Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Putin chciał przywrócić ruski mir w Odessie, a doprowadził do jej derusyfikacji

Ireneusz Dańko
Ireneusz Dańko
Archiwum Borysa Tynki
Krakowianin Borys Tynka przyjechał do Odessy dzień przed rosyjskim atakiem na Ukrainę. Mieszkał tam przez kolejne trzy miesiące, opisując, jak wygląda życie miasta w kraju ogarniętym wojną. W czwartek ukazała się książka „Odessa 4.5.0.” z jego dziennikiem.

W swojej książce dzień po dniu opisujesz pierwsze miesiące wojny w Odessie. Dziś znów jesteś w tym mieście. Widać dużą różnicę? Wojna cały czas trwa.

Olbrzymią. Doskonale pamiętam, kiedy o świcie 24 lutego zeszłego roku obudziłem się w Odessie. Jeszcze dzień wcześniej, kiedy przyjechałem pociągiem ze Lwowa, miasto było słoneczne, tętniło życiem. Żadnych patroli wojskowych nie było na ulicach. Zdążyłem nawet pospacerować ze znajomymi po plaży. Dzień później wszystko stało się ponure. Ludzie byli przerażeni, nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Tłumy kłębiły się na dworcu kolejowym, chcąc wyjechać. Na ulicach pojawiły się zapory przeciwczołgowe, barykady z worków z piaskiem. Długie kolejki ciągnęły się do aptek i bankomatów. Mówi się, że wyjechało wtedy z miasta nawet 400 tysięcy osób - na około 1,1 miliona mieszkańców. Teraz większość chyba wróciła. Widać w miarę normalne życie, choć w cieniu wojny. Większość plaż jest zaminowana i niedostępna. Nie można wejść np. na słynne schody Potiomkinowskie. Na szczęście Odessa nie była tak mocno bombardowana jak inne miasta w Ukrainie. Tak jak napisałem w tytule mojej książki: „4.5.0.”. W żargonie wojskowym oznacza to „wszystko spokojnie”.

Sklepy, restauracje, zakłady pracy i szkoły działają?

Tak, ale w szkołach nauka jest online. Teatry pracują, muzea są zamknięte. Jeszcze w grudniu wszędzie słychać było szum agregatów prądotwórczych, teraz są coraz rzadsze przerwy w dostawach energii elektrycznej. W dzielnicy Czeremuszki na obrzeżach Odessy, gdzie mieszkam w lokalu wolontariuszy, jeszcze dwa tygodnie temu prąd włączano tylko w nocy. Teraz jest praktycznie przez całą dobę.

Na słynnym targu Priwoz niczego nie brakuje?

Bez problemu wszystko można kupić. Od gruzińskiego wina do suszonej ryby. Byłem tam nawet kilka razy w trakcie alarmów przeciwlotniczych. Tłumy ludzi zajętych handlem prawie nie reagowały na syreny.

Zanim wybuchła wojna, oprowadzałeś wycieczki po Odessie. Teraz stałeś się bezrobotny. Turyści pewno długo nie przyjadą.

To prawda. Nie ma się co łudzić, że szybko powrócą, nawet gdyby dziś Putina szlag trafił, czego mu z całego serca życzę, i skończyła się wojna. W minionym roku tylko dwa razy, charytatywnie, oprowadzałem wycieczki, głównie z uchodźcami wojennymi ze wschodniej Ukrainy, których tutaj jest dużo. Zabrałem też moich znajomych i przyjaciół z Odessy na wędrówkę polskimi śladami po ich mieście. Przy okazji udało się zebrać trochę pieniędzy i przekazać wolontariuszom. Wierzę jednak, że turystyka rozwinie się tutaj znowu, bo Odessa jest pięknym miastem - pełnym niezwykłych miejsc, ludzi i historii. Przyjazdy tutaj będą też formą materialnego wsparcia dla zniszczonej przez wojnę Ukrainy. Na razie promuję Odessę w Polsce, organizując spotkania i spacery wirtualne w bibliotekach i szkołach. Wszędzie też apeluję o pomoc humanitarną, która wciąż jest bardzo potrzebna.

O Odessie mówiło się, że jest rosyjskojęzycznym miastem w Ukrainie. Zdecydowana większość mieszkańców na co dzień mówiła po rosyjsku, nie kryli sympatii do rosyjskiej kultury. Wojna to zmieniła?

Niewątpliwie. Mnóstwo moich znajomych z Odessy przeszło w minionym roku na język ukraiński. Teraz słychać go znacznie częściej w sklepach czy restauracjach. Miasto stało się bardzo proukraińskie, co przed rosyjskim atakiem nie było takie oczywiste. Wszędzie widać niebiesko-żółte flagi - namalowane lub wiszące na ścianach i w oknach kamienic.

Putin chce przywrócić ruski mir w Odessie, a doprowadził do jej derusyfikacji. W grudniu głośno było o demontażu pomnika carycy Katarzyny II z placu jej imienia. Znasz więcej takich przykładów?

Na razie usunięto dwa pomniki. Ten z Katarzyną II nosił nazwę Założycieli Odessy, bo znajdowały się tam także figury jej współpracowników z czasów, gdy powstawało miasto. Rzeźba carycy w drewnianej „trumnie” trafiła tymczasowo do Muzeum Sztuk Pięknych przy ul. Sofijewskiej. Zdemontowano też monument Aleksandra Suworowa, rosyjskiego dowódcy z końca XVIII wieku, którego armia tłumiła m.in. powstanie kościuszkowskie w Polsce. To samo może spotkać rzeźbę poety Aleksandra Puszkina na Primorskim Bulwarze. W wielu ukraińskich miastach ostatnio usuwa się jego pomniki jako symbole rosyjskiej dominacji. W Odessie jednak sprawa wygląda nieco inaczej. Puszkin był z tym miastem faktycznie związany. Mieszkał tutaj 13 miesięcy, co znalazło swój wyraz m.in. w słynnym poemacie „Eugeniusz Oniegin”. Pomnik Puszkina stanął jeszcze w XIX wieku, dzięki zbiórce mieszkańców, a nie decyzji administracyjnej władz w dawnej Rosji i ZSRR, jak to miało miejsce w wielu innych ukraińskich miastach. Na razie monument jest nietknięty, ponieważ cały bulwar został odgrodzony. Pozostało też popiersie Puszkina przed muzeum jego imienia na ul. Puszkińskiej. Zabezpieczono je tylko drewnianym płotem, po tym jak ktoś pomalował je czerwoną farbą.

A ty co myślisz o usuwaniu śladów rosyjskiej historii w Odessie?

Mam w tej sprawie dylemat. Nieraz oprowadzałem wycieczki śladami Puszkina w Odessie i nie kryję, że lubię czytać jego wiersze. To była barwna, ciekawa postać. O takich dobrze się opowiada. Bez wątpienia jednak jest symbolem Rosji i jej kultury, wykorzystywanej przez Kreml do promowania imperialnych idei.

Sam zacząłeś się uczyć języka ukraińskiego, choć wcześniej nie widziałeś takiej potrzeby, posługując się dobrze rosyjskim.

To prawda. Uznałem, że w obecnej sytuacji powinienem tak zrobić. Rosyjski traktuje się teraz w Ukrainie jak język wroga. I ja to doskonale rozumiem, choć wielu ukraińskich żołnierzy walczących na froncie mówi po rosyjsku. I nie są gorszymi patriotami swojej ojczyzny.

Który raz w ciągu ostatniego roku przyjechałeś do Odessy?

Trudno zliczyć. Ponad 90 dni spędziłem tutaj tylko podczas pierwszej fazy wojny, potem też wielokroć przyjeżdżałem. Nie wyobrażam sobie życia bez Odessy.

W książce opisujesz swoje rozterki, kiedy obudziłeś się w wojennej rzeczywistości. Pierwsza myśl to nie był powrót do rodziny, do Krakowa?

Nie pomyślałem nawet o tym. Miałem w głowie totalny chaos. Zaraz po rosyjskim ataku nie dałoby się i tak opuścić Odessy. Dworzec kolejowy był totalnie zatłoczony, pociągi ewakuacyjne zabierały wyłącznie kobiety z dziećmi i starszych ludzi, korki na drogach ciągnęły się kilometrami.

Z czasem dostałeś z polskiego konsulatu w Odessie propozycję ewakuacji i odmówiłeś.

Do dziś trudno mi powiedzieć, co ostatecznie zdecydowało, że zostałem wtedy w Odessie. Żona i córki, wiadomo, chciały, żebym wracał. Czułem jednak, że tutaj mogę się bardziej przydać walczącej Ukrainie. W Odessie było stosunkowo spokojnie w porównaniu do Kijowa czy Charkowa, nie wspominając o takich miastach jak Mariupol, Mikołajów czy Bucza, które znalazły się na pierwszej linii frontu. Do walki się nie nadaję, jestem na to zbyt dużym tchórzem, ale organizować pomoc z Polski, czemu nie. Znajomi z Krakowa od pierwszych dni organizowali zbiórki, a ja miałem kontakty z odeskimi wolontariuszami, którzy działali od 2014 roku, kiedy zaczęły się walki w Donbasie. I to wszystko udało się fajnie skleić.

Transporty, które jeździły z pomocą z Polski, w tym również z Krakowa, musiały pokonać tysiąc kilometrów, żeby dotrzeć na miejsce. Trudno było to zorganizować?

Wszystko szło niemal z automatu, dzięki zaangażowaniu wielu wspaniałych ludzi z Polski i Ukrainy. Starałem się koordynować całą akcję w Odessie. Na prośbę ukraińskich wolontariuszy kontaktowałem się z polskimi mediami, aby przedstawiać prawdziwe informacje o sytuacji na miejscu, a przy okazji reklamować zbiórkę potrzebnych pieniędzy i rzeczy. Od lat zajmuję się promocją Odessy w Polsce. Kocham i czuję to miasto, pierwszy raz mogłem coś faktycznie dla niego zrobić. Polacy, widząc tam swojego rodaka, chętniej włączali się w pomocowe akcje. Tak stworzyliśmy świetny zespół, który funkcjonuje do dzisiaj, choć na nieco mniejszą skalę. Dzień przed rocznicą napaści rosyjskiej na Ukrainę przyjechał kolejny transport z Krakowa i Kłobucka.

Policzyłeś, ile udało się ich zorganizować?

Było ich bardzo dużo, kilkadziesiąt na pewno. W pierwszych miesiącach wojny kursowały właściwie co tydzień. Najważniejsi ludzie, bez których ta akcja nie rozwinęłaby się na taką skalę, to: Andrzej Zygmunt, Mariusz Mandat, Paweł Mięsowski, Ireneusz Gajlun, Mirek i Grzesiek Bajor. Często dokładali z własnych pieniędzy, aby zatankować paliwo potrzebne na przejazd, nie mówiąc o tysiącach godzin, które spędzili w drodze i przy organizacji zbiórek, a przecież musieli też normalnie pracować.

Miesiące spędzone w Odessie kosztowały cię wiele psychicznie. Nie kryjesz, że ciężko znosiłeś samotność. Miałeś emocjonalne zjazdy i problemy z alkoholem, co doprowadziło m.in. do awantury z ukraińskim przyjacielem, u którego mieszkałeś i z którym wspólnie organizowaliście odbiór darów z Polski. Szczerość aż do bólu.

Postanowiłem napisać prawdę, a nie fake dziennik. Przez ten rok poznałem wielu ludzi, którzy mi zaufali, i uznałem, że jestem im winny szczerość. Nie udaję bohatera. Nie chciałem opowiadać bajki, ale to, jak rzeczywiście było. Życie w czasie wojny w innym kraju, z dala od rodziny, nie jest łatwe. W pierwszych miesiącach bałem się bardzo. Nie wiedziałem, co może się wydarzyć, jeśli Rosjanie wejdą do Odessy i zobaczą mój polski paszport. To musiało, niestety, znaleźć ujście. W marcu miałem największy kryzys, fatalnie reagowałem na krytykę, czego później bardzo się wstydziłem. Nie dawałem sobie rady ze sobą, a alkohol tylko to pogłębiał. Na szczęście udało mi się z tego wyjść. Od znajomych wolontariuszy z Odessy wiem, że niektórzy przechodzili bądź przechodzą przez coś podobnego, czasem biorą tabletki, chodzą do psychologa.

Teraz pracujesz nad kolejną książką o Odessie i dalej działasz jako wolontariusz.

Tak, wojna nie skończyła się, Ukraina wciąż potrzebuje pomocy. Kocham Odessę, to wspaniałe miasto, które nawet w takich warunkach idzie do przodu, a jego mieszkańcy nie tracą poczucia humoru. Wkrótce jej centrum ma zostać wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, a ja mam taki pomysł, by opisać, jak bardzo związana jest z Ukrainą.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Putin chciał przywrócić ruski mir w Odessie, a doprowadził do jej derusyfikacji - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska