Można by rzec - śledząc przez ponad ćwierć wieku to, co dzieje się w Wiśle - że zwyczajnie przyzwyczailiśmy się do sytuacji niezwyczajnych. Co jakiś czas okazuje się jednak, że może być jeszcze bardziej niezwykle, a to, co się właśnie dzieje w gabinetach przy Reymonta, jest na to najlepszym dowodem.
Nadzwyczaj rzadko zdarza się bowiem, by kibice w obliczu ciągłych upokorzeń fundowanych im przez drużynę, stawali murem za firmującym niepowodzenia trenerem. Zanim gwałtownie zaprotestujecie, szybko dodamy, że także naszym zdaniem to nie Kazimierz Moskal w największym stopniu odpowiada za stoczenie się pierwszoligowej drużyny w stronę rewirów spadkowych. Wyniki obciążają przede wszystkim sumienia piłkarzy, którzy permanentnie grają poniżej swoich możliwości. Nie wiedzielibyśmy, że stać ich na więcej, gdyby nie to, że „zdradzili” się występami w rozgrywkach pucharowych, najpierw w kraju, a następnie w Europie. Moskal nie jest pierwszym, który połamał sobie zęby na dyscyplinowaniu zawodników, którzy skutecznie grają tylko wtedy, kiedy akurat mają swój dzień.
Zaskakujące zmiany w Wiśle Kraków
Sęk w tym, że od początku to kibice pokładali większe nadzieje w „Kazku” niż ten, który go zatrudnił. Tu, zdaje się, leży zarzewie ostatnich nieporozumień, a może już nawet konfliktu, który na razie tli się w sieci, ale niewykluczone, że wkrótce wybuchnie w realu, na trybunach. Jarosław Królewski postawił bowiem w czerwcu na Moskala pod wpływem zewnętrznych nacisków. On sam był przekonany, że nie należy zwalniać Alberta Rude, co wielokrotnie deklarował, przekonując, że wykonuje świetną robotę, czego miał namacalny dowód w postaci triumfu w Pucharze Polski.
Powiecie, że przecież o tym, że nie chce zwalniać Kazimierza Moskala, zapewniał równie często, a nawet bardziej dosadnie, bo już po pierwszym meczu sezonu, zachłysnąwszy się skromną wygraną z KF Llapi Podujevo, ogłosił publicznie, iż ten trener wypełni swój kontrakt do końca i, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, podkreślił, że oznacza to pracę przy Reymonta przez dwa lata. Ostatnią deklarację w tym stylu, o stu procentach poparcia dla szkoleniowca i jego sztabu, złożył na platformie X po dotkliwej porażce z ŁKS-em w Łodzi. A kiedy indziej zbyt częste zwalnianie trenerów przez prezesów klubów określał mianem skandalu.
Rzecz w tym, że właściciel i zarazem prezes wiślackiej spółki wygłaszał opinie w stosunku do Hiszpana w całkowitej zgodzie z samym sobą, a wobec jego następcy - z poczucia obowiązku. Wszedł w skórę typowego zarządcy klubu, który w chwilach kryzysu udziela publicznie swojemu pracownikowi mocnego wsparcia, a w tym samym czasie w kuluarach rozpoczyna poszukiwania następcy. To zachowanie nie odbiegające od standardów w polskim futbolu, przeciwnie, wręcz… standardowe.
Rewolucja w Wiśle: fatalna forma i czas
Królewski miał prawo zmienić trenera i tej decyzji bronią wyniki drużyny. Najważniejszy problem polega na tym, że wybrał na rozstanie fatalną formę i czas, tuż po odwołanym meczu, którego ewentualne wygranie mogłoby diametralnie zmienić sytuację. Być może nie przewidział gwałtownych reakcji internautów, nad umysłami których sprawuje przecież sporą władzę. Ta władza się kurczy z każdą decyzją, która nie przynosi efektu na boisku. A takich decyzji z każdym rokiem przybywa.
Wystarczy spojrzeć w ligowe tabele. Okazuje się, że od momentu, gdy zaczął mieć wpływ na funkcjonowanie klubu (początkowo, od stycznia 2019 roku, wraz z innymi osobami, ostatnio jako większościowy akcjonariusz), w każdym kolejnym sezonie drużyna była na gorszym miejscu - najpierw w ekstraklasie, a następnie po spadku na jej zapleczu. A ponieważ mówimy o okresie blisko sześciu lat, trudno uznać to za przypadek lub zwalić na nierówne murawy i błędy arbitrów. Doszło do tego, że Wisła stoczyła się na 10. miejsce, na którym nigdy w historii na zakończenie rozgrywek nie była. A początek obecnego sezonu nie wskazuje na to, by fatalna tendencja miała ulec zmianie.
Testowanie odporności fanów weszło przez ostatnie tygodnie na kolejny poziom, ale kredyt zaufania kibiców wobec trenera, niezachwiany przeplatanką kiepskich, ale i dobrych meczów w europejskich pucharach, wciąż był duży. Gdy więc Królewski zamachnął się na szkoleniowca, na tablicy X pojawiło się mnóstwo krytyki oraz wysyp argumentów nawiązujących do wiślackiej proweniencji Moskala.
A gdy do głosu dochodzą sentymenty, sprawa staje się naprawdę poważna. Etykieta legendy daje wielkie przywileje, z którymi musi się liczyć każdy prezes, kibice są na tym punkcie wyjątkowo czuli. Doszło do tego, że pojedyncze osoby, na znak protestu, postanowiły zrezygnować z członkostwa w stowarzyszeniu Socios, które zawiązało się w czasach obalania sharksowego reżimu i od początku mocno, zarówno wizerunkowo, jak i finansowo, wspierało nowych właścicieli wiślackiej spółki.
Kibice Wisły czekają na wyjaśnienia Jarosława Królewskiego
Królewski na razie milczy, ale zapewne, jak to ma w zwyczaju, wkrótce będzie medialnie rozbrajał minę. Być może pojawi się jakieś oświadczenie, a może ograniczy się do udzielenia kilku wywiadów. Tak czy inaczej, głos zabrać musi, by choć częściowo wyjaśnić motywy swojego postępowania. Również wobec innych pracowników Wisły, bo w ślad za trenerem podążyli jeden z jego asystentów, wieloletni kierownik drużyny (w tym wypadku też mówimy o wiślaku z krwi i kości), fizjoterapeuta, pracownik biura odpowiedzialny za funkcjonowanie sklepu oraz - co już nie jest żadnym zaskoczeniem, bo na to zanosiło się od kilku miesięcy - dyrektor Akademii Piłkarskiej.
Słowa Królewskiego z pewnością nie zakończą spekulacji, tym bardziej, że przecież nie wszystko może, także z uwagi na dobro osób zwolnionych, publicznie powiedzieć. W tym momencie najważniejsze jest jednak to, kto poprowadzi drużynę w kierunku ekstraklasy. Bo kibice, po przetrawieniu kolejnego szoku, są gotowi wybaczyć wiele, nawet niefortunną formę rozstań z legendami, jeśli tylko piłkarze szybko wrócą na zwycięską ścieżkę. Ktokolwiek obejmie ster w piłkarskiej szatni (na razie trenerem jest Mariusz Jop), zmierzy się z oczekiwaniami równie ogromnymi, jak jego poprzednik, tyle że w atmosferze o niebo gorszej. I z bardzo małym marginesem na popełnianie błędów.
