- Minęło kilka dni od zakończenia sezonu hokejowego przez Unię Oświęcim. Czy ból związany z okolicznościami porażki w decydującym meczu w Nowym Targu 2:3 już minął?
- Ciężko się pogodzić z porażką, kiedy było się równorzędnym partnerem dla rywala, a decydujący gol dla górali padł w szczęśliwych okolicznościach. Taki jest jednak play-off. Nic jednak nie bierze się z przypadku. Po wyciągnięciu wyniku od 0:2 na 2:2 mieliśmy grać nawet czwórką z tyłu. Jeden błąd przy podejściu pod rywala i sezon dla nas się skończył.
- Jak na lidera zespołu przystało, okazał się Pan magiem, który odmienił oblicze Unii w meczach na własnym lodowisku. W pierwszym doprowadził Pan do dogrywki, na 55 s przed końcem, a w drugim zdobył zwycięskiego gola na 4:3.
- Oddałbym te gole komuś innemu, żeby móc grać dalej. Po dwóch porażkach w Nowym Targu mieliśmy świadomość, że dla górali najtrudniejszy do zrobienia może być ten ostatni krok. Ta zasada się potwierdziła. O ile jeszcze z pierwszej porażki w Oświęcimiu nie robili tragedii, bo byli przekonani, że następnego dnia nas ograją. To już przed piątym meczem widać było na ich twarzach złość. Myślę, że każdy z chłopców miał świadomość, że porażka w minimalnej liczbie meczów chwały nam nie przyniesie. Cały nasz play-off był dla nas powstaniem z kolan, nie tylko jako wynik całej rywalizacji, ale także w każdym meczu musieliśmy gonić rezultat. To ważne, jak się przegrywa. Przynajmniej spokojnie możemy spojrzeć w lustro, że zrobiliśmy wszystko co było w naszej mocy, aby wyeliminować teoretycznie silniejszego rywala.
- Czy w swojej karierze zdarzyło się panu kiedyś przegrać tak pechowo play-off.
- Dwa lata temu identyczny scenariusz przerobiłem w barwach Cracovii, kiedy - także w ćwierćfinale - potykaliśmy się z Unią. Po dwóch porażkach u siebie w Oświęcimiu wyrównaliśmy stan rywalizacji, by decydujące spotkanie przegrać w Krakowie. Myślałem, że to było moje ostatnie przykre doświadczenie. Okazuje się, że historia lubi się powtarzać.
- Myśli Pan, że łatwiej byłoby w ćwierćfinale, gdybyście wpadli na Jastrzębie, które w drugiej części sezonu miało wyraźny kryzys?
- Być może jedno luba dwa zwycięstwa więcej w „szóstce” pozwoliłby nam zakończyć fazę zasadniczą na 5. miejscu i - tym samym - wpaść na Jastrzębie. Jednak podczas walki o punkty mieliśmy różne mecze. Wobec naszej sytuacji organizacyjno-finansowej to rywale bardziej wybierali nas, niż my ich. Ten naszpikowany młodzieżą zespół, bo dla kilku chłopców ćwierćfinał był chrztem bojowym i wcześniej nie grali pod taką presją wyniku, pokazał, że potrafi walczyć jak równy z równym z mocniejszym rywalem. To jest nasz największy sukces. Naprawdę niewiele potrzeba, byśmy w przyszłości mogli zagrać o coś więcej.