Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotrze Małachowski, czy pan naprawdę oszalał!? Dyskobol ma złoto i narzeka

Artur Gac
Artur Gac

Czy Pan już całkiem oszalał?
Ale Pan zaczął… dlaczego?

Właśnie, po sześciu latach przerwy, został Pan po raz drugi mistrzem Europy, a mówi o niedosycie.
Nie, nie oszalałem. To jest sport, poziom dysku spadł i nie jest już taki, jak był pięć lat temu.

Pan jeszcze bardziej sobie umniejsza.
Jeżeli wynik 65,60 m rzucany regularnie daje pierwszą trójkę na Diamentowej Lidze, a kiedyś rzucając 68 m zajmowało się czwarte miejsce, to o czymś świadczy. Poziom spadł, więc mam też szczęście.

Dlaczego poziom spadł? Środowisko się oczyściło?
Nie, u nas w dysku nie było „grubszych” afer, oprócz Węgra Roberta Fazekasa, który wpadł na dopingu. Po prostu następuje zmiana pokolenia.

Na zawodników, których sprawność fizyczna jest odbiciem kondycji całego społeczeństwa?
To jedna rzecz, ale oni jeszcze muszą do pewnych rzeczy po prostu dorosnąć.

W tej dyscyplinie do czego trzeba dojrzeć?
To są lata pracy i dużo sportowego cwaniactwa. Nie w sensie oszustwa, tylko patrzenia, jakie są warunki wietrzne, jak ustawić dysk, w jaki sposób ustawić się na kole. Czasami lepiej wykonać rzut gorzej technicznie tylko po to, aby dysk poleciał płasko, bo to gwarantuje dalszą odległość. Niestety, rzut dyskiem jest konkurencją bardzo techniczną i potrzeba wiele lat doświadczenia, żeby wypracować technikę na przyzwoitym poziomie.

Czyli niuanse.
Tak, szczegóły, ale o niebagatelnym wpływie na odległość. Na poziomie 60-62 m to jeszcze niewiele znaczą, ale im bliżej 70 metrów, tym postawienie stopy pod kątem 45 stopni, a 90 stopni, przekuwa się na różnicę 2-3 metrów. To takie detale, że trzeba oddać kilka tysięcy rzutów, żeby zostały zapamiętane w naszych komórkach nerwowych.

Aż mnie korci, żeby zażartować. Czyli Pana dyscyplina nie jest tak banalna, jak piłka nożna i bieg na 800 metrów?
Wydaje mi się, że Adamowi Kszczotowi nie chodziło o to, aby powiedzieć, że kibice piłkarscy są gorsi. To zostało źle odebrane i pewnie nieprecyzyjnie wypowiedziane. My, lekkoatleci, nie zazdrościmy piłkarzom, bo oni też ciężko pracują na swój sukces. Wręcz przeciwnie, sam oglądam mecze reprezentacji i cieszę się ich zwycięstwami… Chodziło tylko o to, aby zwrócić uwagę, że mamy za sobą mniej kibiców z racji tego, że lekkoatletyka jest cięższą dyscypliną, aby ją zrozumieć. W piłce nożnej zasady są proste, a do tego zawodnicy mają znakomity marketing i świetną ligę, na którą przychodzi tysiące kibiców. A my, w lekkoatletyce, nie mamy mocnych klubów, tym bardziej ligi, dlatego większość zawodów odbywa się poza granicami Polski, z których często nie ma transmisji. To również przekłada się na postrzeganie naszego sportu.

Z piłką nożną jeszcze długo nie wygracie.
Tak już jest, że kibice najczęściej utożsamiają się z piłkarzami. Patrząc na infrastrukturę futbolu, to powiem szczerze, że wolałbym swojego syna też zawieźć na piłkę nożną, gdzie ma świetne obiekty do treningów, aniżeli pokazać mu moje koła, na których rzucał Edmund Piątkowski 50 lat temu.

Poważnie?
No tak. Powoli zaczynamy się też rozwijać. Nie mówię, że jest aż taka tragedia, bo centralne ośrodki sportu są fajne i widać, że rozkwitają. Ich infrastruktura jest dobra, tylko że takich stadionów jest niewiele.

Złoto w Amsterdamie zdobył Pan jeszcze w okresie mocnych obciążeń treningowych?
Dosyć mocnych.

Tym bardziej nie powinien Pan grymasić.
Po prostu jestem zły na swoją technikę. Chciałem zaprezentować się lepiej technicznie, a niestety mi się nie udawało. Wymagam od siebie dużo, bo wiem, na co mnie stać na treningach. Chciałbym to samo przełożyć na zawody, a jak widać, nie zawsze to wychodzi. Stąd moja złość.

Wyłania się obraz perfekcjonisty.
Nie, aż taki to nie jestem. Natomiast jak już jadę na zawody, to chciałbym kibicom pokazać się z najlepszej strony. Po to przychodzą, żeby oglądać fajne zawody - mam za zadanie dobrze rzucać, a nie wykonywać fuszerkę. Proszę mnie zrozumieć: ja się cieszę ze zwycięstwa, ale jeszcze więcej frajdy chciałem dać sympatykom, żeby emocjonowali się dramaturgią konkursu i dalekimi odległościami. Wyrażam niedosyt, bo nie dałem z siebie wszystkiego, co mogłem.

Najdalsze w tym roku rzuty mają przyjść na IO w Rio de Janeiro.
Chciałbym, żeby tak było. Wszystko wskazuje na to, że tak się stanie.

Kolejnym dobrym prognostykiem był wtorkowy Festiwal im. Kamili Skolimowskiej w Cetniewie. Rzucił Pan dyskiem na 68,31 m. Tak daleko w tym roku nie rzucał nikt na świecie.
To prawda, oddałem taki rzut poza konkursem. Co więcej, nie zrobiłem tam praktycznie żadnego treningu po mistrzostwach Europy, bo musiałem jechać na ślub swojej szwagierki. Gdybym w taki sposób rzucał w Amsterdamie, to mógłbym pokusić się o naprawdę bardzo ciekawy wynik.

Dorobek, z jakim reprezentacja wróciła z Amsterdamu, przeszedł najśmielsze oczekiwania. Po raz ostatni więcej złotych medali ME lekkoatleci zdobyli w 1966 roku w Budapeszcie, u zmierzchu potęgi legendarnego Wunderteamu. Brzmi nieprawdopodobnie...
Jestem mile zaskoczony, bo myślałem, że będzie bardzo ciężko. Wiele osób zrobiło fajną niespodziankę, którą mogą powtórzyć w Rio. Sam jestem w szoku. Właśnie śmiałem się z Tomkiem Majewskim, że w końcu zmienili kapitana na poważnego człowieka, czyli Majewskiego zastąpili Małachowskim i od razu przyszły wyniki.

Żarty żartami, ale coś w tym może być.
Absolutnie nie. Jesteśmy przyjaciółmi, Tomek również cieszy się z wyniku reprezentacji, do wszystkich wysłał gratulacje. Do Holandii pojechała naprawdę fajna ekipa. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów widziałem, że ta reprezentacja żyła razem. To wygląda bardzo obiecująco.

Czy w Holandii narodziła się na naszych oczach - pół wieku później - druga generacja Cudownej Drużyny?
Życzyłbym sobie, żeby tak się stało, a przede wszystkim młodym koleżankom i kolegom, bo przecież ja za chwilkę zakończę karierę. Nasza dyscyplina znów może stać na wysokim poziomie.

Jak będą wyglądały Pana ostatnie tygodnie przed wylotem na IO do Brazylii?
W piątek startuję w Monako, a później jedziemy do Spały ciężko trenować.

Do Rio leci Pan po złoto?
No tak, jeśli będzie zdrowie i uśmiechnie się do mnie szczęście, to normalny cel. Jestem świadomy tego, że spokojnie mogę powalczyć o złoty medal.

Zdobywając tytuł ogłosi Pan zakończenie kariery?
Nie. Jeśli będę rzucał na przyzwoitym poziomie, to nadal będę trenował. A jeśli nie, to powiem „dziękuję”, zawieszę buty na kołku i pożegnam się z kibicami, jak to w tym roku robi Tomasz Majewski.

Większą frajdę dają Panu tytuły i medale czy działalność charytatywna?
Wszystko daje mi powera, ale bardzo cieszę się, gdy mogę komuś pomóc. Tym bardziej małym, Bogu ducha winnym dzieciakom i ich rodzicom, którzy nie mają szansy i możliwości, aby zebrać pieniądze na operację. Pomaganie jest super sprawą.

Do złotego medalu z Amsterdamu też niespecjalnie Pan się przywiązywał? Jeśli będzie można pomóc, cenny „krążek” trafi na aukcję?
Oczywiście, jeśli tylko pojawi się taka okoliczność, to nie widzę najmniejszego problemu.

***

Piotr Małachowski, lekkoatleta specjalizujący się w rzucie dyskiem. Dwukrotny uczestnik igrzysk olimpijskich - w 2008 roku w Pekinie zdobył srebrny medal.

Dziewięciokrotny rekordzista Polski. Żołnierz Wojska Polskiego - od września 2005 jest podoficerem zawodowym. Ostatnio służy w 2. Wojskowym Oddziale Gospodarczym we Wrocławiu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska