Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Puste krzesło Polańskiego

Maria Malatyńska
To nie pomyłka. Naszego reżysera w Berlinie nie było, ale właśnie dlatego mówili o nim wszyscy i jakby podświadomie - czekali.

Dieter Kosslick przygotował grunt wybornie. Już na pierwszej konferencji prasowej zastrzegł, że udział w konkursie filmu Polańskiego nie ma nic wspólnego z obecną sytuacją reżysera, a spowodowany jest jego wysokimi walorami artystycznymi.

Potem była prezentacja filmu i konferencja prasowa. Pojawili się w Berlinie nie tylko aktorzy, ale i brytyjski pisarz, Robert Harris, którego powieść "Ghost" stała się podstawą owego "Ghostwritera", czyli obrazu Polańskiego "Autor-Widmo".

Puste krzesło

Aktorzy tego dzieła to gwiazdorzy nie byle jacy: Pierce Brosnan, o którym wszyscy po filmie pisali, że dawny Bond okazał się wreszcie prawdziwym, wielkim aktorem. I Ewan McGregor - jak prasa orzekła: w życiowej roli.

I wszyscy oni mówili o Polańskim: że wielki, że profesjonalny, że świadomy, że współczesne odniesienia są nie tylko polityczne, odnoszące się do Wielkiej Brytanii, te zwracające uwagę na ludzi zniewolonych, odizolowanych, narażonych na niebezpieczeństwa układów z przeszłości. A obok stało... puste krzesło.

W miarę upływu dni, to puste krzesło niemal rosło w oczach, zwłaszcza gdy pęczniał plik coraz to nowych, wysoko oceniających dzieło Polańskiego recenzji. Śladowo były obecne i recenzje krytyczne, ale, o dziwo, podkreślały one najwyższy profesjonalizm, a "ganiły" wstrzemięźliwość emocjonalną. A Polański dostał nagrodę taką, jaką "powinien": najwyższą branżową za profesjonalizm właśnie, czyli za doskonałą reżyserię.

Metamorfoza mistrza

Nagrodę przydzieliło jury, obradujące pod przewodnictwem gwiazdy nie byle jakiej: reżysera Wernera Herzoga! No i tu zaskoczenie: szalony Herzog, poeta przyrody ekstremalnej, niegdyś z wielkimi, rozwianymi włosami, zmagający się przed laty z równie szalonym Klausem Kinskym, a od zawsze z brazylijską dżunglą, gdzie przez lata mieszkał, z kraterami wulkanów, gdzie chętnie zaglądał, jest teraz miłym, dobrodusznym, spokojnym, starszym panem. Łagodnie uśmiechniętym i opowiadającym wyrafinowane, literackie anegdoty. Na konferencji zapewnił, że wszystkie filmy, niezależnie skąd pochodzą, obejrzane będą uważnie, ocenione wnikliwie i sprawiedliwie nagrodzone.

Okiełznany Herzog

I rzeczywiście, jak patrzy się na werdykt, to trudno nie przyznać, że okazał się Herzog królem Salomonem.
A przyznaję, że wydawało się obserwatorom, że obdarzy Złotym Niedźwiedziem rosyjski film Andrieja Popogrebskiego "Jak przeżyłem lato". Dlaczego? Bo akcja dzieje się w polarnej stacji meteorologicznej. Czyli to co Herzog lubi.

A konflikt moralny między dwoma bohaterami jest "jak z Josepha Conrada", którego Herzog lubi i ceni. No i film jest rosyjski, a Rosjanką jest młodziutka, śliczna, obecna żona Herzoga, z którą, jak napisał Volker Schloendorff, wielki twórca "Kaspara Hausera" jest szczęśliwy.
Ale Herzog okazał się "wyższy nad podejrzenia". Film Andrieja Popogrebskiego otrzymał nagrodę aktorską dla obu bohaterów oraz nagrodę za zdjęcia.

A swoją drogą, śliczna Lena Herzog przyszła tylko raz do kina festiwalowego, właśnie na ten rosyjski film. Widocznie zajęta była swoją pracą. Fotografuje, jest autorką trzech, wielkich, podobno świetnie sprzedających się albumów. I jest też silną osobowością, jeśli zdołała "wyciągnąć" Herzoga z dżungli i zamieszkać z nim w Los Angeles. Żeby chociaż w Nowym Jorku, na Manhattanie, ale w Hollywood? Miejmy nadzieję, że nie jest to koniec twórczości "prawdziwego", zawsze "ekstremalnego" i "dzikiego" Herzoga.

Przymrużone oczy Renee

Ale największą rewelacją jurorskiego ciała była w tym roku hollywoodzka gwiazda z "górnej półki finansowej" - Renee Zellweger.
Czy pamiętają Państwo, jak walczyła z nadwagą postać, która przyniosła jej sławę i nominację do Oscara, czyli Bridget Jones? Aktorka utyła do tamtej roli podobno 16 kg! Potem było "Chicago" i supersprawnościowa, taneczna i popisowa rola z kolejną nominacją do Oscara. Teraz Renee Zellweger jest szczuplutka i drobniutka, a wygląda, mimo swojej skończonej czterdziestki, na lat 18!

Renee jest krótkowidzem, chodzi w okularach. Bardzo ładnie w nich wygląda: są wąskie, z podniesionymi kącikami zewnętrznymi, ale ponieważ nie używa szkieł kontaktowych nawet w filmie, stąd te jej specyficznie przymrużone oczy, stanowiące na ekranie osobną wartość estetyczną.
Musiało jej być bardzo zimno w Berlinie, bo nawet na sali kinowej siedziała w czarnej kurtce puchówce.

Powiedziała na konferencji, że jest zaszczycona, iż może uczestniczyć w pracach jury wielkiego, europejskiego festiwalu i jest pewna, że takie właśnie jak tu, powinno być kino na całym świecie: prawdziwe, związane z określoną kulturą i pozbawione efektów specjalnych. Ciekawe, jak wróci teraz do tego swojego Hollywoodu?

Klasówka z języka

Jak zwykle w Berlinie razem z Martinem Scorsese , reżyserem "Shutter Island", pojawił się Leonardo DiCaprio. Niemcy kochają go dlatego, że jego matka jest Niemką. Więc co roku, gdy przyjeżdża, przepytują go ze znajomości swojego języka. Robią to życzliwie, a gwiazdor podobno robi postępy.

Żółta Julianne Moore
Specjalne "wejście" miała rudowłosa piękność - Julianne Moore. Reprezentowała amerykańską seks-komedię, "The Kids Are All Right", zrealizowaną przez rosyjską imigrantkę, od lat pracującą w Los Angeles, niegdyś studentkę Milosza Formana, Lisę Chołodenko.
Z dużą maestrią zrealizowany został ten bardzo amerykański film o długoletnim małżeństwie lesbijskim (Julianne Moore i Annette Bening), wychowującym dwoje dzieci, 18-latkę i 15-latka. I pewnego dnia dzieci chciały odnaleźć i odnalazły swojego biologicznego ojca, albo raczej dawcę nasienia. Cóż wtedy się działo!

Śliczna, ruda i absolutnie piegowata Julianne Moore, ubrana od stóp do głów na żółto, potwierdziła słowa reżyserki, że film realizowany był przez 5 lat, bo trudno było zdobyć pieniądze. No, ale film jest poprawny "politycznie", gdyż po turbulencjach erotycznych lesbijskiej "mamy" z hetero-tatą, "stare małżeństwo" zostało uratowane.

Prawdziwy mamut

Niespodziewanie najpotężniejszą gwiazdą festiwalu okazał się Gerard Depardieu. Zrobił się tak gigantyczny fizycznie, tak się rozrósł i tak odważnie pograł tą swoją fizycznością, że gdy zjawił się na konferencji prasowej, nikt nie był zaskoczony. Był taki sam!
Zagrał w bajkowej tragikomedii pod znaczącym tytułem "Mamut". Ten tytuł,to marka starego motocykla, którym wyrusza w podróż "do przeszłości" świeży emeryt, ale na niego samego też tak mówią i jest to w pełni uzasadnione.
Groteskowo wygląda ta wędrówka w przeszłość, czy może opowieść o śnie, wolności, wspomnieniach, której towarzyszy duch zabitej niegdyś na motorze narzeczonej. Grająca ją Isabelle Adjani przyjechała do Berlina również. Nic się nie zmieniła: jej wciąż mroczna uroda - nadal intryguje.
Wśród gwiazd rozlicznych, mieliśmy i my swoje dwie minuty: nagrodę dla "Gwiazdy Przyszłości" otrzymała Agata Buzek. Radość była wielka, ale pewnie, podobnie jak bohaterka, poczuliśmy się trochę zawieszeni w powietrzu i nabici w butelkę. Wszak miał być zaproszony, najpierw do konkursu, potem do przeglądu, nasz doskonały "Rewers", gdzie Agata Buzek rewelacyjnie zagrała jedną z trzech fascynujących kobiet.
Tymczasem filmu nie było, podobno z tego powodu, że startował wcześniej w Warszawskim Festiwalu Filmowym, więc aktorka, odbierając nagrodę, była jakby nieco nieznana, a jeszcze, samotnie, po ulicach Berlina snuł się podobno Borys Lankosz - też odczuwający brak swojego filmu. Jak to się dzieje, że nasz film nie dociera?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska