Niektóre domy na ul. Krótkiej mieszkańcy opuścili w niedzielę wieczorem. Teraz stoją zatopione, do połowy okien. Woda sięga tu dwóch metrów, niektórych domów widać tylko dachy.
Dzisiaj 17 maja rano strażacy ratowali te części wioski, które jeszcze nie były zalane. Zaczęli pompować wodę i wypuszczać za nasyp kolejowy. Domy za torami były już zalane. Ale mieszkańcy zaobserwowali, że woda nieco się obniżyła. Wtedy przez pompowanie zaczęła się cofać. - Nie pompujcie za tory! - przybiegła z krzykiem Edyta Skop, mieszkanka Radziszowa. - Mam cały dom zalany, tylko pokój i kuchnia są suche. A w domu zostało dwoje maleńkich dzieci, nie mam gdzie z nimi uciekać. Kiedy tu pompujecie u mnie drugi raz zalewa - kobieta szukała zrozumienia, ubolewała, że już drugą noc nie śpi.
Do centrum wioski natomiast zostały ściągnięte niemal wszystkie łodzie z powiatu krakowskiego oraz strażaccy nurkowie z PSP w Krakowie. Na łodziach ewakuowali ludzi. Z kilku domów wywieźli 12 osób. Wśród uciekających z zalanych domów były maleńkie dzieci i starsze osoby. Wielu radziszowian mimo zatopionych domów i wysokiej wody nie chciało opuścić domów. - Zostajemy tu, pilnujemy dobytku - mówili strażakom, którzy przypłynęli po nich łodziami.
Ludzie powynosili najcenniejsze rzeczy na strych lub na piętro domu i sami tam zostali. - Dowozimy im jedzenie i picie - przyznają st. ogniomistrz Mariusz Szłoniowski i asp. sztab. Tomasz Frankiewicz, strażacy wyspecjalizowani w ratownictwie wodnym.
Wiele sklepów w wiosce było zamkniętych. Nie dojechały samochody z pieczywem. Dostawcom z pomocą przyszedł pan Grzegorz, jeden z mieszkańców wioski, który ma wielki samochód terenowy wziął chleb i dowiózł do odciętej od świata części wioski.
Strażacy od dwóch dni byli w remizie w pogotowiu. Na początku kontrolowali stan wody. - Niestety wodowskazy zostały zatopione. Woda dawno je zalała. - mówią druhowie Grzegorz Łachman, A Kazimierz Łachman, naczelnik straży radziszowskiej ubolewa: - Jesteśmy bezradni. Możemy tylko czekać aż woda zejdzie - kiwa głową naczelnik.