sklepikarka, sprzątaczka w apartamencie - to wszystko są muzułmanie. Porządni, ciężko pracujący ludzie, którym ich współwyznawcy zrobili straszną krzywdę! Drobiazgowo opisała tragedię tych wszystkich ludzi i swoje współczucie dla nich. „Potem wieczorem wsiadłam w samolot - pisze - wzięłam do ręki gazetę i przeczytałam, że pani premier odmówiła przyjęcia uchodźców. A ja cały dzień byłam z uchodźcami”.
Bardzo to było piękne. Tylko trzeba się wznieść na pewien poziom. Żeby te rzeczy rozróżnić. I zauważyć. Nie tylko od własnego podwórka. Oczywiście, teraz jest nam trudniej, bo jeszcze się gdzieś snuje po Europie to nasze „europejskie nieporozumienie” wygłoszone oficjalnie w czasie pierwszej wizyty naszego rządu w Brukseli. Kłamstwo do dziś w Europie nie sprostowane, że my nie musimy przyjmować uchodźców, bo mamy już milion uchodźców z Ukrainy. Tylko że wysoki urzędnik z Ukrainy musiał temu zaprzeczyć i powiedzieć, jak sprawa wygląda. Że jest 950 tys. ludzi z Ukrainy w Polsce, ale oni tu pracują, nieraz od lat i za zezwoleniem polskich władz - a tylko jest dwóch Ukraińców, którzy poprosili w naszym kraju o azyl. To pewnie dlatego w Parlamencie Europejskim nie przejęli się ówczesnym rządowym raportem, myśląc, że mija się on z prawdą, jak oficjalne przemówienie. Trudno. Zawsze jesteśmy mądrzy po szkodzie.
A że literatura potrafi się kojarzyć? Taka już jej natura! Jak teraz grali „Króla Ubu”, można było to sprawdzić. Nie tylko w tym, że „rozdam ludziom sztabki złota, a potem podniosę podatki”. Ale że ten „groteskowy żart francuskiego gimnazjalisty”, napisany w 1888 roku, dzieje się „w Polsce, czyli nigdzie” i pokazuje kraj, w którym wciąż się coś kotłuje. Podejrzewam, że w mentalności ludzi z Zachodu ta „kotłowanina” to nasza natura.
NOTOWAŁA: Maria Malatyńska