https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Patrick The Pan: Kraków już dawno nie jest miastem artystów. A przynajmniej nie mojego pokroju

Paweł Gzyl
Patrick The Pan
Patrick The Pan Borys Borecki
Pod pseudonimem Patrick The Pan kryje się krakowski wokalista Piotr Madej. Do tej pory dorobił się czterech albumów z alternatywnym popem. Teraz ukazał się kolejny - „To nie najlepszy czas dla wrażliwych ludzi”. Rozmawialiśmy o nim z jego autorem.

- Powiedziałeś niedawno, że za sprawą swej poprzedniej płyty „Miło wszystko” sprzed 3 lat „narodziłeś się na nowo”. Co to oznacza?
- Czułem, że odkryłem siebie jako artystę na nowo. Wcześniej robiłem trochę bardziej skomplikowaną i może nieco bardziej dziwną muzykę. Na „Miło wszystko” postawiłem na prostotę, melodię i optymizm. To wszystko było wielkim eksperymentem, który się powiódł. To nie tylko moje odczucie – bo właśnie za tę płytę dostałem nagle po 9 latach działalności nominację do „Odkryć EMPiK-u”. Czyli nie tylko ja uznałem, że się urodziłem na nowo. (śmiech)

- Chciałeś wyjść dzięki „Miło wszystko” poza krąg alternatywy do szerszego odbiorcy. Udało się?
- Połowicznie. Nie uważam, że stałem się mainstreamowym artystą. Raczej nadal mi bliżej niż dalej do tej szufladki z alternatywą. Ale na pewno udało mi się poszerzyć zasięg swej twórczości.

- Postanowiłeś na nowym albumie kontynuować brzmienie „Miło wszystko”. To był naturalny krok?
- Na pewno wiedziałem, że w prostocie siła. Starałem się więc pisać w miarę proste piosenki i nośne refreny. Na pewno ta nowa płyta jest jednak mniej optymistyczna niż „Miło wszystko”. Ja nie umiem śpiewać nie o sobie. Dla mnie punktem wyjścia do napisania tekstu są zawsze własne przeżycia. I teraz ta fala optymizmu sprzed 3 lat ciut opadła. Sporo czasu poświęciłem w ostatnim czasie na szukanie odpowiedzi na fundamentalne pytania, które brzęczą mi w głowie. Kim jestem? Co powinienem, a co nie? Skąd się wziąłem? Jakie są moje ograniczenia? Dlatego ta nowa płyta jest bardziej autorefleksyjna. „Miło wszystko” było jeszcze trochę szczeniackie. Ta nowa płyta jest już dojrzała.

- W tych premierowych piosenkach ponownie łączysz gitarowe i elektroniczne brzmienia. Co ci się podoba w takim zestawieniu?
- Dla mnie to naturalna forma ekspresji. Od zawsze cenię sobie w muzyce wyczuwalność człowieka. Nie lubię muzyki stricte komputerowej, bo trudno w niej usłyszeć ten organiczny element. Lubię, kiedy szumi gitarowy piec, kiedy brzęczy struna, kiedy pianino trochę nie stroi albo skrzypi. Wszystkie te niedoskonałości, usuwane w muzyce popularnej, to dla mnie brud, w którym jest potężna szlachetność. I to on definiuje moje brzmienie. Nie zamykam się na elektronikę i wplatam ją w swój świat. Fundamentem zawsze jednak będzie jakiś żywy instrument, jak pianino i gitara.

- Jest też nowość: w „Nikt mnie tak nie zdradził, jak to miasto” po raz pierwszy śpiewasz przez auto-tune. Skąd ten pomysł?
- Jako producent, wykorzystywałem auto-tune już wcześniej. I w końcu chciałem dać mu szansę zaistnienia w mojej własnej muzyce. Ta piosenka miała być od początku eksperymentem. I pomyślałem czemu by jej nie zrobić w taki właśnie sposób. Spodobało mi się to, bo śpiewanie z auto-tunem jest bardzo przyjemne. Chciałem w ten sposób pokazać, że to narzędzie, które nie jest tylko zarezerwowane dla nieumiejących śpiewać raperów.

- Ujmująco brzmią kobiece głosy w piosenkach z płyty. Kto za nimi stoi?
- To są moje serdeczne przyjaciółki z zespołu Dawida Podsiadły – Aga Bigaj i Julka Kulpa. Czułem, że chcę na tej płycie mieć mieszane chórki i uznałem, że one się tutaj świetnie sprawdzą. A że prywatnie bardzo się lubimy, ta propozycja wynikła bardzo naturalnie. Podobnie przebiegło też samo nagranie. Trzasnęliśmy je w kilka godzin po naszych próbach w Warszawie. Poszło tak dobrze, że Aga stała się obecnie członkiem mojego koncertowego zespołu i będzie mi towarzyszyć też na scenie.

- Dużo produkujesz muzyki dla innych artystów. To ma wpływ na twoje własne piosenki?
- Oczywiście. Nie będę teraz umiał wskazać co i od kogo się nauczyłem, ale praca nad muzyką innych artystów jest dla mnie bardzo edukacyjna. Każdy przynosi coś innego: inne doświadczenia, inne pomysły, inną perspektywę. Podczas każdego spotkania uczę się od kogoś tyle samo, co ktoś ode mnie.

- Nie myślałeś, żeby do produkcji własnych piosenek zaangażować kogoś innego?
- Pewnie, że tak. Ale ta decyzja jest piekielnie trudna. Jest to jakaś forma oddania kontroli komuś z zewnątrz. Jak na razie uczę się tego cały czas. Ten moment kiedyś więc na pewno przyjdzie, ale jeszcze nie teraz.

- Masz już kogoś na widoku?
- Bardzo popularny stał się teraz młody producent Lessman i podoba mi się to, co on robi. Produkował ostatnio popowego wokalistę Ignacego, czego efektem są rzeczy w stylu Jamesa Blake’a. To świetnie brzmiące utwory. Nie bałbym się też z grubej rury pójść do jakiegoś wielkiego producenta – choćby do Kuby Galińskiego, który jest moim kolegą z zespołu Dawida Podsiadło. Na razie jednak się cykam. (śmiech)

- Jeśli chodzi o teksty, po optymistycznym tonie „Miło wszystko” właściwie nie ma na nowej płycie śladu. Co się stało?
- To nie jest tak, że coś się konkretnie wydarzyło. Zawsze bliżej mi było do cięższych tekstów. Mam jakąś wewnętrzną blokadę przed śpiewaniem wesołych piosenek. Zawsze inspirowała mnie w muzyce melancholia. Mówi się przecież, że artysta głodny, to artysta płodny. Śpiewanie o tym, że jest coś nie tak, pozwala utożsamiać się z tym ludziom, którzy myślą, że są w swych problemach samotni. Wysyłam w ten sposób w świat sygnał: „Hej, w mojej bańce jest podobnie jak w twojej. Nie jesteś sam!”.

- W tekstach przyglądasz się najczęściej prozaicznym sytuacjom z codziennego życia. Co cię w nich fascynuje?
- Po prostu rozglądam się dokoła i kiedy piszę piosenkę, wierzę, że w takich prozaicznych sytuacjach jest zawarta jakaś informacja, którą można zdefiniować rzeczywistość. Podoba mi się takie songwriterstwo oparte na szczegółach. Kiedy w naszym życiu dzieją się duże rzeczy – dobre lub złe – to wiadomo, że odciskują piętno w naszej pamięci. Ale przecież większość życia nas, zwykłych ludzi, to są codzienne chwile, które są bardzo powtarzalne. W tej repetycji można się doszukać monotonii, ale dlaczego by nie poszukać w niej również piękna? Budzisz się i widzisz jak słońce podświetla ładnie kwiat monstery – jeśli nauczymy się w tym dostrzegać jakiś urok, to nasze życie stanie się barwniejsze. Wychodzisz z psem na spacer i dostrzegasz jaką mamy w tym roku wyjątkowo piękną jesień. W codzienności jest wiele takich niezwykłych chwil, trzeba się je tylko nauczyć zauważać.

- Z tego, co śpiewasz, wynika że miłość jest remedium na wszystkie bolączki tego świata. To dlatego, że jesteś szczęśliwym małżonkiem?
- Tak. Jestem szczęśliwym małżonkiem i bardzo lubię tę rolę. To, że mam żonę, z którą się bardzo kochamy i wspieramy, pozwala mi właśnie tak patrzeć na życie: że fajerwerki mogą być w zwykłym uśmiechu drugiej osoby.

- Powiedziałeś kiedyś: „Kocham Kraków tak samo mocno, jak go nienawidzę”. Śpiewasz o tym w piosence „Nikt mnie tak nie zdradził, jak to miasto”. O co chodzi?
- To bardzo złożone. Kraków nie pozwala mi się czuć dobrze – choćby przez okropne powietrze, korki, w których się długo stoi czy to, że bilety są droższe niż w Warszawie, a nie zarabia się tu jak w stolicy. Oczywiście mówię to z przymrużeniem oka. Tak naprawdę czasem czuję, że moja kariera bardziej ruszyłaby mi w Warszawie, bo Kraków już dawno nie jest miastem artystów. A przynajmniej nie mojego pokroju. Dlatego często zadaję sobie pytanie, czy nie popełniłem błędu, nie wyjeżdżając stąd. Ale z drugiej strony mieszkam tu od urodzenia i czuję sentyment, który każe mi tutaj zostać. I kiedy jadę to Warszawy, to tęsknię za Krakowem.

- Tytuły twoich nowych piosenek są zabawnie długie. Skąd taki pomysł?
- Od paru lat chodziło mi coś takiego po głowie. I teraz poczułem, że to dobry moment. Teraz wydaję sam swoją płytę i nikt mi w wytwórni nie powie: „Hej, to zły pomysł, bo radiowcy nie zapamiętają tych tytułów!”. Jasne – ja też się czasem mylę, mówiąc te tytuły, ale każdy o to pyta i każdy to zapamiętuje. Uważam więc, że to sukces. Poza tym, taki tytuł jest też nośnikiem informacji i dopełnia znaczenie piosenki czy poszerza jej kontekst.

- A skąd pomysł na tytuł płyty, rodem z filmu braci Cohen: „To nie najlepszy czas dla wrażliwych ludzi”?
- To stało się bardzo spontanicznie. Płyta była już właściwie gotowa, a ja dalej nie miałem tytułu. Zacząłem wręcz panicznie przegrzebywać swoje notatki, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. I znalazłem takie zdanie. Docelowo kiedyś to miało być gdzieś zaśpiewane w jakiejś piosence, ale tak się nie stało. Poczułem więc, że ta fraza fajnie skleja te wszystkie piosenki w jedną całość. Dlaczego by więc nie zrobić z niej tytułu?

- Wspomniałeś, że po raz pierwszy sam wydajesz swoją płytę. Co cię do tego skłoniło?
- Wszystkie moje wcześniejsze kontrakty pokończyły się, a ja niespecjalnie paliłem się do podpisania nowego. Czułem, że zbliżam się do miejsca, w którym będę sam chciał wydawać muzykę. W sumie jestem już w dużym stopniu samodzielny: sam tworzę, nagrywam, produkuję i miksuję muzykę. Stąd po 11 latach w branży, wiem jak to się robi, żeby wydać płytę. Czułem, że jestem w stanie to zrobić – i to zrobiłem. Nie miałem już siły na jeżdżenie do Warszawy i wpraszanie się na zasadzie: „Hej, wydacie mnie?”. Do tego jestem niecierpliwy i jak chcę teraz wydać muzykę, to robię to teraz. A w wytwórni musiałbym czekać na swój termin, bo przecież jest w niej wielu różnych artystów i trzeba to jakoś pożenić.

- Przed tobą trasa koncertowa – w tym występ 21 listopada w Poczcie Głównej w Krakowie. Po raz pierwszy będziesz tylko z mikrofonem na scenie. Stresujesz się?
- Przeciwnie: jestem tym bardzo podekscytowany. To decyzja, którą stanowczo za późno podjąłem. Dla kogoś z zewnątrz to mała zmiana, ale dla mnie – wielka. Puszczam w ten sposób trochę tę kontrolę, którą chcę mieć nad wszystkim. Oddaję pewną robotę komuś, kto zrobi ją lepiej. A ja dzięki temu będę miał więcej przestrzeni na ekspresję i wolność na scenie. Może się trochę napatrzyłem na mojego pracodawcę – Dawida Podsiadło? Odczuwałem potrzebę jakichś zmian, byłem znużony robieniem na scenie tego samego od lat. Dlatego postawiłem na taką zmianę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska