Były więc transparenty zachęcające turystów do nie korzystania z transportu konnego. Do spodziewanej awantury z góralami jednak nie doszło. Fiakrowie pracujący na trasie do Morskiego Oka, pomni sytuacji z 9 listopada 2014 roku, gdy podobny protest przerodził się w regularną bójkę pomiędzy nimi a "zielonymi", nie przyjechali dziś do pracy.
- Dziś od godziny 11 do 15 nie będziemy wozić turystów - zakomunikował Andrzej Mąka, jeden z wozaków. - Robimy to by nie narażać naszych pasażerów, koni oraz nas samych na zaczepki słowne i fizyczne ze strony animalsów. Do normalnej pracy wrócimy po godzinie 16 - dodał mężczyzna a jego słowa wyraźnie zasmuciły mniej więcej 50 osób czekających około godziny 11 na dole szlaku. Ludzie ci chcieli bowiem wjechać wozem na górę.
Faktycznie, zachowanie fiakrów spowodowało, że protest był naprawdę spokojny. Jego organizatorzy po krótkiej rozmowie z policją (ta wyjaśniała czego oczekuje od manifestantów) weszli na szlak gdzie w większości ściągnęli buty. Następnie żwawym krokiem poszli w kierunku Morskiego Oka. Po drodze namawiali przechodniów by przyłączyli się do ich protestu. Chętnych zbyt wielu jednak nie było.
Co ciekawe przed protestem doszło też do małego zgrzytu w środowisku samych uczestników manifestacji. Anna Plaszczyk z Fundacji Viva powiedziała bowiem mediom, iż domaga się całkowitej likwidacji transportu konnego z Morskiego Oka. Chwilę później głos zabrał jednak Michał Milbrant z WłóczyBiegów i uznał, że idzie boso by zmusić górali do zamiany ciężkich 12 - osobowych wozów na 5 osobowe bryczki. Dodał, że całkowitej likwidacji koni się nie domaga bo to spowodowałoby, że większość z nich trafiłaby do rzeźni.
Autor: Tomasz Mateusiak