Ziemna nawierzchnia warszawskiego kortu była poprawiana niemal przy każdej przerwie w meczu. Kwestia jej jakości nie była pierwszą, którą Fręch poruszyła na konferencji prasowej. Wręcz przeciwnie - pytanie o nią padło na końcu i łodzianka zaznaczyła także, że nie miała ona wpływu na wynik.
- Nie jest to kort marzeń. Każda mączka się trochę różni, a w tym przypadku to można powiedzieć, że za końcową linią było trochę klepisko. Te dziury, które powstawały, nie były takie do zaklepania, tylko groziły odniesieniem kontuzji - podkreśliła
- Oczywiście nie zwalam wyniku meczu na stan kortu, ale grałam na lepszych - dodała po porażce ze Świątek 1:6, 2:6.
Krytyczna, ale nie aż tak dosadna, była również liderka światowego rankingu. - Nie ma co ukrywać, że ten kort, to nie jest kort Rolanda Garrosa. Faktycznie za linią końcową jest dość dużo mączki i czasami ona się obsuwa spod nóg, jak ktoś chce mocno zahamować lub wystartować. Po treningu doszłam jednak do wniosku, że przy moim sposobie poruszania się poradzę sobie - powiedziała Świątek.
Po losowaniu właśnie ten mecz zapowiadał się jako najciekawszy w pierwszej rundzie, a Fręch mogła mówić o pechu. - Wiedziałam, że będzie ciężko. Na wynik losowania zareagowałam uśmiechem. Nie można go było powtórzyć, trzeba było się oswoić z tą myślą i przygotować. Kiedyś musiałyśmy ze sobą zagrać i mam nadzieję na rewanż, ale na innej nawierzchni - podkreśliła Fręch, która dobrze radziła sobie na trawiastych kortach Wimbledonu i doszła do trzeciej rundy.
PAP/wkp/ krys/
