Zakaz handlu w niedziele. Klienci będą zdezorientowani?

sanah „Kaprysy”, Magic Records, 2024
Kiedyś wydawało się niemożliwe, aby polska artystka występowała w wielkiej hali pokroju krakowskiej Tauron Areny. Tymczasem pojawiła się Zuzanna Grabowska, która w ciągu pięciu lat wokalnej działalności zdobyła taką popularność, że dziś z powodzeniem śpiewa na Stadionie Narodowym w Warszawie czy na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Co dało jej ten sukces? Na pewno wyrazista osobowość, ale też urokliwe melodie i dowcipne teksty. Wszystko to możemy znaleźć na czterech wydanych dotąd albumach sanah, z których każdy stał się bestsellerem.
Taki sam los spotka na pewno ten piąty. Mimo wytężonej działalności nagraniowej i koncertowej, nic nie wskazuje, by kreatywność młodej piosenkarki była na wyczerpaniu. „Kaprysy” to bardzo różnorodny muzycznie materiał: jest tutaj nowoczesny pop, ale też zawadiackie country, a nawet piosenki podszyte rytmiką rodem z techno. Podobnie rzecz się ma ze śpiewem piosenkarki: raz sanah śpiewa czystym głosem, kiedy indziej zgodnie z obecną modą przetwarza swój śpiew przez wokoder lub inne efekty. Fajerwerkami słownymi skrzą się z kolei teksty piosenek. Wszystko to tworzy pomysłowy zestaw, który świetnie zabrzmi na kolejnych koncertach stadionowych swej autorki.
Ewelina Flinta „Mariposa”, Agora, 2024
Zaczynała w amatorskich kapelach grających rocka, ale kiedy niespodziewanie znalazła się w finale pierwszej edycji polskiego „Idola”, jej kariera nabrała zupełnie innego kierunku. Choć widziała się raczej na scenie Przystanku Woodstock, wytwórnia chciała zrobić z niej popową gwiazdę. Nic więc dziwnego, że choć nagrała trzy albumy i wylansowała kilka przebojów, ostatecznie postanowiła zrobić sobie przerwę i odpocząć od show-biznesu. Potem raz na jakiś czas dawała znać, że żyje, ale ostatecznie powróciła na dobre dopiero teraz z płytą „Mariposa”.
Tym razem Ewelina śpiewa to, co naprawdę chce śpiewać. To amerykańskie granie, lokujące się na przecięciu folku i country z klasycznym bluesem i rockiem. Jej głos idealnie pasuje do tęsknych partii spogłosowanej gitary i szeleszczących bębnów. Większość piosenek jest tutaj po polsku, stąd oczywiste skojarzenia z innymi artystami, którzy przeszczepiają „americanę” na nasz grunt – Anitą Lipnicką czy Agatą Karczewską. Słucha się tego dobrze, tylko szkoda, że piosenki są dosyć podobne do siebie, co sprawia, że z czasem płyta robi się dosyć monotonna. Flinta tworzy jednak zgrabnie westernowy klimat – i „Mariposa” to udany debiut na nowo.
Kasia Nova „Kochać”, E-Muzyka, 2024
Naprawdę nazywa się Katarzyna Brodowska i zadebiutowała pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. Zaczynała jako modelka, startowała nawet w wyborach Miss Polonia, ostatecznie jednak chciała śpiewać. Jej debiutancki album „Nova” ukazał się w 2008 roku nakładem Sony i zawierał melodyjny pop, wzorowany na amerykańskich gwiazdach w rodzaju Britney Spears. Nic więc dziwnego, że w końcu wokalistka sama wybrała się za ocean i tam zdobywała bezcenne doświadczenia. Wróciła odmieniona – a efektem tego jej drugi album.
„Kochać” przypomina płyty nagrywane przez Roda Stewarta z klasykami swingu. Tym razem piosenkarka rezygnuje z popu, zwracając się w stronę smooth jazzu. Przedmiotem jej interpretacji są dawne szlagiery Czesława Niemena, Kaliny Jędrusik, Violetty Villas czy Marii Koterbskiej. Uzupełniają je własne utwory wokalistki, które zostały dopasowane do balladowego nastroju całości. Słucha się tego dosyć przyjemnie, aczkolwiek nagrania te nie wywołują większych emocji. Trzy kwadranse muzycznego relaksu nie sprawiają niestety, aby Kasia Nova została nam dłużej w pamięci.
Matylda/Łukasiewicz „Matka”, Agora, 2024
To niecodzienna kooperacja: z jednej strony mamy Matyldę Damięcką, młodą aktorkę, wywodzącą się ze słynnego klanu Damięckich. Z drugiej – Radek Łukasiewicz, ceniony muzyk ze sceny alternatywnej, związany z grupą Pustki, ale mający za sobą też przygodę z rapem w duecie Bisz/Radex. Para artystów zna się już prawie 10 lat, ale pierwsze wspólne nagranie zrealizowała dopiero 2 lata temu na płytę „Rzeczy ostatnie”. Tak im się to spodobało, że postanowili kontynuować współpracę. Najpierw dali 50 koncertów – a teraz podsumowali ten czas albumem „Matka”.
Niekonwencjonalna to muzyka. Najłatwiej byłoby zaszufladkować ją jako alternatywny pop, bo nie brakuje tu melodyjnych refrenów, podanych jednak w nieoczywisty sposób. Czasem Łukasiewicz sięga jednak też po klubową elektronikę lub hip-hopowe podkłady rytmiczne. Damięcka raczej melodeklamuje, rzadziej śpiewa w konwencjonalny sposób. Ma to dobrą stronę, bo teksty są czytelniejsze, a te akurat w przypadku tego projektu są bardzo udane. Wyłania się z nich liryczny portret generacji dzisiejszych 30-latków, nakreślony z wyczuciem i autoironią.