W pierwszej połowie emocji było niewiele. Obie drużyny oddały po jednym groźnym strzale. Uderzenie Williana obronił Tim Howard, a „bombę” Kevina Mirallasa sparował Thibaut Courtois.
Na początku drugiej połowy rozgrywający 700. mecz w barwach „The Blues” John Terry niefortunnie wpakował piłkę do własnej bramki. Wkrótce potem bliski podwyższenia wyniku był Ross Barkley (trafił w słupek). Co się jednak odwlecze... Po kolejnej akcji gości gola zdobył Mirallas.
Zanosiło się na klęskę obrońców mistrzowskiego tytułu, ale zdołali się oni zmobilizować i w odstępie zaledwie dwóch minut zdobyć dwa gola, autorstwa Diego Costy i Cesca Fabregasa (obaj zaliczyli także asysty).
Potem obaj rywale mogli objąć prowadzenie. Uczynili to w końcu goście, a konkretnie Funes Mori. I to w 90 minucie, więc wydawało się, że trzy punkty zdobędzie Everton.
Tymczasem w 8. minucie doliczonego czasu gry Oscar zagrał do Terry'ego, a ten piętą skierował piłkę do siatki. Jak się potem okazało, gol nie powinien być uznany, gdyż Terry był na spalonym.
- Mój gol padł ze spalonego? Nie jestem tego pewien i prawdę powiedziawszy, niewiele mnie to interesuje. To była moja pierwsza bramka w tym sezonie, a nasz zespół wciąż pozostaje niepokonany od chwili objęcia go przez Guusa Hiddinka – powiedział po meczu Terry.
- Sędzia liniowy był w dobrym miejscu, podanie Oscara do Terry'ego widać było jak na dłoni - to był spalony! Zasłużyliśmy na zwycięstwo, a zostało nam ono odebrane w nieuczciwy sposób - nie krył frustracji menedżer Evertonu Roberto Martinez.
Chelsea Londyn - Everton 3:3 (0:0). Bramki: 0:1 Terry 50 s., 0:2 Mirallas 56, 1:2 Diego Costa 64, 2:2 Fabregas 66, 2:3 Funes Mori 90, 3:3 Terry 90+8.