Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Fijas o lotach w dawnych czasach: Fruwało się 12 metrów nad ziemią

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Zakopane, lata 80-te ubiegłego wieku. Piotr Fijas udziela lekcji młodemu adeptowi narciarstwa
Zakopane, lata 80-te ubiegłego wieku. Piotr Fijas udziela lekcji młodemu adeptowi narciarstwa Wacław Klag
W czwartek w Oberstdorfie zaczynają się - od kwalifikacji - mistrzostwa świata w lotach narciarskich. - Polacy? Będzie dobrze. Kamil Stoch jest wśród faworytów, Stefana Hulę wziąłbym do drużyny - mówi Piotr Fijas, były rekordzista świata w długości skoku i brązowy medalista MŚ (1979 rok).

Jest Pan zdziwiony, że mimo długiego okresu prosperity w polskich skokach, na liście medalistów mistrzostw świata w lotach narciarskich wciąż jest Pan jedynym Polakiem?
Nie wiem, czy zdziwiony to odpowiednie słowo, ale na pewno - po tylu sukcesach, medalach igrzysk i mistrzostw świata, Pucharach Świata - wypadałoby w końcu również na tej imprezie coś zdobyć. No, ale łatwo się mówi.

A dlaczego tak trudno to zrobić? Adamowi Małyszowi się nie udało, Kamilowi Stochowi - na razie - też. Obaj to przecież wybitni sportowcy, z zacięciem do lotów.
Adam był bardzo blisko, w Planicy przegrał podium o włos (o 0,4 pkt w 2010 roku - red.). Loty są jednak specyficzną konkurencją. Jeszcze większą rolę niż zazwyczaj grają warunki, wiatr. Coś, co na zwyczajnych skoczniach nie ma większego wpływu na skok zawodnika, na „mamucie” może oznaczać 10-15 metrów straty lub zysku. Jeżeli jeden zawodnik ma wiatr 0,2 z przodu, a drugi 0,1 z tyłu, to różnica jest ogromna. Wszystko musi się poskładać, żeby udało się wygrać czy zdobyć medal. Poza tym zmienia się nieco układ sił. O podium walczą nie tylko zawodnicy z aktualnej czołówki Pucharu Świata, do rywalizacji dochodzą też inni zawodnicy.

Właśnie, skąd to się bierze, że zaczynają się loty i nagle budzą się Norwegowie czy Słoweńcy? To wynika ze specyfiki ich treningu?
Ogólnie można tak powiedzieć, choć reguły nie ma. Zawodnicy, którzy najlepiej czują się na skoczniach do lotów mają trochę inną technikę. Na mniejszych skoczniach jest im trudniej - to znaczy skaczą przyzwoicie, ale do topu troszkę im brakuje. Takim przypadkiem był Słoweniec Kranjec czy teraz niektórzy Norwegowie jak Stjernen czy Fannemel. Oni skaczą trochę inaczej - tłumacząc to najprościej jak się da - bardziej do przodu, mają nieco inny kąt wybicia. W efekcie są inaczej ułożeni w locie i potrafią to wykorzystać.

Norweska szkoła latania?
Takie mają nawyki, na pewno nie przygotowują się specjalnie z myślą o lotach. W sezonie takich konkursów jest raptem kilka, nie miałoby to sensu.

Co wiemy po Pucharze Świata i jednym konkursie w Bad Mitterndorf? Stoch jest wśród faworytów, czy jednak jego szanse należy szacować ostrożniej?
Mimo tego, że ten konkurs ewidentnie nam nie wyszedł, to nie ma powodu do zmartwień. Kamila na pewno trzeba uznawać za kandydata do podium. Ciągle jest w świetnej dyspozycji, a zawody w Austrii? To był dla niego trudny moment. Turniej Czterech Skoczni musiał być dla niego naprawdę wielkim wysiłkiem, to tylko tak w telewizji wyglądało, że wygranie wszystkich konkursów przyszło mu łatwo. Zrobił wielką rzecz, ale przez kilka dni nie zdążył dojść do siebie. Teraz jest już nowy tydzień, będzie lepiej.

Pan ze skoczni im. Heiniego Klopfera w Oberstdorfie, choć to oczywiście był wtedy zupełnie innych obiekt, ma dobre wspomnienia. Na MŚ w lotach w 1988 roku zajął Pan siódme miejsce.
Mimo wszystko średnio lubiłem tę skocznię. Najlepiej skakało mi się w Planicy. Tam, gdzie zdobyłem medal i pobiłem rekord świata w długości skoku (194 m, utrzymał się przez siedem lat - red.). Chociaż wszystko zawsze zależy od dyspozycji. Gdy nie masz formy, to nie skoczysz daleko nawet na ulubionej skoczni.

Skoki to sport ekstremalny, ale 30-40 lat temu musiało być, na „mamutach” zwłaszcza, jeszcze ekstremalniej.
(śmiech) Na pewno było trochę trudniej. W tej chwili skacze się bezpieczniej. Styl V, inny sprzęt, zmienione profile skoczni, dzięki czemu nie ma takiego wysokiego lotu. Kiedyś w najwyższym punkcie leciało się 10-12 metrów nad zeskokiem. Teraz takich wysokości w przelocie nie ma, frunie się bliżej zeskoku. A co za tym idzie, do lądowania podchodzi się płynniej i z niższej wysokości, my, można powiedzieć, spadaliśmy na dół. Trudniej było ustać przy lądowaniu.

Współczesny skoczek mógłby się wystraszyć takiej skoczni sprzed 40 lat?
Nie, myślę, że dałby radę skoczyć. Tym bardziej na tym sprzęcie, który jest teraz do dyspozycji. Bez wątpienia prędkości na progu byłyby dużo niższe. My skakaliśmy na prędkościach w granicach 108-110 km na godzinę, a nawet wyższych. Teraz na nowych rozbiegach skoczkowie osiągają 100 km/h, a na tych starych podejrzewam, że osiągaliby 95. Oni nie potrzebują takiego rozpędu, styl V powoduje, że łatwiej utrzymują się w powietrzu.

Wy chyba też byliście o wiele ciężsi?
O, zdecydowanie. Dziś zawodnicy są bardzo lekcy, schodzą z wagą do minimum. Dawniej na wagę też zwracano uwagę, ale nie do tego stopnia. Wiadomo, skoczków z wystającymi brzuchami nie było, ale nie schodziło się z kilogramami w dół. Dzisiaj zawodnicy wolą ważyć poniżej dopuszczalnego BMI i skakać na krótszych nartach, bo to jest korzystniejsze.

Pan ile ważył?
W granicach 73-74 kg, przy wzroście 186 cm. W tej chwili zawodnik mojego wzrostu waży w granicach 65-66 kg.

To wy byliście chłopy na schwał.
(śmiech) Byliśmy.

Lęk przy skokach na „mamutach” się pojawiał?
Bać się nie można. Respekt trzeba mieć, ale na takiej zasadzie, że jeżeli nie zrobię wszystkiego tak jak trzeba, to może wydarzyć się coś nieprzyjemnego. Człowiek koncentrował się na skoku, żeby nic się stało. Teraz też tak to zapewne wygląda. Strach nie jest dobry, bo paraliżuje, usztywnia, może „odciąć” nogi. A wtedy katastrofa gotowa.

Z racji swoich sukcesów, na zawody w lotach patrzy Pan z większym sentymentem i uwagą?
Jako trener powiem tak: skoki to skoki. Ale jako kibic, to uważam, że loty są lepsze do oglądania. Fajnie patrzeć, jak zawodnicy szybują grubo ponad dwieście metrów.

W niedzielę rozegrany zostanie konkurs drużynowy. Pan zgodziłby się ze stwierdzeniem, że mistrzowie świata z Lahti większe szanse na sukces mają na igrzyskach niż teraz w Oberstdorfie?
Jeśli w ten sposób postawimy sprawę, to tak. Nie przekreślałbym jednak szans chłopaków Horngachera na „mamucie”. Liczę, że powalczymy. „Drużynówka” to specyficzna konkurencja, zawodnicy bardzo się mobilizują, bo dochodzi odpowiedzialność za wspólny wynik, za kolegów. Nasi zawodnicy są już otrzaskani w takich bojach, wiedzą, jak się wygrywa i to jest atut.

Po raz pierwszy za czasów Horngachera może zdarzyć się tak, że w konkursie drużynowym nie wystartuje żelazna czwórka mistrzów świata. Teraz to Stefan Hula wydaje się być drugim-trzecim do brydża po Stochu.
Według mnie Stefan pokazał, że jemu należy się miejsce. Choćby nawet ostatnimi zawodami w Bad Mitterndorf. Gdybym to ja miał teraz decydować, to on powinien znaleźć się w drużynie. Nie wiem za kogo, tego nie będę oceniał. On jednak zasłużył sobie na to, skakał równo, unikał większych wpadek.

Już w czwartek będzie ciekawie, bo Horngacher będzie musiał wybrać czterech zawodników do konkursu indywidualnego. Zaczynają się trudne decyzje, ktoś będzie niezadowolony.
Lepiej mieć taki ból głowy niż trudności ze złożeniem drużyny. Niemniej, dla trenera to trudna sytuacja. Tak jest jednak w sporcie, naturalna selekcja. Zawodnicy na treningach muszą pokazać dobre skoki, odporność psychiczną. Najsłabszy na dany moment odpadnie. To akurat w sporcie nie zmienia się od lat.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska